Proponowane przez PiS i wprowadzane w coraz szybszym tempie zmiany w Instytucie Pamięci Narodowej oceniane są w różny sposób, ale nad ich istotą prowadzona jest w miarę merytoryczna debata, co do której nie można mieć większych zastrzeżeń. Niektóre z poprawek i sugestii zostały przyjęte przez rządzących (i zamieszczone w nowej ustawie), a jakościową zmianę w samym Instytucie przyjdzie nam pewnie podsumować dopiero za jakiś czas.
Debata nad zmianami w IPN to jedno, a styl ich wprowadzania to drugie. Niestety, ale politycy Prawa i Sprawiedliwości wykazali się tutaj, delikatnie mówiąc, brakiem wrażliwości, a mówiąc dosadnie: arogancją; bliźniaczą do tej, za którą została ukarana Platforma.
Przykładem był wybór członków Kolegium IPN, których dokonał w czwartek Sejm. Zostali nimi historycy: dr hab. Sławomir Cenckiewicz, prof. Jan Draus, prof. Piotr Franaszek, prof. Józef Marecki oraz opozycjonista z czasów PRL Krzysztof Wyszkowski.
WIĘCEJ: Sejm wybrał członków Kolegium IPN. Wśród nich Krzysztof Wyszkowski.
I znów: merytorycznie - bez większego zarzutu. Szkoda jednak, że wszyscy wspomniani wyżej dżentelmeni byli kandydatami Prawa i Sprawiedliwości, że nie zrobiono choćby minimalnego gestu wobec opozycji (która proponowała choćby Bogdana Lisa, dr. Wojciecha Muszyńskiego czy Henryka Wujca) i nie odstąpiono jednego lub dwóch z pięciu miejsc, które obsadza Sejm.
Po dzisiejszym głosowaniu trudno oczekiwać i spodziewać się, że pozostały cztery miejsca (wybierane przez Senat i prezydenta) były wybierane z innego klucza. Szybko znaleźli się tacy, którzy wypomnieli, że w 2011 r. Sejm wybrał radę IPN w nieco innych proporcjach: jedna osoba była wówczas rekomendowana przez PiS, jedna przez PO, trzy bez formalnej rekomendacji partyjnej.
Czwartkowe głosowanie to efekt najzwyklejszej buty, która każe nie tylko przejąć większość w danej instytucji (co jest naturalnym przywilejem rządzących), ale zagarnąć wszystko. Zwłaszcza w takiej instytucji jak IPN, wokół której panuje mniej lub bardziej powszechna zgoda, należało zadbać o wyższe standardy, które zresztą obiecywano w kampanii wyborczej.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Proponowane przez PiS i wprowadzane w coraz szybszym tempie zmiany w Instytucie Pamięci Narodowej oceniane są w różny sposób, ale nad ich istotą prowadzona jest w miarę merytoryczna debata, co do której nie można mieć większych zastrzeżeń. Niektóre z poprawek i sugestii zostały przyjęte przez rządzących (i zamieszczone w nowej ustawie), a jakościową zmianę w samym Instytucie przyjdzie nam pewnie podsumować dopiero za jakiś czas.
Debata nad zmianami w IPN to jedno, a styl ich wprowadzania to drugie. Niestety, ale politycy Prawa i Sprawiedliwości wykazali się tutaj, delikatnie mówiąc, brakiem wrażliwości, a mówiąc dosadnie: arogancją; bliźniaczą do tej, za którą została ukarana Platforma.
Przykładem był wybór członków Kolegium IPN, których dokonał w czwartek Sejm. Zostali nimi historycy: dr hab. Sławomir Cenckiewicz, prof. Jan Draus, prof. Piotr Franaszek, prof. Józef Marecki oraz opozycjonista z czasów PRL Krzysztof Wyszkowski.
WIĘCEJ: Sejm wybrał członków Kolegium IPN. Wśród nich Krzysztof Wyszkowski.
I znów: merytorycznie - bez większego zarzutu. Szkoda jednak, że wszyscy wspomniani wyżej dżentelmeni byli kandydatami Prawa i Sprawiedliwości, że nie zrobiono choćby minimalnego gestu wobec opozycji (która proponowała choćby Bogdana Lisa, dr. Wojciecha Muszyńskiego czy Henryka Wujca) i nie odstąpiono jednego lub dwóch z pięciu miejsc, które obsadza Sejm.
Po dzisiejszym głosowaniu trudno oczekiwać i spodziewać się, że pozostały cztery miejsca (wybierane przez Senat i prezydenta) były wybierane z innego klucza. Szybko znaleźli się tacy, którzy wypomnieli, że w 2011 r. Sejm wybrał radę IPN w nieco innych proporcjach: jedna osoba była wówczas rekomendowana przez PiS, jedna przez PO, trzy bez formalnej rekomendacji partyjnej.
Czwartkowe głosowanie to efekt najzwyklejszej buty, która każe nie tylko przejąć większość w danej instytucji (co jest naturalnym przywilejem rządzących), ale zagarnąć wszystko. Zwłaszcza w takiej instytucji jak IPN, wokół której panuje mniej lub bardziej powszechna zgoda, należało zadbać o wyższe standardy, które zresztą obiecywano w kampanii wyborczej.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/297915-nedzny-styl-kiepski-smak-posel-piotrowicz-nie-powinien-przesluchiwac-kandydatow-do-kolegium-ipn-tak-jak-powinny-sie-tam-znalezc-miejsca-dla-opozycji