Kownacki: Urzędnicy MSZ wiedzieli, co palą. Cień podejrzeń o kradzież obrączki pada na pracowników ambasady w Moskwie

Fot. Youtube.pl
Fot. Youtube.pl

- wPolityce.pl: Brał Pan udział w przesłuchaniu ambasadora RP w Moskwie Jerzego Bahra ws. rzeczy po śp. Tomaszu Mercie. Czy to przesłuchanie wniosło coś nowego do poszukiwania obrączki zmarłego wiceministra?

Bartosz Kownacki: Miałem nadzieję, że to przesłuchanie pomoże ustalić, co stało się z obrączką śp. Tomasza Merty. Liczyłem, że uda się zweryfikować, czy obrączka może się znajdować na terenie MSZ. Niestety jednak w tej sprawie nic się nie zmieniło. Ambasador Bahr zasłaniał się niepamięcią. To, co może w tej sprawie być nową jakością, to obraz działań resortu. Ambasador tłumaczył, bowiem dlaczego nic nie pamięta i nic nie wie. Jestem świadomy, co mogło się dziać w urzędach polskich po katastrofie smoleńskiej, ale nie rozumiem sytuacji, w której nikt nie wie, łącznie z ambasadorem, co przychodzi do ambasady, co się dzieje z przesyłkami, co jest w przesyłce. Ona sobie gdzieś leży, a potem znika. To jest nie do pomyślenia. Przychodzi gdzieś przesyłka o bardzo nieprzyjemnym zapachu. Leży sobie, potem znika, nikt nic nie pamięta, nikt nic nie wie. To pokazuje nową jakość w zachowaniu ambasady polskiej w Moskwie. Poza tym przesłuchanie niczego nowego nie wniosło do sprawy. Ono było rozczarowujące.

 

- Czy ślad w dokumentacji dotyczącej przesyłki z rzeczami śp. Tomasza Merty urywa się w momencie, gdy przekazane zostały one do ambasady w Moskwie?

Rzeczywiście, ślad w dokumentach urywa się właśnie w Moskwie. Wszystko, co mogło się dziać z tymi rzeczami dalej, jest pewnym domniemaniem. To bardzo niepokoi. Nikt w ambasadzie nie chce przyznać się do podejmowania decyzji w tej sprawie, nikt nie bierze na siebie odpowiedzialności. Ambasada otrzymała również dokumenty osobiste, obrączkę śp. wiceministra. To były istotne rzeczy. Nikogo to jednak zdaje się nie interesowało. To nie jest sytuacja normalna.

 

- Logika sugeruje skierowanie podejrzeń w sprawie zniknięcia rzeczy osobistych Tomasza Merty na pracowników ambasady, w tym samego ambasadora RP

Niestety, tak. Do tej pory nie wyobrażałem sobie, by pracownik MSZ był w stanie ukraść czyjąś obrączkę. Szczególnie w takiej sytuacji, gdy chodzi o osobę zmarłą, w wyniku katastrofy smoleńskiej. Skoro ślad tej obrączki ginie w Moskwie, w ambasadzie, to znaczy, że tej obrączki nie ukradli Rosjanie. Tego nie możemy powiedzieć. To mogli zrobić tylko polscy urzędnicy. I to urzędnicy wysokiego szczebla, a nie np. sprzątaczka. Oczywiście jeśli przyjąć, że nasze ustalenia są wiarygodne. Odrzucałbym jednak w tej sprawie podejrzenia o wielką mistyfikację.

 

- Jak sam ambasador odnosił się do tej sprawy? Starał się jakoś pomóc?

Pan ambasador nie komentował tej sprawy. Nie usłyszeliśmy od niego słów przepraszam, ani stwierdzenia, że poczuwa się do winy. Tego nie było. To jednak jego sprawa. Mi byłoby wstyd w takiej sytuacji. Wstydziłbym się, gdyby tak działała kierowana przeze mnie ambasada.

 

- Co ta sytuacja mówi o procedurach w Polsce po katastrofie smoleńskiej?

Ta sprawa oraz inne przesłuchania, w których biorę udział, pokazują ich brak. Urzędnicy szalenie często zasłaniają się wyjątkowością sytuacji po 10 kwietnia. Ja to oczywiście rozumiem, dla wszystkich to było ogromne zaskoczenie. Sądząc po ludzku, to mogło przerosnąć wiele osób. Jednak od tego są instytucje państwowe, od tego są urzędnicy, żeby w takich sytuacjach państwo zadziałało. Rodzina, bliscy ofiar mogą w takiej sytuacji podejmować nielogiczne decyzje, mogą nie pamiętać różnych wydarzeń. To jest rzeczą zrozumiałą. Jeśli jednak państwo, urzędnicy nie działają sprawnie w takiej sytuacji, to znaczy, że ich nie ma, nie ma machiny państwa. Państwo przecież jest właśnie do takich sytuacji powołane. Dopóki jest dobrze państwo nie musi faktycznie działać. Jak się zdarzy sytuacja kryzysowa to z kolei wszyscy się nią zasłaniają. To znaczy, że państwa nie ma. Wystarczy przypomnieć sobie reakcję Rosji po katastrofie na Jawie, by zobaczyć, jak działa państwo rosyjskie w takich sytuacjach.

 

- Lepiej?

Po katastrofie smoleńskiej premier mówił, że mieliśmy za mało ludzi, że nie radziła sobie ambasada, że trzeba było dużo osób przewieźć do Rosji. Tymczasem Rosjanie po katastrofie samolotu na Jawie zorganizowali lot do Indonezji, przywieźli tam kilkaset osób. Działali błyskawicznie. Tak właśnie państwo powinno działać w sytuacjach krytycznych.

 

- Czy dokumentacja dotycząca rzeczy osobistych śp. Tomasza Merty została wytworzona? Czy pracownicy MSZ z Warszawy wiedzieli, co do nich przyszło z ambasady rosyjskiej?

W mojej ocenie były takie dokumenty. Nie ujawniając tajemnicy śledztwa, chcę zaznaczyć, że w mojej ocenie takie dokumenty są. Twierdzenie urzędników MSZ, że omyłkowo dokonali spalenia, ponieważ nie wiedzieli co znajduje się w poczcie dyplomatycznej, jest fałszem. Oni mogli nie znać szczegółów, specyfikacji przedmiotów, ale mieli wiedzę, co do nich trafiło mieli. Wiedzieli, że to nie są śmieci.

 

- To oznacza, że dokumentacja dot. poczty dyplomatycznej została zniszczona?

Powiedziałem to, co mogę w tej sprawie. W mojej ocenie, w świetle materiału dowodowego można stwierdzić, że urzędnicy resortu mieli wiedzę na ten temat.

Rozmawiał saż

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych