W lipcu bieżącego roku Bronisław Wildstein w swoim eseju na łamach „wSieci” nakreślił kilka drogowskazów dla - wówczas jedynie potencjalnej - nowej władzy. Warto wrócić do tekstu w całości, ale jeden z najważniejszych wniosków brzmiał następująco:
Gruntowne zmiany są możliwe wyłącznie w pierwszych miesiącach po zdobyciu władzy. Potem nowi szefowie zostają otorbieni przez biurokratyczne środowisko, które potrafi walczyć o swój interes. Wraz z upływem czasu zmiany są coraz boleśniejsze
— pisał publicysta „wSieci”.
Wydaje się, że w Prawie i Sprawiedliwości uważnie przeczytano tamten tekst. Albo niezależnie od niego wyciągnięto podobne wnioski, bo tempo, w którym nowy rząd forsuje swoje projekty ustaw i wizję państwa jest naprawdę duże. Wygląda to trochę tak, jakby maszyna zaprojektowana przez Jarosława Kaczyńskiego krok po kroku realizowała wcześniej nakreślony plan i jedynie odhaczała kolejne punkty na długiej liście zadań. Tempo jest na tyle duże, że nadrobienie zaległości po kilkunastu godzinach bycia offline i bez dostępu do informacji okazuje się sporym wyzwaniem.
Co interesujące z perspektywy taktyki sprawowania władzy (na razie abstrahując od meritum i oceny), projekt realizowany przez gabinet Beaty Szydło ma duże szanse na powodzenie. Twarde reformy polityczne są (będą) obudowane buforami w postaci realizowanych obietnic socjalnych i inwestycyjnych. Przeciętny - przepraszam za to określenie - wyborca usłyszy w telewizji alarmujące głosy „autorytetów” i „ekspertów” o końcu demokracji nad Wisłą, po czym pójdzie do urzędu po pięć stów na dziecko i odczuje zmiany (na przykład w postaci podwyższonej kwoty wolnej od podatku) w swojej kieszeni. „Gazeta Wyborcza” już zawodzi, że to korumpowanie obywateli.
Spełnienie obietnic wyborczych (dalej abstrahuję tu od meritum poszczególnych projektów ustaw) jeszcze mocniej uwiarygodni tę ekipę i da jej naprawdę solidne i trwałe poparcie i zaufanie. Na tym tle zabawnie wygląda ogłaszany wszem i wobec krach demokracji. To o tyle zabawne, że dotychczasowa strategia wiodących mediów wraca dziś jak bumerang. Trzydniowe wzmożenia w telewizjach (na przykład na podstawie jakiejś wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego) były prezentowane na takim wzmożeniu moralnym, że ciężko je przebić dziś. Zresztą tempo jest tak duże, że główne media nie zdołają nawet oburzyć się do końca jednym tematem, bo wchodzi drugi.
Ale wróćmy na chwilę do paniki. Oto nadszedł putinizm nad Wisłą, względnie demokracja w wydaniu Chin, Węgier, Białorusi, Kazachstanu lub Azerbejdżanu - bo o tych krajach usłyszeć można było dziś z alarmujących i krzyczących komentarzy największych mediów. Niezastąpiony Włodzimierz Cimoszewicz zaczął nawet porównywać metody PiS do działań FSB.
Ile w tym prawdy?
CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
W lipcu bieżącego roku Bronisław Wildstein w swoim eseju na łamach „wSieci” nakreślił kilka drogowskazów dla - wówczas jedynie potencjalnej - nowej władzy. Warto wrócić do tekstu w całości, ale jeden z najważniejszych wniosków brzmiał następująco:
Gruntowne zmiany są możliwe wyłącznie w pierwszych miesiącach po zdobyciu władzy. Potem nowi szefowie zostają otorbieni przez biurokratyczne środowisko, które potrafi walczyć o swój interes. Wraz z upływem czasu zmiany są coraz boleśniejsze
— pisał publicysta „wSieci”.
Wydaje się, że w Prawie i Sprawiedliwości uważnie przeczytano tamten tekst. Albo niezależnie od niego wyciągnięto podobne wnioski, bo tempo, w którym nowy rząd forsuje swoje projekty ustaw i wizję państwa jest naprawdę duże. Wygląda to trochę tak, jakby maszyna zaprojektowana przez Jarosława Kaczyńskiego krok po kroku realizowała wcześniej nakreślony plan i jedynie odhaczała kolejne punkty na długiej liście zadań. Tempo jest na tyle duże, że nadrobienie zaległości po kilkunastu godzinach bycia offline i bez dostępu do informacji okazuje się sporym wyzwaniem.
Co interesujące z perspektywy taktyki sprawowania władzy (na razie abstrahując od meritum i oceny), projekt realizowany przez gabinet Beaty Szydło ma duże szanse na powodzenie. Twarde reformy polityczne są (będą) obudowane buforami w postaci realizowanych obietnic socjalnych i inwestycyjnych. Przeciętny - przepraszam za to określenie - wyborca usłyszy w telewizji alarmujące głosy „autorytetów” i „ekspertów” o końcu demokracji nad Wisłą, po czym pójdzie do urzędu po pięć stów na dziecko i odczuje zmiany (na przykład w postaci podwyższonej kwoty wolnej od podatku) w swojej kieszeni. „Gazeta Wyborcza” już zawodzi, że to korumpowanie obywateli.
Spełnienie obietnic wyborczych (dalej abstrahuję tu od meritum poszczególnych projektów ustaw) jeszcze mocniej uwiarygodni tę ekipę i da jej naprawdę solidne i trwałe poparcie i zaufanie. Na tym tle zabawnie wygląda ogłaszany wszem i wobec krach demokracji. To o tyle zabawne, że dotychczasowa strategia wiodących mediów wraca dziś jak bumerang. Trzydniowe wzmożenia w telewizjach (na przykład na podstawie jakiejś wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego) były prezentowane na takim wzmożeniu moralnym, że ciężko je przebić dziś. Zresztą tempo jest tak duże, że główne media nie zdołają nawet oburzyć się do końca jednym tematem, bo wchodzi drugi.
Ale wróćmy na chwilę do paniki. Oto nadszedł putinizm nad Wisłą, względnie demokracja w wydaniu Chin, Węgier, Białorusi, Kazachstanu lub Azerbejdżanu - bo o tych krajach usłyszeć można było dziś z alarmujących i krzyczących komentarzy największych mediów. Niezastąpiony Włodzimierz Cimoszewicz zaczął nawet porównywać metody PiS do działań FSB.
Ile w tym prawdy?
CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE.
Strona 1 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/272560-blyskawiczne-tempo-rzadu-pis-i-pozar-w-iii-rp-rzeplinski-cimoszewicz-i-inni-putinizm-nad-wisla-a-moze-tylko-i-az-zmiana-wladzy