Guru „sekty pancernej brzozy” przemawia: „Kanapa nie wygląda, jakby była po wybuchu”

Fot. wPolityce.pl/TVP Info
Fot. wPolityce.pl/TVP Info

Gdy do omawiania sprawy smoleńskiej zabierają się manipulatorzy i ludzie skompromitowani rządową propagandą, niczego poza kłamstwami i robieniem ludziom wody z mózgu nie można się spodziewać. Widząc wywiad Agnieszki Kublik z Maciejem Laskiem, trzeba być przygotowanym na smoleńskie matactwa.

I „GW” nie cofa się ani kroku w swojej misji, broniąc kłamstwa rządowego niczym własnego portfela. Swoje kłamstwa zaczyna już w leadzie, promującym rozmowę z Laskiem.

Mec. Piotr Pszczółkowski, smoleński pełnomocnik m.in. Jarosława Kaczyńskiego, chce, by wojskowa prokuratura badająca katastrofę smoleńską zrezygnowała ze współpracy z Centralnym Laboratorium Kryminalistycznym Policji. Powód: nie wykryli na tupolewie śladów materiałów wybuchowych

— czytamy na stronach „GW”.

„Wyborcza” sprawę ustawia od samego początku w sposób niegodziwy, próbując wmówić czytelnikom, że mec. Pszczółkowski jest nieodpowiedzialnym zacietrzewionym adwokatem. Gazeta sugeruje, że chce on zerwania współpracy prokuratury z CLKP, ponieważ badania laboratorium nie wykryły tego, czego on chce. Tymczasem w tej sprawie chodzi o rzetelność badań CLKP, która budzi ogromne wątpliwości. Dość powiedzieć, że eksperci z Laboratorium policyjnego wykryli w jednym z badań ftalan, choć producent sprzętu, którym się posługiwano, przyznał, że nie jest to możliwe bez celowej manipulacji badaniami. Mec. Pszczółkowski zarzuca również CLKP, że z niezrozumiałych przyczyn nie chce wykonać prostych badań, które jednoznacznie pokażą, czy w próbkach poddanych analizie jest heksogen, czy też go nie ma. Choć zasadność takich badań wydaje się oczywistością, w „GW” jest powodem do ataków.

Chętnie z takim atakiem wystąpił skompromitowany Maciej Lasek, „niezależny” „ekspert” na rządowej pensji, który znów przystąpił do promowania rządowej zakłamanej wersji wydarzeń.

Lasek przy okazji dopisuje kolejne kompromitacje do długiej ich listy.

Przecież wojskowa prokuratura opublikowała zdjęcie kanapy z prezydenckiego saloniku w jednej z ekspertyz wykluczających eksplozję Tu-154. Na kanapie biegli nie znaleźli śladów wybuchu czy wysokiej temperatury. A sama kanapa nie wygląda, jakby była po wybuchu

— tłumaczy Lasek. Skąd wie, że na kanapie nie było śladów materiałów wybuchowych, skoro w prokuraturze wciąż nie ma ostatecznej opinii w tej sprawie, a między biegłymi CLKP i polskimi naukowcami w tej sprawie trwa wymiana opinii? Zdaje się, że Lasek to, co mówił wiedział jeszcze przed jakimikolwiek badaniami… Do dziś nie ma żadnych podstaw, by Lasek mówił to, co mówi. No chyba, żeby liczyć zdjęcia kanapy…

Szef rządowych propagandystów brnie jednak:

To nieprawda, że przyczyną katastrofy były wybuchy. Nie ma jakichkolwiek śladów w zapisie rejestratorów lotu, takich jak skok ciśnienia różnicowego lub odgłos wybuchu w zapisie rejestratora rozmów w kabinie. Wrak Tu-154 analizowali bezpośrednio po katastrofie w Smoleńsku wojskowi specjaliści (członkowie rządowej komisji Millera). Nie mieli wątpliwości, że wybuchów nie było, a wcześniej nieraz badali wypadki związane z działaniem materiałów wybuchowych. Nasze ustalenia potwierdza niezależnie prowadzone śledztwo Prokuratury Wojskowej i kolejne publikowane wyniki ekspertyz i opinii biegłych

— powtarza swoje kłamstwa.

Problem jednak w tym, że ten sam Lasek punktuje swoje kłamstwa. W pismach do polskich senatorów oraz na konferencjach lotniczych przyznawał, że komisja Millera nie badała wraku, a jedynie go oglądała. Nie jest również prawdą, że biegli i opinie prokuratury wojskowej cokolwiek w tej sprawie wykluczają, ponieważ sprawa pozostaje otwarta.

Od ponad czterech lat jesteśmy poddawani próbom dezinformacji na temat przebiegu katastrofy przez posła Macierewicza i grupę współpracujących z nim osób. Ale to, co pokazuje zespół Macierewicza, to tylko zbiór hipotez. Analizowanie dokumentów, które nazywa raportami, to jak próba wyciągania naukowych wniosków z taniej powieści political fiction

— kpiąco przekonuje Lasek. Jednak zdaje się mieć Polaków za idiotów, jeśli sądzi, że hipotezy mówiące o rozerwaniu samolotu przez wybuchy brzmią mniej fikcyjnie niż opowieść o tym, że 100 tonowy samolot stracił skrzydło po uderzeniu w brzozę…

Lasek od kilku lat skupia się na promocji niewiarygodnych wyników rządowego „śledztwa” ws. smoleńskiej. Przyznaje, że nie widzi żadnych powodów, by w sprawie 10/04 prowadzić kolejne badania, ale chętnie atakuje zespół sejmowy.

Niedługo zabraknie miejsca w samolocie na wskazywanie kolejnych, mających potwierdzić wersję lansowaną przez posła Macierewicza. Naliczyliśmy ponad sto, często sprzecznych i wzajemnie się wykluczających tego typu hipotez. Żadna z nich nie jest poparta dowodami. Żaden z tzw. ekspertów posła Macierewicza nie był na miejscu katastrofy, nie badał wraku ani elementów kluczowych dla właściwego odtworzenia przebiegu lotu, jakimi są zapisy rejestratorów lotów. Żaden z nich nie zajmuje się badaniem wypadków lotniczych. Przez ponad cztery lata zamiast dowodów zespół Macierewicza przedstawia sfałszowane zdjęcia, materiały, dokumenty i informacje nieznanego pochodzenia, które - jak wiemy - okazywały się także celowo stosowanym blefem. Poseł Macierewicz także manipuluje materiałami komisji Millera, celowo wprowadzając opinię publiczną w błąd

— prowadzi swoje bajania Maciej Lasek.

Warto jednak mieć świadomość, że rządowy propagandysta przyznawał, że wraku ani miejsca tragedii komisji Millera również nie badała, a sprawą smoleńską w ramach prac zespołu sejmowego zajmują się wybitni specjaliści z wielu dziedzin, również związani z badaniem katastrof lotniczych, jak prof. Binienda (badał m.in. katastrofę promu Columbia), dr. Bogdan Gajewski (członek agencji badającej katastrofy w Kandzie), czy Glenn Jorgensen (Duńczyk badający tragedie lotnicze). Zespół sejmowy ma ogromnie szeroki wachlarz ekspertów, a co więcej nie jest zależny od rządu, który jest zainteresowany w utrzymaniu swojej niewiarygodnej wersji wydarzeń. Lasek zarzucający manipulacje smoleńskie komukolwiek jest zwyczajnie śmieszny. Już nawet granice żenującej bezczelności przekroczył…

Maciej Lasek chwyta się również oczywistego kłamstwa, gdy Agnieszka Kublik pyta go, „”czy ktokolwiek wtedy na lotnisku pod Smoleńskiem słyszał wybuchy?”.

Nie, nikt. Zarówno świadkowie oczekujący na lotnisku w Smoleńsku, jak i znajdujący się na trasie przelotu samolotu od bliższej radiolatarni do lotniska zgodnie zeznali, że nie słyszeli wybuchów

— mówi Lasek.

Warto mieć świadomość, że to zwykłe i bezczelne kłamstwo, w świetle zeznań i relacji, jakie świadkowie złożyli w tej sprawie.

„Słyszałam świst i eksplozję, a chwilę później kosmiczny dźwięk silnika, który zaczął słabnąć”; „Ludzie, usłyszawszy wybuch, zaczęli biec w kierunku szosy. Ja ruszyłam za nimi…”; „Zwykle gdy samoloty lądują, słychać tu odgłos obrotów silnika. Tym razem dźwięk był jakiś dziwny. Potem słyszeliśmy tylko WIELKI HUK”; „Przybyłem chwilę po uderzeniu samolotu o ziemię. Wielu słyszało HUK. Ktoś wezwał straż” - to fragmenty relacji świadków, którzy 10 kwietnia 2010 roku byli obecni w okolicach lotniska Siewiernyj w Smoleńsku. Cztery lata po tragedii smoleńskiej zespół parlamentarny badający przyczyny tej katastrofy publikuje kolejny raport. A w nim 46 relacji ludzi, którzy widzieli i słyszeli, co działo się 10/04. Smoleńska publikacja jest bardzo niewygodna dla promotorów oficjalnej, rządowej wersji wydarzeń

— pisał tygodnik „wSieci”, gdy zespół smoleński wydał raport na 4. rocznicę tragedii smoleńskiej. Każda z relacji cytowanych w tej publikacji zadaje kłam obecnym słowom Laska, wskazując, że jest to polityk, a nie ekspert.

W „GW” mimo oczywistej kompromitacji taki ktoś, jak Maciej Lasek jest jednak ekspertem. I dalej prowadzi swoje wynurzenia. Pytany, czy wybuchu nie potwierdza: rozpad samolotu na ogromną liczbę szczątków, całkowity zanik zasilania elektrycznego w powietrzu na wysokości 15 metrów, zarejestrowane w czarnych skrzynkach gwałtowne zmiany przyspieszenia pionowego i obecność na szczątkach śladów materiałów wybuchowych, Lasek wyjaśnia:

Nieprawda. Szczątki samolotu nie noszą śladów eksplozji. Na próbkach pobranych z wraku nie stwierdzono śladów materiałów wybuchowych lub produktów ich rozkładu, co potwierdzają badania Wojskowego Instytutu Chemii i Radiometrii oraz biegłych Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji. Dźwięku wybuchu nie było też w zapisie rejestratora rozmów. A taki dźwięk był rejestrowany we wszystkich znanych przypadkach eksplozji w locie jako kończący nagranie. Rejestratory parametrów lotu nie zarejestrowały skoku ciśnienia różnicowego, który byłby dowodem na wystąpienie fali ciśnieniowej. Przed punktem zderzenia samolotu z ziemią nie było szczątków z wnętrza kadłuba, które zostałyby wyrzucone w razie wybuchu.

I znów seria kłamstw i matactwa. Szczątki samolotu noszą w wielu miejscach ślady spaleni i nadpalenia, a badania, na które wciąż powołuje się Lasek są do dziś niezakończone. Śmiech budzi również powoływanie się na rejestrator dźwięku, skoro Lasek był w stanie usłyszeć na nim odgłos uderzenia samolotu w brzozę!!! Do dziś nie był w stanie wytłumaczyć, czym odgłos uderzenia w brzozę różni się od innych odgłosów zarejestrowanych na taśmie. Widać, że sprawę brzozy ktoś zdaje się mu podyktował.

Wątek dotyczący dźwięków jest również zaskakujący, gdy przeczyta się ten sam wątek dotyczący sprawy tragedii MH17 nad Ukrainą.

Do katastrofy MH17 doszło podczas lotu po trasie na wysokości przelotowej 11 tys. m. Zapisy rejestratorów rozmów i parametrów lotu MH17 urywają się nieoczekiwanie, nie zawierając żadnych oznak poprzedzających tragedię

— mówi Lasek w tym samym wywiadzie. Czyli w przypadku malezyjskiego boeinga zamach nie odnotował się na zapisach rejestratorów, ale w przypadku Smoleńska brak dźwięku wybuchu ma być powodem do wykluczenia tezy o eksplozji? Zaskakujące…

Lasek manipuluje również, gdy twierdzi, że przed „punktem zderzenia samolotu z ziemią nie było szczątków z wnętrza kadłuba, które zostałyby wyrzucone w razie wybuchu”. Daleko przed brzozą, która miała rzekomo spowodować katastrofę, z rządowego samolotu zaczęły odpadać fragmenty. Nie wiadomo również dlaczego Lasek wskazuje, że wybuch musiałby wyrzucić cokolwiek z wnętrza kadłuba, skoro eksplozja mogła być ulokowana w zupełnie innych obszarach samolotu.

Lasek również manipuluje sprawą smoleńską, gdy twierdzi, że „współrzędne odbiornika GPS potwierdzają, że zasilanie elektryczne zanikło w momencie uderzenia samolotu o ziemię”. Wiadomo natomiast, że komputer główny rządowego samolotu wcześniej przestał działać niż moment uderzenia w ziemie.

Szef rządowego zespołu propagandy fakty przyjmuje jednak mocno wybiórczo. Tak samo robi prowadząca rozmowę Kublik, która mówi, że „wersje Macierewicza obala film Anity Gargas ‘Anatomia upadku’”. „Dziennikarka” powołuje się na słowa Nikołaja Szewczenkę, kierowcę autobusu, który rano 10 kwietnia 2010 r. jechał drogą tuż przy lotnisku”.

Szewczenko relacjonuje, że widział samolot lecący kołami do dołu, już po zderzeniu z brzozą. To przecież dowód, że samolot nie wybuchł przed brzozą, bo Szewczenko nie mógłby zobaczyć podwozia

— tłumaczy.

I znów przekłamania. Zgodnie z ustaleniami niezależnych naukowców pierwsza eksplozja miała miejsce na skrzydle, więc Szewczenko mógł zobaczyć podwozie samolotu. Kublik również nie zauważyła słów tego samego Szewczenko, który przyznawał w cytowanej wypowiedzi, że widział smugę ognia, ciągnącą się za samolotem. Jak to koresponduje z tezą o powaleniu samolotu przez brzozę?

Jak widać, poseł Macierewicz być może nie zdaje sobie sprawy, że jego teorie często wzajemnie się wykluczają. Tak jest, jak katastrofę próbują wytłumaczyć osoby bez doświadczenia w badaniu wypadków lotniczych

— przekonuje Lasek, którego doświadczenia związane z wyjaśnieniami katastrof lotniczych głównie dotyczą trywialnych incydentów lotniczych. On nie ma prawa nikogo w tej mierze pouczać i się wywyższać.

Jednak to robi. Poucza np. prof. Biniendę, przekonując, że jego symulacje naukowe, opracowane na sprzęcie najnowszej generacji są nierzetelne.

Prof. Binienda się myli, co wykazaliśmy w analizie jego eksperymentów (jest na stronie Faktysmolensk.gov.pl.). Nie ma wątpliwości, że samolot uderzył w brzozę i ją złamał. Wskazują na to oględziny miejsca zdarzenia, przedstawiona na naszej stronie dokumentacja fotograficzna oraz zapisy rejestratorów lotu i rozmów w kabinie

— tłumaczy Lasek.

Co jednak ciekawe, jego zespół nie miał szans i nie zrobił żadnych badań wykazujących, że oderwanie skrzydła przez uderzenie w drzewo jest w ogóle możliwe technologicznie. Prof. Binienda pokazał, że to nie jest możliwe. Do dziś nikt nie odpowiedział mu innymi badaniami czy obliczeniami. To, na co powołuje się Lasek, jest zwykłą propagandą polityczną a nie odpowiedzią naukową…

I cały wywiad z Maciejem Laskiem jest utrzymany w tej tonacji. Polityk przekonuje, że jego polityczni mocodawcy mają rację, a niezależni naukowcy, wybitni eksperci się mylą. Aż dziw bierze, że ktoś może te bajdurzenia brać na poważnie…

Stanisław Żaryn

CZYTAJ TAKŻE: Specjalista od pancernych brzóz znów się kompromituje. Lasek wymienia, czego komisja nie badała i co jej nie interesowało. Rosjanie dyktowali?

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.