Kownacki: W MSZ mogą być złodzieje. Sprawa palenia rzeczy śp. Tomasza Merty obciąża najważniejszych urzędników resortu

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

- wPolityce.pl: Na terenie MSZ doszło do czynności prowadzonych przez policję. Szukano rzeczy osobistych śp. Tomasza Merty. Co się udało ustalić?

Bartosz Kownacki: Po raz pierwszy w historii zdarzyło się, że policja prowadziła przeszukanie na terenie MSZ w takiej sprawie. Sam fakt, że doprowadziliśmy do wykonania tej czynności rzuca światło na działania resortu spraw zagranicznych i podważa jego wiarygodność. Co niezwykle istotne, były wszelkie podstawy, by te czynności podjąć. W ich czasie nie udało się jednak znaleźć poszukiwanych przez nas rzeczy osobistych śp. Tomasza Merty. W mojej ocenie sprzęt, którym dysponowała policja nie był odpowiedniej jakości. To uniemożliwiło poszukiwania. Będziemy więc musieli wrócić na teren MSZ z lepszym sprzętem i jeszcze raz prowadzić poszukiwania. Jeśli jednak nie uda nam się znaleźć niczego w resorcie, nie wykluczam czynności wykonywanych na terenie ambasady RP w Moskwie.

 

- Dlaczego?

Materiał dowodowy pokazuje, że formalny ślad po obrączce i innych rzeczach śp. Tomasza Merty urywa się właśnie w tej ambasadzie. Kluczowe będzie więc przesłuchanie ambasadora Jerzego Bahra. Mam nadzieję, że on pomoże wyjaśnić, co się stało z tymi rzeczami, gdzie one trafiły z ambasady.

 

- Gdzie trafiły i jak zostały potraktowane?

Kwestia obchodzenia się z przesyłką dyplomatyczną jest rzeczą skandaliczną i nie ma precedensu w historii dyplomacji. Urzędnicy wysokiej rangi podjęli decyzję, by spalić przesyłkę bez sprawdzenia, co się w środku znajduje. W ten sposób spalono nie tylko ubrania śp. Tomasza Merty, ale również dokumenty, obrączkę, rzeczy osobiste. To sprawa bez precedensu. Poczta dyplomatyczna kierowana do Polski trafiła do ogniska na terenie MSZ.

 

- Rzecznik prokuratury powiedział portalowi wPolityce.pl, że śledztwo jest prowadzone w sprawie kradzieży. Ktoś rzeczywiście ukradł celowo rzeczy śp. Tomasza Merty, czy resort mógł je zgubić?

Prześledziliśmy dokładnie drogę tych rzeczy. Jeśli one nie znajdą się na terenie MSZ, ani na terenie ambasady, to będzie to oznaczało, że wśród pracowników resortu spraw zagranicznych są złodzieje, którzy ukradli tę obrączkę. Nie ulega wątpliwości, że obrączka znajdowała się w rękach polskich urzędników, że była w gestii polskiej strony. To bardzo źle świadczyło by o tej instytucji oraz pracownikach.

 

- Podobna sytuacja spotkała rodzinę śp. Wojciecha Seweryna, który też zginął w katastrofie smoleńskiej. Prokuratura prowadzi śledztwo ws. kradzieży jego sygnetu. To rodzi pytanie, czy MSZ może mieć na sumieniu więcej kradzieży?

Przypadków kradzieży po katastrofie smoleńskiej było bardzo wiele. Konsekwencje faktu, że cień podejrzenia pada na stronę polską, są ogromne. Do tej pory bowiem nie mieliśmy wątpliwości, że większość rzeczy została ukradziona na terenie Rosji, że kradzieże są skutkiem działań strony rosyjskiej. Obecnie okazuje się, że w sposób podobny mogli zachowywać się urzędnicy polscy. Oni przez dwa lata mataczyli, ukrywali prawdę o zniszczeniu rzeczy śp. Merty. Dochodziło do fałszowania dokumentacji, do zatajania prawdy przed prokuraturą itd. To powoduje, że obecnie formułując zarzuty wobec strony rosyjskiej o okradanie zmarłych, możemy usłyszeć, że polska prokuratura stwierdziła, że to pracownicy MSZ dokonywali kradzieży rzeczy zmarłych. Skandaliczne i szkodliwe dla Polski działanie pracowników MSZ sprawiło, że strona rosyjska może się starać wybielać z nieprawidłowości, jakie popełnia. Pracownicy resortu dali im silne oręże.

 

- Nie sposób uciec od pytania o to, kto w resorcie był świadomy tego, co działo się z rzeczami śp. Tomasza Merty. Urzędników jakiego szczebla dotyczy ta sprawa?

Nie ulega wątpliwości, że decyzje w tej sprawie podejmowali jedni z najważniejszych urzędników resortu. Podejrzenia dotyczące fałszowania dokumentacji w tej sprawie również dotyczą najważniejszych urzędników w tym resorcie. Nie jestem w stanie stwierdzić, żeby minister Sikorski był świadomy tego, co działo się z rzeczami śp. Tomasza Merty. Jednak jako osoba funkcjonująca w świecie politycznym wykluczam sytuację, w której minister Sikorski mógł nie wiedzieć o tej sprawie przez dwa lata. Jeśli nie wiedział, to znaczy, że nie umie nadzorować podległego mu ministerstwa. Jeśli wiedział, to z kolei dopuścił się mataczenia w tej sprawie.

 

- Pojawiają się doniesienia o zmowie milczenia wśród urzędników resortu. Jak Państwo trafiliście na ślad rzeczy śp. Tomasza Merty?

Niestety jestem związany tajemnicą śledztwa, więc nie mogę podawać szczegółów. Na ślad tej sprawy natrafiliśmy przypadkowo. Jako pełnomocnik Pani Magdaleny Pietrzak-Merty wraz z nią uczestniczyłem w wielu przesłuchaniach. W czasie jednego z nich były urzędnik MSZ wspomniał o wątku, który nas interesował. On był zupełnie poboczny w sprawie, w której było prowadzone przesłuchanie, jednak dalsze przesłuchania urzędnika pozwoliły nam ustalić to, co dziś wiadomo o rzeczach śp. Tomasza Merty. To pokazuje, że obecność rodziny oraz pełnomocników rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej w czasie przesłuchań jest bardzo ważne. Gdyby nas nie było na tamtym przesłuchaniu na ślad obrączki, palenia dokumentacji w MSZ prokuratura nigdy by nie trafiła.

Rozmawiał saż

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.