Rozwalić prawdę w drobny MAK. Kolejna smoleńska wrzutka. Tym razem więcej niż szpetna. Po prostu haniebna

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. wPolityce.pl/TVN24
Fot. wPolityce.pl/TVN24

Emocje związane z 5. rocznicą tragedii smoleńskiej nie opadają. Rządowa wersja wydarzeń z racji braku dowodów oraz niespójności kolejnym grupom Polaków wydaje się niewiarygodna. Coraz więcej naukowców przekonuje, że w Smoleńsku musiało dojść do zamachu, zaś komentatorzy oraz tzw. zwykli ludzie zadają pytania, dlaczego władze do dziś nie sprawdziły, czy przypadkiem nie mieliśmy do czynienia z wybuchem w tupolewie. Do dziś państwo tego nie sprawdziło.

Rządowa narracja musi się sypać dość wyraźnie, skoro władze 5. rocznicę tragedii smoleńskiej okrasiły tak gęsto smoleńskimi wrzutkami, które próbują przekonać Polaków, że wszystko o największej narodowej tragedii od dekad już wiemy. Obecnie nową wrzutkę opinii publicznej III RP serwuje za pośrednictwem zasłużonej w tej mierze TVN24. Wrzutka to, co trzeba zaznaczyć, szczególnie szpetna.

TVN24 sugeruje bowiem, powołując się na biegłych prokuratury wojskowej, że do tragedii smoleńskiej doprowadziła załoga, czyli ludzie z przypadku, którzy nie powinni siedzieć w kokpicie Tupolewa, których kariera lotnicza była okraszona fałszerstwami i oszustwem. TVN w najgorszym stylu przeprowadziła lincz na polskich pilotach.

Dowódca kapitan Protasiuk z zawieszonymi wszystkimi uprawnieniami, bez ważnych dopuszczeń do lądowania. Nawigator pokładowy bez praktycznego przeszkolenia na samolocie Tu-154M i bez uprawnień. Drugi pilot przy niewielkim doświadczeniu. Załoga nie powinna być dopuszczona do lotu w dniu 10 kwietnia 2010 r.

— informuje TVN24, powołując się na ekspertyzę biegłych powołanych przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie. Biegli mieli ponoć – jak pisze TVN24 - wskazać, że taki dobór załogi nie był przypadkiem (czy to sugestia celowego działania ze strony pilotów?), a jedną z przyczyn katastrofy smoleńskiej był rozkład elitarnego 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego.

TVN24 punktuje następnie załogę, wskazując, że 10 kwietnia 2010 roku, w dniu feralnego lotu do Smoleńska, dowódca załogi Tu-154M, kapitan Arkadiusz Protasiuk miał minimalne doświadczenie jako pierwszy pilot. Drugi pilot, major Robert Grzywna, wykonał w tej roli tylko trzy loty tupolewem. A nalot na Tu-154M nawigatora Artura Ziętka, wykonany z uprawnieniami - wynosił zero godzin i zero minut.

Z kłamliwymi tezami znanymi już od lat walczył w kilku tekstach Marek Dąbrowski, wskazując, że załoga Tupolewa miała bardzo duże doświadczenie w pilotażu.

Przeanalizujmy dane zawarte w Raporcie Millera, dotyczące pilotów tragicznego lotu do Smoleńska. Otóż tylko na typie Tu-154M mjr.pil. Arkadiusz Protasiuk od roku 2002 wylatał ponad 2906 godzin. Oznacza to, że na samym Tu-154M miał średni roczny nalot ok. 359 godzin, a więc prawie 6 razy więcej niż statystyczny pilot Sił Powietrznych, przy czym ten ostatni na więcej niż jednym typie statku powietrznego

— wskazywał Dąbrowski w październiku 2014 roku.

Dodawał, że „mjr.pil.Protasiuk średnio pracował w kokpicie tupolewa przez trochę mniej niż godzinę codziennie przez ponad 8 lat!”.

Autor tekstu zaznaczał, że równie wielkie doświadczenie miał Robert Grzywna.

Również znacznie powyżej średniej znalazł się nalot drugiego pilota, ppłk.pil. Roberta Grzywny. W ciągu niecałych 2 lat służby na Tu-154M wylatał na nich 475 godzin, osiągając średni nalot ok. 259 godzin w roku — czyli ponad 4 razy więcej niż statystyczny pilot Sił Powietrznych. Na tupolewie latał zatem znacznie krócej niż dowódca, ale również dość intensywnie. Jeśli dodamy do tego ponad 1219 godzin wylatanych od 1999 roku na samolocie Jak-40, jego średni roczny nalot zwiększy się do ok. 369 godzin, co jest wynikiem prawie 6 razy lepszym niż w całych Siłach Powietrznych

— przypominał Dąbrowski.

CZYTAJ TAKŻE: Marek Dąbrowski dla wPolityce.pl: Naloty, czyli o czym „zapomniała” KBWLLP

Z jego analiz wynika jasno, że w kokpicie rządowego Tupolewa siedziała elita Polskich Sił Powietrznych, a nie ludzie z przypadku.

Niestety z tekstu TVN24 nie można się dowiedzieć, jaka jest rzeczywista liczba godzin wylatanych przez załogę samolotu, który rozbił się w Smoleńsku. Bezrefleksyjnie przekazuje się jedynie wnioski biegłych prokuratury, którzy jak widać czerpią garściami z narracji MAKu i Rosji znanej już od 10/04.

Standardy rodem ze Wschodu biegli, a za nimi TVN, jeszcze rozwijają skwapliwie, wskazując, że załoga rządowego tupolewa karierę w 36 specpułku zawdzięcza de facto fali fałszerstw i oszustw, prowadzonych za zgodą dowódców wojskowych i szefostwa inspektoratu MON ds. bezpieczeństwa lotów.

Ta część tekstu zaczyna się od wytknięcia mjr. Protasiukowi, że do 36 SPTL przeszedł od razu ze szkoły pilotów wojskowych w Dęblinie, w 1997 roku. A dalej już stawiane są bardzo ostre zarzuty: że mjr Protasiuk nie miał nawet prawa, by rozpocząć szkolenie na bycie dowódcą załogi Tupolewa, że nigdy nie wykonał pełnego programu ćwiczeń w tych szkoleniach, że kurs odbył w trybie przyspieszonym.

Mogło to skutkować słabymi nawykami w zakresie pilotowania samolotu i dowodzenia załogą. Tym bardziej, że kpt. Protasiuk miał znikome doświadczenie jako dowódca Jaka-40 (102 godziny w okresie trzech lat)

— wylicza TVN za biegłymi. Co ciekawe, nie przytoczono przy tym, że Protasiuk miał w sumie wylatanych ponad 2906 godzin. Zamiast wskazywać na to autorzy tekstu kontynuują swoje ataki na załogę, wskazując, że kpt. Protasiuk nie odbył ćwiczeń z lądowań przy wykorzystaniu nieprecyzyjnych urządzeń, zaś w czasie lotu egzaminacyjnego w lipcu 2008 sfałszowano na jego korzyść dokumentację.

Na tej podstawie ówczesny dowódca 36. SPLT rozkazem z lipca 2008 roku „bezpodstawnie nadał kpt. Protasiukowi uprawnienia do lotów dyspozycyjnych i treningowych na samolocie Tu-154 M z lewego fotela w charakterze dowódcy załogi”.

Podobne fałszerstwa biegli wykryli w całym procesie szkolenia kapitana Protasiuka

— grzmi TVN24. I wylicza, jakie fałszerstwa miał na swojej ścieżce kapitan. To właśnie dzięki nieuczciwości dowódca załogi miał otrzymać „uprawnienia dowódcy Tu-154M, a także do lądowania w minimach atmosferycznych bez precyzyjnych przyrządów: zachmurzenie 8, podstawa chmur 120 metrów, widzialność 1500 metrów”.

Podobną serię oskarżeń i insynuacji funduje się majorowi Robertowi Grzywnie, który do 36. SPLT również trafił wprost z Dęblina. I w jego przypadku biegli dopatrzyli się ponoć nieprawidłowości. Jednym z zaniedbań w procesie szkolenia Grzywny miało być „nie użycie zasłoniętej kabiny w czasie szkolenia w chmurach”. Biegli wskazali, że również on nie powinien siedzieć w kokpicie Tupolewa 10 kwietnia.

Autorzy tekstu ciągnął również swój wywód wskazując, że „porucznik Artur Ziętek nigdy nie uzyskał uprawnień do pełnienia funkcji nawigatora” i nie powinien mieć zgody na latanie rządowym Tupolewem. Co ciekawe TVN manipuluje przy tym raz epatując, że Ziętek nie miał ani godziny przelatanej z uprawnieniami, by po chwili informować, że odbył niemal 30 lotów jako nawigator, a w Smoleńsku był również 7 kwietnia wraz z premierem Donaldem Tuskiem. Biegli uznali, że „wyłącznie technik pokładowy Andrzej Michalak odbył pełne szkolenie i miał prawo przebywać 10 kwietnia 2010 roku na pokładzie Tu-154M”.

Tezy dotyczące uprawień pilotów i załogi rządowego tupolewa również są żywcem przepisane z raportu Komisji Millera, która także wskazywała na błędy formalne i proceduralne w szkoleniu załogi. Problem w tym, że w ty wypadku wiele wniosków jest wyciąganych pochopnie i w sposób bardzo krzywdzący. Pisze o tym szczegółowo Marek Dąbrowski w tekście Uprawnienia: O czym „zapomniała” Komisja Millera. Ekspert wykazał jednoznacznie, że w zapisach dotyczących doświadczenia Protasiuka jest wiele przekłamań, przemilczanych faktów oraz błędów. Wszystko robi wrażenie celowego przedstawiania postaci majora w złym świetle. Jak widać jednak biegli prokuratury, przynajmniej wg narracji TVN24, poszli dalej, wskazując, że karierę wojskową Protasiuk i jego załoga zawdzięcza jedynie fałszowaniu rzeczywistości.

TVN24 działa niczym pas transmisyjny zaznaczając, że załoga tupolewa została źle dobrana, ponieważ istniało „wiele nieprawidłowości, które miały miejsce przez lata w 36. SPLT”. Okazuje się jednak, że te nieprawidłowości to nie dowód odpowiedzialności rządu PO-PSL, ale błędów sprzed lat. I znów, jako odpowiedzialnych wskazuje się tych, którzy zginęli.

W opinii stawiają oni (biegli – red.) tezę, że proces ten (kryzys w 36. specpułku) zaczął się wiele lat wcześniej - w 2004 roku. 36. SPLT bezpośrednio podlegał Dowódcy Sił Powietrznych - od 2007 roku generałowi Andrzejowi Błasikowi. Jemu oraz całemu kierownictwu sił powietrznych, biegli postawili liczne zarzuty

— czytamy w tekście TVN24, w którym wymienia się zarzuty pod adresem tragicznie zmarłego dowódcy Sił Powietrznych, który cieszył się uznaniem i autorytetem nie tylko w Polsce. Wśród głównych zaniedbań wskazuje się, że gen. Błasik nie wyciągnął wniosków z katastrofy CASY, co wygląda na nadużycie. Bogdan Klich jeszcze w kwietniu 2010 roku wskazywał, że „po katastrofie CASY zostały wyciągnięte wnioski”.

Zrealizowano wszystkie przedstawione wówczas zalecenia dla Sił Powietrznych.(…) Wszystkie zostały zrealizowane do końca zeszłego roku, łącznie z programem szkolenia oraz zmianami procedur lądowania przy minimalnych warunkach atmosferycznych

— powiedział minister obrony narodowej, Bogdan Klich. Jak rozumieć oskarżanie zmarłego gen. pilota Andrzeja Błasika w świetle tych słów? Zdaje się, że mamy do czynienia z kolejnym haniebnym atakiem na zmarłego dowódcę.

Takich ataków TVN24 przeprowadza więcej, wskazując, że za tragiczne w skutkach błędy odpowiadają Jerzy Szmajdziński oraz Aleksander Szczygło. Obaj mieli się przyczynić do upadku 36 SPLT. Co ciekawe, w zupełnie innym świetle TVN24 pokazuje Bogdana Klicha, który w tekście jest przedstawiony, jako najlepszy z szeregu ministrów. On zawinił mniej niż ci, którzy zginęli.

Ostatnia wrzutka smoleńska z TVN24 robi wrażenie szczególnie szpetne. Nic nie jest napisane wprost, ale sugestia jest jasna: w sprawie Smoleńska zawinili ci, którzy zginęli. To przez ich zaniedbania doszło do narodowej tragedii. Sugerowała to Anita Werner zapowiadając materiał Faktów TVN w tej sprawie.

To szczególnie haniebny atak na ludzi, którzy nie mogą się już bronić. Haniebny również dlatego, że dziennikarzom TVN zabrakło zdaje się odwagi, by ocenić tego typu smoleńskie wrzutki. A ich znaczenie w świetle zaniedbań widocznych gołym okiem w śledztwie smoleńskim są niskie. Do dziś polskie państwo nie było w stanie przeprowadzić rzetelnych analiz dotyczących obecności materiałów wybuchowych. Po miesiącach kluczenia i mataczenia wojskowa prokuratura przyznała, że detektory przesiewowe wykryły ślady trotylu na wraku w Smoleńsku. Gdy przeprowadzono badania laboratoryjne okazało się, że – zdaniem znanych i cenionych polskich chemików – CLKP mogło wykryć ślady heksogenu. Jednak do dziś prokuratura nie zdecydowała o przeprowadzeniu dodatkowych analiz, zawieszając tę sprawę na kołku. Dziś nie ma więc żadnych rozstrzygających dowodów, że w Smoleńsku nie doszło do zamachu. Jakie znaczenie ma sprawa uprawień i doświadczenia pilotów, jeśli tak podstawowa dla śledztwa analiza nie została przeprowadzona?

Coraz więcej naukowców twierdzi, że w Smoleńsku musiało dojść do eksplozji, że inaczej nie można tłumaczyć tego, co się wydarzyło. Jednak jak widać państwo nie jest zainteresowane sprawdzeniem tej hipotezy. Nie zbadało rzetelnie wraku, nie przeprowadziło ekshumacji i badania ciał na obecność materiałów wybuchowych czy zmian wskazujących na eksplozję. Państwo, zamiast badać rzetelnie, skupia się na wrzutkach, mataczeniu i działaniach pozorowanych. W tej sprawie zawsze może liczyć na pomoc i wsparcie części mediów w Polsce. Wspólnie działają, by rozwalić prawdę w drobny MAK


NOWOŚĆ!

Nieznane kulisy katastrofy i śledztwa smoleńskiego: „Zamach na prawdę” autorstwa Małgorzaty Wassermann i Bogdana Rymanowskiego. Książka dostępna wSklepiku.pl. Polecamy!

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych