To nie żart! Szkolny diler coli i czipsów towar sprzedaje z plecaka na dużej przerwie...

fot.youtube.pl
fot.youtube.pl

To miała być wielka szkolna rewolucja żywieniowa. Rewolucja została na papierze, bo choć słodycze i niezdrowa żywność zniknęły ze sklepików, a ze stołówek zniknęły sól i cukier, to uczniowie radzą sobie jak mogą… Można na przykład zostać szkolnym dilerem coli i czipsów, a towar sprzedawać z plecaka na dużej przerwie.

Nowe przepisy żywieniowe obowiązują od początku września, ale to nie znaczy, że słodycze zniknęły ze szkolnych korytarzy. 10 latek z jednej z bydgoskich szkół codziennie przynosi do szkoły towar.

Kilkanaście dni temu został dilerem… czipsów, coli i batonów. Chłopiec rano robi zakupy w markecie niedaleko swojej szkoły. Potem rozprowadza artykuły pomiędzy rówieśników

—opisuje portal pomorska.pl.

Chłopiec na każdym sprzedanym produkcie zarabia przynajmniej złotówkę. Jemu i innym równie przedsiębiorczym nastolatkom i dzieciom biznes kręci się naprawdę dobrze.

W jednej ze szkół na wrocławskich Krzykach, grupa uczniów gotuje na korytarzu.

Karol ode mnie z klasy przychodzi na przerwie, podpina toster i serwuje tosty. Zarabia na tym ponad 20 złotych dziennie. Nauczyciele nic z tym nie robią

—mówił w rozmowie z Radiem Wrocław jeden z uczniów.

To „zasługa” zmian, jakie dotknęły sklepiki szkolne. Ministerstwo zdrowia i edukacji chciały uczyć zdrowego odżywiania, a uczą kombinowania i obchodzenia przepisów.

Czytaj też:

Zaskarżą tzw. rozporządzenie sklepikowe! „Nie mogę sprzedawać żywności, która jest dopuszczona do sprzedaży na terenie UE

ann/pomorska.pl/prw.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych