Jerzy i Maciej Stuhrowie machają do nas w ostatnim czasie niemal z każdej gazety, portalu i telewizji. Kampania promocyjna filmu „Obywatel”, który właśnie pojawił się w kinach, daleko jednak wykracza poza zwyczajną reklamę produkcji.
Nie jestem przyzwyczajony do pisania i krytykowania czegoś, czego nie widziałem, więc wybrałem się na ten film. I mocno się zawiodłem, bo bardzo ciekawy pomysł na scenariusz został po prostu zmarnowany i utopiony w morzu czerstwych żartów.
O większości uwag pisał już Łukasz Adamski, z którego tezami co do „Obywatela” w większości się zgadzam i nie będę ich powielał - odsyłam do tekstu.
„Obywatel” to najgorszy w dorobku film Jerzego Stuhra, który mógł być zwieńczeniem jego reżyserskiej kariery
— pisał Łukasz.
I ciężko nie przyznać mu racji. Nie odbieram Stuhrowi prawa do wykpienia prawicy, Kościoła i środowisk konserwatywnych, choć od tak doskonałego aktora (a i niezłego reżysera) wymagałbym czegoś więcej niż pójście na skróty i sklecenie półtoragodzinnego kabaretu, który aż kipi od przejaskrawionych, wbijanych łopatologicznie dowcipów i skojarzeń.
Przykłady? Obśmiany zamach na prezydenta (dziwnym trafem podobnego do któregoś z braci Kaczyńskich), biskup, któremu prostytutki wyrzucają w nocy ubranie na ulicę, polskie partie prawicowe skupione wokół obsesji szukania Żydów wśród posłów i senatorów, czy wypluwane przez jednego z bohaterów słowa o „staniu tu, gdzie stało ZOMO” - co nawet Stuhr w którymś z wywiadów uznał za przegięcie - to wszystko sprawia, że zamiast celnej satyry mamy ideologiczny kabareton na poziomie tych z telewizyjnych wieczorów, kiedy nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać nad tym, co się dzieje na scenie.
Czego więc zabrakło? Refleksji, choćby niewielkiej, bo pomysł na „Obywatela” był naprawdę dobry. Próba przekrojowego opisania życiorysu kogoś z pokolenia Jerzego Stuhra, niechby nawet w lekkiej formie, to kopalnia możliwości i żonglowania tematami. Począwszy od zmagań z ponurą rzeczywistością komunizmu, jak i z tym, jak dorastała poczęta przy Okrągłym Stole III RP. Stuhr jedynie je sygnalizuje, zresztą w mało wysublimowany sposób. A jeśli już miał to być pastisz czy satyra, to czasu i odwagi (?) nie wystarczyło mu, żeby choćby puścić oko, żartując z któregoś z prezydentów III RP, intelektualnych elit, czy choćby własnego środowiska.
Nasunęli mi się na myśl początkujący w Polsce powieściopisarze, którzy od początku wiedzą, do kogo i po co kierują swoje dzieła. Albo licealiści, którzy robiąc skecz dla swoich kolegów, chcąc wywołać śmiech, rzucają mięsem na scenie. Stawiam tezę, że Stuhr (Stuhrowie) wyznaczył (wyznaczyli) sobie target, nazwijmy to, „lemingów” i świadomie wybierając media, które zachwycą się tak przedstawioną rzeczywistością (sam napisałem do nich z prośbą o wywiad. Obiecano mi, że do niego dojdzie - trzymam za słowo), skierowali się po oczekiwany efekt. Rechot wśród publiczności w kinie i ciągłe pytania od „Wyborczej” i „Newsweeka” o „zmęczenie patriotyzmem” wskazują, że akcja się udała, a „Obywatel” spełni swoje zadanie. Pewnie również finansowe.
Tak, zadanie, bo jedyny wniosek, jaki można - na poważnie - wyciągnąć z „Obywatela” jest taki, że wszystko jedno, czy w komunizmie było się w PZPR czy „Solidarności”, wszystko jedno, czym człowiek zajmował się po 1989 roku, wszystko jedno, kogo popierał, jak żył, jakie były jego motywacje i cele - wszyscy jesteśmy tacy sami. Mali, beznadziejni i szarzy.
A szkoda, bo pamiętam choćby „Pogodę na Jutro” czy „Habemus Papam - mamy papieża”, filmy Stuhra drwiące z wielu „konserwatywnych” mitów i spojrzeń na świat, ale robione z jakąś większą troską, próbą choćby zrozumienia czegoś więcej. „Obywatela” ratuje tylko świetna gra aktorska obu Stuhrów i kilka mniejszych scen, a niezwykłe podobieństwo obu dżentelmenów do siebie dało naprawdę szerokie pole manewru w scenariuszu. Szkoda, że tak łatwo zostało to zaprzepaszczone.
Teraz nie ma dobrych i złych filmów. Są tylko propolskie i antypolskie
— żalił się Maciej Stuhr w wywiadzie dla gazeta.pl.
Niestety, panie Macieju, nie wiem, czy „Obywatel” to film antypolski, ale na pewno to kiepski film.
PS. Jerzy Stuhr w jednej z rozmów od razu uprzedzał krytykę, która go miała spotkać z „prawicowych” środowisk.
Jak się na mnie rzucą kręgi kościelne czy prawicowi dziennikarze, to ja sobie takie wytłumaczenie przygotowałem: dzięki temu filmowi widz może poznać sześć prawd wiary
— żartował starszy ze Stuhrów.
Nie zdradzając fabuły - wiem, o co chodziło Stuhrowi, ale niestety, nawet sześciu prawd wiary nie poznajemy, a jedynie cztery z nich. :-)
————————————————————————————————
Bogata oferta tanich książek, audiobooków oraz unikatowych gadżetów portalu wPolityce.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/221426-kabaret-dla-lemingow-nowy-film-stuhrow-nie-jest-jak-tego-chca-antypolski-jest-po-prostu-kiepski-a-ich-kampania-absurdalna