Łosiewicz do mamy zmarłego Jasia: "Mam nadzieję, że kiedyś przestanie Pani żałować, że Pani dziecko nie zostało zabite"

Fot. Freeimages
Fot. Freeimages

Szanowna Pani Agnieszko,

pozwolę sobie skierować do Pani kilka słów. Robię to w nadziei, że może kiedyś przestanie Pani wreszcie żałować, że Pani dziecko nie zostało zabite, a przyszło na świat.

Ktoś zapyta, jakim prawem wtrącam się w Pani życiowy dramat, w Pani nieszczęście spowodowane śmiercią dziecka (a może raczej tym, że dziecko nie było takie, jak Pani sobie je wymarzyła). Odpowiedź jest prosta. Pani dała mi takie prawo, dzieląc się swoją historią z mediami i skarżąc się, że nie pozwolono Pani terminować ciąży, przy czym mówi Pani rzecz jasna wyłącznie o chęci zaoszczędzenia synkowi cierpień.

W ostatniej rozmowie z „Wprost” (przyznam, że ciężka to lektura, dla ludzi o mocnych nerwach), Pani mąż mówi:

W 22. tygodniu wiedzieliśmy, że nasz syn nie ma szansy na przeżycie. Wiedzieliśmy, że umrze, kwestia tylko, czy będziemy musieli patrzeć na jego męki. Mogliśmy mu po prostu oszczędzić cierpień.

Pani Agnieszko, nie może Pani mieć żadnej pewności, że gdyby „zaoszczędziła” Pani synkowi cierpień, żyłoby się Pani z tym lepiej. Być może każdego dnia budziłaby się Pani ze świadomością, że pozwoliła na zabicie swojego dziecka, być może cierpiałaby Pani, zadając sobie pytanie, czy mógłby się zdarzyć cud i Jaś mógłby jednak urodzić się zdrowy.

W moim otoczeniu było wiele takich cudów. Sama, będąc w pierwszej ciąży usłyszałam, że nic „z tego nie będzie” i żebym się nie „przywiązywała”. Jednak się przywiązałam, pamiętam pierwsze ruchy, najpierw coś jakby bulgotanie w brzuchu, potem łaskotanie motyla, potem już regularne „wiercenie się”, łącznie z odczuwalnymi czkawkami dziecka. Dziś ciąża, z której „miało nic nie być” idzie do trzeciej klasy. Długo mogłabym opisywać historie koleżanek i znajomych, które słyszały, że dziecku nie bije serce lub, że się nie porusza, a potem nagle okazywało się, że wszystko jest ok. Takich cudów wokół nas jest pełno.

U mnie cud się nie zdarzył” - odpowie mi Pani. Jaś był ciężko chory.

Cud się zdarzył, Pani Agnieszko. Po pierwsze, to cud życia. Choć nie było to życie tak doskonałe, jak Pani by tego chciała. Zdarzył się też inny cud. Mogła Pani pożegnać się z synkiem, mogła go Pani przytulić, mogła Pani przekazać mu całą swoją miłość, którą na pewno Pani miała. W innym wypadku nie walczyłaby Pani o dziecko od tylu lat, w sposób tak zacięty. Tylko jeszcze nie umie Pani tego docenić. Tymczasem powinna Pani dziękować Bogu, a jeśli Pani w niego nie wierzy, to losowi za możliwość spotkania z synkiem.

Pani Monika Nowak przeżyła podobną do Pani historię, urodziła córeczkę, która po godzinie zmarła. Dziecko przyszło na świat przez cesarskie cięcie w 29. tygodniu ciąży i ważyło ok. 500 g. Od początku matka wiedziała, że dziewczynka jest chora i ma małe szanse na przeżycie. O tych bezcennych chwilach z dzieckiem mówi jednak tak:

Wczoraj po 7. rano, kiedy jeszcze leżałam na stole operacyjnym, spojrzałam w jej piękne malutkie oczka i byłam szczęśliwa. Ta chwila była bezcenna, warta wszystkiego, całego bólu po cięciu, który teraz odczuwam. Córeczka była za mała i zbyt chora, żeby ją reanimować, umarła w ciągu godziny. To dramat, który przeżywam już drugi raz, za pierwszym synek umarł w moim łonie w 31. tygodniu ciąży. Ale tym razem zdążyłam się spotkać z moją córeczką i czuję duży spokój. Położna powiedziała mi, że czując naszą bliskość i miłość łatwiej mogła odejść do aniołków. Została też ochrzczona jeszcze na sali operacyjnej. To wszystko dla mnie, jako matki, jest bardzo ważne.

Cała rozmowa z panią Moniką znajduje się tutaj

Mówi Pani o Jasiu:

Byliśmy u niego codziennie, dwa razy dziennie. Ale krótko.

A Pani mąż dodaje:

Nie dawaliśmy rady więcej. Godzina, najdłużej dwie. Żona brała go na ręce.

Mówicie:

Wiedzieliśmy, że umrze, kwestia tylko, czy będziemy musieli patrzeć na jego męki. Mogliśmy mu po prostu oszczędzić cierpień.

Moi Drodzy, tysiące rodziców patrzą na cierpienia swoich dzieci, bo dzieci chorują. Nawet jeśli rodzą się doskonałe, różowe i okrągłe, dopadają je rotawirusy, nowotwory, zapalenia płuc i tysiące innych strasznych chorób. Czy wtedy rodzice decydują się na „skrócenie cierpień” dzieci? Nie, są przy nich całymi sobą, w każdej sekundzie, godzinie, pielęgnują, wspierają, kochają. Od tego po prostu są rodzice.

Wtedy, gdy byliście przy Jasiu, on na pewno czuł Waszą obecność i mógł bezpiecznie odejść.

Mówicie:

JACEK: W tym wszystkim najbardziej cierpiało nasze dziecko. Kiedy się urodziło, to nikt z żadnych ruchów pro-life, z żadnych fundacji, nikt z popierających prof. Chazana, żaden ksiądz, dosłownie nikt nie zgłosił się, żeby chociaż zapytać, jak można pomóc, co można zrobić.

AGNIESZKA: Kuria wolała zbierać pieniądze na karę dla prof. Chazana, niż chociażby pomodlić się za nasze dziecko.

Dlaczego uważacie, że nikt się za Was nie modlił? Znam wiele osób, które to robiły. Robiły to w ciszy, bo na tym polega modlitwa. Chcieliście pielgrzymek pod szpital? Czy nie powiedzielibyście wtedy, że kościół lub chrześcijańskie oszołomy wtrącają się w Wasze cierpienie? Ktoś siłą chce Wam chrzcić syna, itd.?

Macie żal do ruchów pro-life, a jednocześnie nie macie żalu do Romualda Dębskiego, który poszedł do stacji informacyjnej ze zdjęciami, które miały dowodzić jak straszny jest Wasz Syn, miały wzbudzić w opinii publicznej powszechną odrazę do Waszego Dziecka, by tym większa była nagonka na profesora Chazana. Nie słyszałam też, by wyrażała Pani publicznie żal pod adresem ordynatora Dębskiego, który przecież także (na szczęście) odmówił terminacji ciąży, jednak ogień medialnego natarcia skierował na profesora Chazana. Dlaczego? Nie jest przecież przypadkiem fakt, że Pani historię opisała i nagłośniła dziennikarka, która opublikowała wywiad rzekę z Romualdem Dębskim?

Walczy Pani z człowiekiem, dzięki któremu mogła Pani pożegnać swojego synka. Przyznam szczerze, że jako matka po prostu tego nie rozumiem. Co Pani osiągnęła? Prawdopodobnie tyle, że w szpitalu na Madalińskiego rozpoczną się aborcje, których do tej pory nie przeprowadzono.

Szczerze współczuję Pani bólu po stracie dziecka. Szczerze wierzę, że kiedyś uda się Pani zostać kochającą mamą. Może jednak, skoro natura tak uparcie odmawia Wam tego prawa, warto rozważyć adopcję? Może gdzieś czeka na Waszą miłość jakiś chory maluch, którego nie chcieli jego rodzice?

Życzę Pani szczęścia i tego, żeby Pani kiedyś dojrzała do tego, by podziękować prof. Chazanowi, zamiast walczyć z nim w sądzie.

Czytaj także: Sumienie kontra sumienie

—————————————————————————-

Do nabycia wSklepiku.pl: „Modlitewnik na czas choroby i cierpienia”

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.