Kolejna kompromitacja członków komisji Millera. Lasek i jego współpracownicy przyznają, że nie badano miejsca katastrofy, ani wraku, a "lotnisk się nie zamyka"

Fot. Youtube.pl
Fot. Youtube.pl

W maju 2012 roku w Kazimierzu Dolnym odbyła się organizowana co dwa lata konferencja „Mechanika w lotnictwie”. Zeszłoroczny panel rozpoczął się od wystąpienia dra Macieja Laska, wiceprzewodniczącego podkomisji lotniczej i przewodniczącego Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Lasek, dziś promujący w mediach pomysł walki z "kłamstwami smoleńskimi" autorstwa zespołu Antoniego Macierewicz, wystąpił z wykładem otwierającym dyskusję. Zaprezentował w nim ustalenia zawarte w raporcie Komisji Millera.

Zasadnicze punkty wystąpienia Macieja Laska przytacza na swoim blogu Stanisław Zagrodzki, kuzyn śp. Ewy Bąkowskiej, która zginęła w katastrofie smoleńskiej. Publikujemy fragmenty sprawozdania prof. Piotra Witakowskiego, który był obecny na konferencji.

Jak wskazuje autor tekstu Lasek zaczął od przedstawienia celów, jakie miała komisja Millera. Ta część przemówienie skupiała się na stwierdzeniu, że komisja "miała na celu jedynie ustalenie przyczyn katastrofy i nie wychodziła poza tak określony cel".

Lasek miał również wyjaśniać, że "przedstawiciele Komisji znaleźli się na miejscu katastrofy jeszcze tego samego dnia".

Rosjanie pokazali im leżące na ziemi czarne skrzynki. Wspólnie przewieziono je do Moskwy i tam zrobiono następnego dnia kopie z ich zawartości, a same skrzynki zamknięto i opieczętowano. Było to zgodne z zasadą, że odczyt wykonuje się u producenta urządzenia. Nie ma żadnej nieprawidłowości w tym, że badano później wyłącznie kopie zapisu. Jest to standardowe postępowanie przy badaniu katastrof lotniczych. Z oryginału wykonuje się kopię i powiela się ją tyle razy, ile potrzeba, gdyż kolejne odczytywanie czarnych skrzynek degradowałoby jakość oryginału

- czytamy w sprawozdaniu z wykładu.

Lasek miał informować, że zapis z rejestratora QAR produkcji polskiej firmy ATM został odczytany w Polsce w dwóch instytucjach – w firmie ATM i w Instytucie Technicznym Wojsk Lotniczych, a porównanie zapisów z rejestratora QAR i rejestratorów rosyjskich wykazało zgodność zapisów. Zapisy te stały się podstawą prac Komisji.

I tu w tekście Witakowskiego dochodzimy do pierwszej szokującej informacji, jaka miała paść z ust Macieja Laska. Mówiąc o badaniu trajektorii lotów wiceszef komisji Millera zaznaczał:

Zadaniem Komisji Millera było jedynie ustalenie przyczyn katastrofy, a nie badanie skutków. Dlatego Komisja skupiła się wyłącznie na okresie do uderzenia samolotu w brzozę.

Trajektorii lotu nie można było ustalić na podstawie samych zapisów z czarnych skrzynek. Zapisy te pozwalały jedynie na ustalenie zmian położenia samolotu. Dysponując taką „względna trajektorią” Komisja dopasowała ją do mapy terenu i na tej podstawie ustaliła ostateczną „bezwzględną” trajektorię. Podczas dopasowywania do terenu kierowano się również śladami jakie samolot pozostawił w koronach drzew.

Maciej Lasek twierdził również twardo, że to polski pilot był winny katastrofie smoleńskiej. W konspekcie przemówienia Laska czytamy:

Zasadniczą przyczyną katastrofy było zejście samolotu poniżej wysokości 100 m do czego pilot nie miał prawa i co świadczy o jego ewidentnej winie za katastrofę.

Lasek zaznaczał, że nie zastosowanie się do minimów lotniska w Smoleńsku stanowi ciężkie naruszenie zasad ruchu lotniczego, które jest karalne, a pilot już w połowie drogi miał świadomość, że warunki pogodowe na lotnisku nie spełniają minimów.

Lasek miał również mówić, że kapitan tupolewa popełnił błąd, ponieważ leciał na automacie:

Mimo to pilot kontynuował lot zapowiadając, że w sytuacji braku warunków odejdzie „w automacie”, co potwierdził drugi pilot. Świadczy to o braku wiedzy o działaniu automatycznego pilota, bo w przypadku braku na lotnisku ILS, jak to miało miejsce w Smoleńsku, przy włączonym autopilocie samolot nie może tego manewru wykonać. Tymczasem kpt. Protasiuk nie wyłączył autopilota i kontynuował lot przy włączonym autopilocie.

Błędów pilota Lasek wymienił więcej:

Kpt. Protasiuk znał doskonale minimalne wymagania do lądowania na lotnisku w Smoleńsku bo kilkakrotnie na tym lotnisku lądował. Mimo to zniżał się poniżej wysokości 100 m.

Ponieważ podchodząc do lądowania znalazł się (pilot - red.) powyżej ścieżki schodzenia, musiał „gonić ścieżkę” i w tym celu zmniejszył moc silnika prawie do minimum. To spowodowało, że samolot gwałtownie zaczął obniżać lot i znalazł się poniżej ścieżki. Zignorował kilkakrotne sygnały TAWS. W niewłaściwy sposób interpretował też wskazania wysokościomierzy nie uwzględniając, że wysokościomierz radiowy podaje odległość nie od poziomu lotniska, lecz aktualną odległość od terenu, co w momencie przelotu nad obniżeniem terenu wprowadziło go w błąd co do rzeczywistej wysokości samolotu.

I znów mówi o tym, że katastrofę smoleńską spowodowała brzoza, rosnąca w Smoleńsku:

W pewnym momencie zrozumiał (kapitan - red.), że mimo iż nie widać ziemi znajduje się za nisko i musi wykonać odejście „na drugi krąg”. Nastąpiła jednak dziwna przerwa w manewrach wykonywanych przez załogę trwająca przez 5 sekund. Komisja zinterpretowała tą bezczynność uważając, że w tym czasie kpt. Protasiuk próbował dwukrotnie wciskać przycisk autopilota, aby odejść i dopiero po chwili zorientował się, że to nie działa i pociągnął ster samolotu ręcznie. Było już jednak za późno. Silniki wcześniej ustawione były na minimum mocy i nim zwiększyły ciąg i samolot zaczął się wznosić, jeszcze obniżył lot i uderzył w brzozę.

Tu nastąpił ciąg kolejnych wielce ciekawych stwierdzeń, który pokazuje jak daleko nieprofesjonalna była praca komisji Millera. Okazuje się, że jej członkowie mało czym byli zainteresowani:

Ze względu na cel przyjęty przez Komisję uznała ona, że jej praca nie wymaga badania miejsca katastrofy, ani badania wraku. Do ustalenia przyczyn wystarczyło badanie trajektorii lotu do zderzenia z brzozą. Mimo to Komisja oglądała szczątki samolotu i wykonała szereg zdjęć zarówno wraku samolotu jak i terenu katastrofy.

Komisja uznała jednak, że lepsze jakościowo są zdjęcia pana Sergiusza Amielina mieszkającego w Smoleńsku i wykorzystała w raporcie szereg zdjęć wykonanych przez niego.

Jak zaznacza Piotr Witakowski w czasie dyskusji panelowej jej uczestnicy pokazali również wcześniej nie prezentowane zdjęcia, m.in. złamanej brzozy z wbitymi w przełom metalowymi elementami, zdjęcie krawędzi przedniej skrzydła z wbitymi gałązkami - fragmentami drzewa, zdjęcie skrzydła z rozerwanymi i pofałdowanymi blachami poszycia, zdjęcie trawy – trawa nie była pognieciona i zdjęcie to przedstawiono jako dowód, że nie wjechał tam samochód, którym mogliby być dowiezieni „ogrodnicy” przycinający drzewa w sposób pokazany na zdjęciach Amielina, zdjęcie przełomu „smoleńskiej brzozy” z wbitymi kawałkami konstrukcji samolotu.

Po wystąpieniu Laska miała miejsce dyskusja, w której padło wiele ciekawych pytań. Przytaczamy kilka fragmentów sprawozdania:

Pytania prof. Wawro
Z sali padło stwierdzenie, że test przeprowadzony na drugim samolocie TU-154 wykazał, że mimo braku ILS samolot może wykonać odejście w autopilocie wbrew temu co mówił dr Lasek.

Na to dr Żurkowski i dr Lipec zareagowali stwierdzeniem, że owszem, ale samolot jest wtedy niestabilny, jeżeli lotnisko nie ma ILS. Porównał to do możliwego sposobu zawracania samochodem poprzez zaciągnięcie przedniego hamulca – jest to możliwe i nawet ABW uczy swoich kierowców takiej sztuczki, ale jest ona zakazana w normalnych warunkach i pilot powinien o tym wiedzieć.
(...)
Kolejne pytanie prof. Wawro brzmiało.
Znakomita większość publikowanych zdjęć pokazujących złamaną brzozę jest wykonana z jednego miejsca i tak kadrowana, że nie widać szerszego jej sąsiedztwa (takie kadrowanie przedstawił czasie swojej prezentacji również M. Lasek). Dlaczego więc dużo wyższe drzewo po lewej stronie zdjęcia nie ma śladów uszkodzenia, choć znajduje się bardzo blisko ściętej brzozy.

Paneliści starali się to wytłumaczyć kwestią perspektywy zdjęcia i w rzeczywistości większą odległością dzielącą je od złamanej brzozy niż długość odcinka skrzydła, który miał się odłamać w zderzeniu z brzozą.
(...)
Profesor Wawro:
Jaki był kierunek lotu samolotu względem ujęcia pokazanego na zdjęciu i dlaczego śmieci rozłożone na ziemi nie zostały rozdmuchane po okolicy przez strumień gazów odrzutowych?

Na to pytanie osoby z komisji zawahały się i nie potrafiły jednoznacznie określić tego kierunku. Jedynie co do śmieci jeden z panelistów stwierdził, że właściciel posesji poinformował go, że śmieci miał starannie ułożone, a teraz są w bezładzie, co jego zdaniem może być wynikiem gazów wylotowych z silnika.
(...)
Z kolei profesor Czachor zadał pytanie: Jak Komisja interpretuje zapisy radiowysokościomierza, którego odczyty najwyraźniej przeczą hipotezie o obrocie samolotu - w miejscu, w którym zdaniem Komisji samolot miał być obrócony o 120 o radiowysokościomierz patrzyłby w górę, a tymczasem zarejestrował odległość od ziemi 17 m.

Okazało się jednak, że "członkowie Komisji nie potrafią tego wyjaśnić. Po prostu, uznają, że przy wielu zapisanych parametrach, zawsze znajdzie się jakiś, który jest bez sensu. W tym przypadku odczyt wysokościomierza nie pasował do reszty informacji, więc go po prostu zignorowali".

Autor sprawozdania Piotr Witakowski zaznaczał, że również on zadał pytanie Maciejowi Laskowi. Pytał m.in. czy komisja odniosła się w swoim raporcie do sprawy decyzji obsługi wieży w Smoleńsku, która nie zamknęła lotnika, mimo braku minimalnych warunków do lotu. Na to pytanie usłyszał rozbrajającą odpowiedź:

Nooo.... lotnisk się nie zamyka.

W innym pytaniu Witakowski mówił:

Wszystkie wnioski Komisji zostały oparte o wyznaczoną przez Komisję trajektorię lotu. Ale zapewne pan wie, że inny zespół specjalistów, zespół pod kierunkiem prof. Nowaczyka, badając tę samą sprawę ustalił inną trajektorię. Czy nie sądzi Pan, że byłoby dobrze, aby oba zespoły się spotkały i wspólnie ustaliły jak w rzeczywistości ta trajektoria wyglądała?

Na to pytanie odpowiedział nie dr Lasek, lecz dr Lipiec lub dr Żurkowski i odpowiedź ta brzmiała:

Tylko my dysponowaliśmy cyfrowym zapisem parametrów lotu i tylko my mogliśmy ustalić trajektorię. Myśmy nikomu zapisów nie udostępniali, a więc jeśli ktoś uzyskał dostęp do danych cyfrowych, to jest to sprawa prokuratorska.

Członkowie komisji zaznaczają, że nie widza potrzeby i powodów, by udostępniać te dane komukolwiek.

Wystąpienie Macieja Laska oraz innych członków komisji Millera to kolejna kompromitacja tego gremium.

Przesłanie członków komisji skupia się na kilku stwierdzeniach: winnym katastrofy jest pilot, tupolew rozpadł się po zderzeniu z brzozą i nic innego nas nie interesuje.

Widać już bardzo dokładnie, na czym ma polegać lansowana przez rząd i komisję koncepcja weryfikowania hipotez pojawiających się w debacie publicznej. Ludzie kompromitujący się tak dalece, nic poza obroną swoich wyimaginowanych wniosków nie będą w stanie wymyślić...

KL

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.