Na marginesie jakże interesujących debat o Misiewiczu, rozłamie w Platformie, kolejnym sondażu i czterdziestu innych rzeczach, które zaprzątają naszą codzienną dyskusję o polityce, we wtorkowe popołudnie doszło do dwóch symbolicznych sytuacji. Obie, choć na pierwszy rzut oka zgoła odmienne, to jednak jakoś symbolizujące to, gdzie znajduje się i czym jest dzisiejsza opozycja i wspierające ją środowiska.
Wydarzenie numer jeden to groteskowy protest garstki zwolenników (członków?) KOD w Nowym Jorku. Gwizdy, buczenie, wulgaryzmy, a do tego zwyczajnie chamski gest i oplucie samochodu prezydenta - wszystko to towarzyszyło, na szczęście na marginesie, wizycie prezydenta Dudy w Stanach Zjednoczonych.
Dzicz - przepraszam, ale nie da się określić inaczej zachowania tych osób - która „powitała” prezydenta Dudę to ponura odsłona przemysłu pogardy. Mierzył się z nim swojego czasu Lech Kaczyński, więc nie ma się co dziwić, że na celownik trafił i Duda. Oczywiście - czasy są dziś inne; obóz konserwatywny jest silniejszy, nie da się wdrukować do głów Polaków tylu niedorzeczności i absurdów co wtedy. Ale jednak wszystko to nie zginęło, istnieje, gdzieś tam kipi pod skorupą codzienności.
Trzeba wymagać (i wywierać na nich presję) od Mateusza Kijowskiego, polityków partii opozycyjnych i liderów środowisk, które sympatyzują z KOD, by jednoznacznie potępiły tego typu działania, odcięły się od takich osób, dały sygnał swoim zwolennikom, że to złe reguły gry. By zareagowały choćby w tak minimalnym stopniu, jak zrobiła to Dominika Wielowieyska z „Gazety Wyborczej”.
Nie mam złudzeń, że tak się stanie na większą skalę, wystarczy spojrzeć na zacietrzewione słowa, wpisy i okrzyki miłośników KOD, by to zrozumieć, ale apelować warto. A co ważniejsze - za każdym razem, na każdą tego typu prowokację odpowiadać jak Pierwsza Dama - wysłanym buziakiem, śmiechem, kpiną, a nie zaciśniętą pięścią.
Drugie wydarzenie to konferencja, jaka odbyła się w Fundacji Batorego. Aleksander Smolar i spółka zorganizowali we wtorek dyskusję pod hasłem „Od KORu do KODu. Triumf i kryzys demokracji”.
To proces historyczny, który zaczął się od KOR - przez Solidarność - aż po KOD!
— zapowiadał wydarzenie szef Fundacji finansowanej pieniędzmi Sorosa.
A Mateusz Kijowski dorzucał:
W Polsce są już narzędzia do budowy państwa totalitarnego! Jeszcze ich nie użyto, ale czy po to je wprowadzono, by nie użyć!?
— dramatyzował lider KOD.
Włączenie działalności dzisiejszego KOD w historię KOR jest absurdalne i niesmaczne. Jasne, że środowisko dawnych opozycjonistów jest dziś podzielone - że obchody 40 rocznicy istnienia Komitetu świętowane są oddzielnie, a nie wspólnie. Że różnice polityczne, ideowe i życiorysowe poszły tak daleko, że trudno o jeden język. Ale to nie oznacza, że można wypowiedzieć dziś każdą bzdurę. Szkoda, że tak wiele otwartych i rozsądnych głów uświetniło dziś tę kuriozalną debatę z jednoznaczną tezą.
KOD nie jest żadnym następcą KOR, choćby Kijowski przyciął brodę na Macierewicza, a Szumełda zaczął jąkać się jak Michnik. Ale ten jesienny wtorek dobrze pokazał, gdzie jest dziś opozycja - głowa buja w obłokach, chciałoby się być jak KOR, a ziemia bezlitośnie przyciąga i weryfikuje szczytne deklaracje - jak w przypadku USA i plucia na samochód prezydenta.
To dwie strony tego samego medalu - absurdalnego medalu nakręconej do granic możliwości histerii. Na dłuższą metę nic dobrego z tego nie wyniknie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/309046-kod-udajacy-nastepcow-kor-dzicz-w-usa-plujaca-na-samochod-prezydenta-dudy-dwie-strony-tego-samego-absurdalnego-medalu