Pada ostatnia blaga z propagandy PO, jacy byliśmy ważni w Europie i w jak straszną izolację wpędzi Polskę rząd PiS

EPA/PAP
EPA/PAP

Weimarski humbug stał się karykaturą współpracy. Jedyne, co francuscy „partnerzy” mięli do powiedzenia naszemu rządowi była rada udzielona za pośrednictwem mediów przez prezydenta Jacquesa Chiraca na marginesie konfliktu irackiego, aby Polska w sprawach wielkiej polityki trzymała język za zębami. W tej sytuacji nawet najzagorzalszym entuzjastom Trójkąta nad Wisłą opadły szczęki i ręce: nie był to już nawet klub dyskusyjny. W piętnastą rocznicę weimarskiego porozumienia minister Genscher wytykał na łamach „Spiegla”:

Nie osiągnięto tego, co dawała szansa współpracy tych trzech tak ważnych państw dla Europy. Nie wskazuję palcem na Polskę. To Francja i Niemcy zaniedbały jej silniejsze powiązanie w ważnych fazach europejskiego rozwoju.

Były szef dyplomacji RFN dostrzegł to, czego inni nie chcieli widzieć: że do krachu Trójkąta przyczyniły się również problemy bilateralne. Jak skwitował po zawarciu przez Niemcy i Rosję umowy o budowie bałtyckiego gazociągu Nord Stream, „nie ma takiego rządu na świecie, który pogodziłby się z tym, że o tak ważnych przedsięwzięciach swych partnerów dowiaduje się z prasy”…

Niemieckie zainteresowanie partnerstwem z naszym krajem uzmysławia częstotliwość wizyt kanclerza Helmuta Kohla, po mszy pojednawczej w Krzyżowej: minister Skubiszewski, który trwał na stanowisku za premierów Tadeusza Mazowieckiego, Jana Krzysztofa Bieleckiego, Jana Olszewskiego i Hanny Suchockiej nie doczekał następnego przyjazdu kanclerza do Polski. Kohl wolał pocić się w saunie z prezydentem Borysem Jelcynem. Kolejny szef rządu RFN Gerhard Schröder w umizgach do Rosji pobił poprzednika na głowę. Z premierem Jerzym Buzkiem - jak mawiał w kuluarach - „nie grała chemia”, z Leszkiem Millerem, z którym był na „ty”, niby chemia grała, lecz nie wahał się zablokować dołączenia Polski do grona eurodecydentów (obok RFN, Francji, Wlk. Brytanii, Hiszpanii i Włoch), przez kilka lat blokował także otwarcie runku pracy dla Polaków, oraz nasze wstąpienie do układu z Schengen. Nie widział potrzeby konsultacji z Polską francusko-niemieckiego projektu eurokonstytucji. Wolfgang Schäuble z opozycyjnej CDU (obecnie minister finansów) nie zostawiał suchej nitki na Schröderze za „rujnowanie stosunków” i „lekceważenie Polski”.

Przykładami lekceważenia można sypać jak z rękawa. Gdy Miller został premierem, pierwsze kroki skierował do Berlina. W Polsce informacja o tej wizycie znalazła się na czołówkach gazet i otwierała dzienniki telewizyjne, w RFN nie było o niej ani słowa. Wspólnota interesów ograniczała się do sfery gospodarczej, a ściślej, do niemieckich geszeftów w naszym kraju. Polski rynek bez mała 40 mln konsumentów był i jest dla Niemców i Francuzów nie do pogardzenia - to tyle, ile w Austrii, Belgii, Holandii i Szwecji razem wziętych. Zmieniający się u steru władzy polscy politycy z uporem powtarzali, że ich kontakty z niemieckimi kolegami były dobre jak nigdy, ale po prawdzie nigdy nie były tak pozbawione treści jak wówczas. Dla zachowania pozorów harmonii rząd premiera Donalda Tuska nabrał wody w usta nawet w takich sprawach jak inicjatywa budowy „muzeum wypędzonych”, czy połączenie się Niemiec gazową pępowina z Rosją.

Trudno krytykować nasze rządy za to, że chciały dobrych relacji z Niemcami, lecz w polityce liczą się fakty, a nie dobra wola. Jak mawia polskie i niemieckie przysłowie, „dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane”. Zamiast konsultacji i omawiania palących problemów, w Niemczech i Francji pojawiły się skrajnie aroganckie połajanki, że wspomnę powtarzane z lubością nad Renem i Sekwaną określenie Polski, jako „osła trojańskiego USA”. Gdy swego czasu rozmawiałem w berlińskim hotelu z Włodzimierzem Cimoszewiczem, ministrem spraw zagranicznych w rządzie Millera i w gabinecie Marka Belki, wyznał, że trójkątni partnerzy znaleźli dla niego czas dwa razy: na powitanie i na pożegnanie w swym gronie.

Mit o trójstronnej współpracy runął z hukiem, gdy po urzędy prezydenta i premiera sięgnęli bracia Lech i Jarosław Kaczyńscy, którzy otwarcie zapowiadali obronę polskich interesów. Z punktu widzenia Berlina, dla którego Warszawa miała pozostać bezwolnym wykonawcą woli decydentów znad Szprewy, był to najgorszy scenariusz. Medialne ataki na Prawo i Sprawiedliwość przybrały wręcz kuriozalną formę. „Ręka podniesiona w hitlerowskim pozdrowieniu, szklanka z piwem w dłoni - nie, to nie byli niemieccy naziści, lecz polscy”, donosiła o kształtowaniu się nowych władz warszawska korespondentka „die tageszeitung”. Tygodnik „Der Spiegel” komentował wtedy: „Polska coraz bardziej izoluje się od Niemiec i UE”, a Kaczyńscy podjęli „marsz do omszałego państwa narodowego, w którym nawet Matka Boska ma polski paszport, zaś historyczne mity są ważniejsze od historycznej wiedzy”… Cel tej uporczywej, zmasowanej dyskredytacji był jasny: zły wizerunek Polski zmniejszał szanse na umocnienie pozycji naszego kraju na arenie międzynarodowej, w tym odnośnie do kwestii spornych z RFN. Już w pierwszej rozmowie z kanclerz Angelą Merkel w Berlinie premier Jarosław Kaczyński cztery razy powiedział „nie”: - dla niemiecko-francuskiego projektu eurokonstytucji, (opracowanego w tajemnicy przed Polską, mimo istnienia Trójkąta Weimarskiego), - dla niemiecko-rosyjskiego gazociągu, - dla majątkowych roszczeń powojennych wysiedleńców (akcja Pruskiego Powiernictwa), - oraz dla idei budowy tzw. centrum wypędzonych w Berlinie, forsowanej przez posłankę Bundestagu, szefową Związku Wpędzonych Erikę Steinbach. W tej sytuacji prezydent Lech Kaczyński odwołał pod zdrowotnym pretekstem swój udział w teatralnej fecie z okazji kolejnego „lecia” Trójkąta. W potocznej opinii powodem było przedstawienie przez „die tageszeitung” głowy naszego państwa jako kartofla, jednak nikt trzeźwo myślący nie miał wątpliwości, co do prawdziwej przyczyny absencji prezydenta RP: niechęci do statystowania w absurdalnym spektaklu nieistniejącego partnerstwa.

Co prawda nieco później Lech Kaczyński pojechał pro forma na pogranicze niemiecko-francuskie do Mettlach, gdzie zorganizowano erzac obchodów jubileuszu, było to jednak niczym pocałunek śmierci - następnego spotkania politycznych promis w ramach Trójkąta Weimarskiego już nie zwołano. Bo i po co, skoro zamiast pogłębiania współpracy z Polską, Francja i Niemcy utworzyły nową, jawnie antyamerykańską tzw. „trojkę” z Rosją. Dla Kremla dokładającego starań, aby poróżnić kraje wspólnoty, podzielić Europę i wsadzić kij w jej transatlantyckie stosunki był to dar niebios. Wkrótce do nieformalnego sojuszu Francji, Niemiec i Rosji dokooptowano Hiszpanię. Jej inwitacja na rozmowy w Paryżu była nagrodą dla premiera José Luisa Zapatero za wycofanie poparcia dla sprzeciwu Polski wobec eurokonstytucji i wystawienie w Iraku Amerykanów do wiatru. Nowy czworobok wyraził zgodnie dezaprobatę w kwestii udziału prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenki w brukselskim spotkaniu partnerów NATO z prezydentem USA George´m Bushem, a także krytykowania Rosji za łamanie praw człowieka. Po deserze tej czwórki w Pałacu Elizejskim, rosyjscy komentatorzy z dumą donieśli o „nowym jądrze Europy”, które „z Rosją wytycza kierunki nowej polityki międzynarodowej”…

Ciąg dalszy na następnej stronie.

« poprzednia strona
123
następna strona »

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych