Kolejna rocznica i kolejna smoleńska wrzutka. Pięć lat po katastrofie MAK-owska narracja wciąż żywa

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Foto: Maciej Chojnowski, archiwum/KPRP
Foto: Maciej Chojnowski, archiwum/KPRP

Na trzy dni przed piątą rocznicą katastrofy smoleńskiej doczekaliśmy kolejnej medialnej wrzutki.

Radio RMF FM publikowało „nowe stenogramy”, jakie według dziennikarzy stacji mieli odczytać „biegli”. Odczyt znacznie różni się od poprzednich zapisów - stacja przekonuje, że poprzednie analizy (Instytutu Sehna i Laboratorium Policji) były wykonywane nie do końca prawidłowo. Wersja nagrań, którą prezentuje RMF FM przywraca starą MAK-owską narrację o alkoholu na pokładzie, naciskach na pilotów i obecności w kokpicie gen. Błasika (niewymienionego z nazwiska, opisanego jako DŚP), którą to obecność prokuratura już dawno wykluczyła.

Po co kolejna wrzutka, którą dementuje nawet Naczelna Prokuratura Wojskowa? Pewnie z tą jest podobnie jak ze wszystkimi poprzednimi, które pojawiały się gdy tylko na światło dzienne wychodziły kolejne niewygodne fakty (tym razem mogą to być na przykład ustalenia Jürgena Rotha). Wówczas rozpoczynał się natychmiastowy proces fałszowania rzeczywistości i wprowadzenia chaosu informacyjnego. Listę medialnych wrzutek, zaciemniających obraz sytuacji przypomina w książce „Moi Rodzice” Marta Kaczyńska. Córka prezydenckiej pary pamięta je dość dokładnie. Trudno się dziwić, przecież w regularnych odstępach czasu winą za katastrofę obarcza się Lecha Kaczyńskiego.

Warto przypomnieć sobie fragment tej książki na trzy dni przed piątą rocznicą katastrofy smoleńskiej. Pytania zadane przez Martę Kaczyńską są wciąż aktualne.

Bardzo szybko gotowy był raport MAK. Wtedy rozpoczęła się popularyzacja wersji o pijanym generale, który zmusił pilotów do lądowania. I świat przy tym wariancie wyjaśniania przyczyn katastrofy pozostał. Cóż z tego, że polska prokuratura stwierdziła znacznie później, że brak jest dowodów na jakąkolwiek obecność generała w kokpicie. Polski premier nie zrobił wówczas nic, by na konfabulacje Tatiany Anodiny zareagować. Był na nartach. Dlaczego nie wsiadł wówczas w pierwszy lepszy samolot, nie wrócił do kraju, nie zwołał konferencji? Gdyby tak się stało, wersja o pijanym generale nie byłaby tak szybko i bezrefleksyjnie odtwarzana przez kolejne media. Tuż po katastrofie pojawiły się aluzje związane z wcześniejszym lotem prezydenta do Gruzji. Szukano na siłę analogii, sugerując, że być może mój ojciec wymusił na pilotach konieczność lądowania w Smoleńsku tak jak w przypadku lotu do Gruzji. Tymczasem „incydent gruziński” stworzono na potrzeby medialne, fałszując go. Wiem, że ojciec podczas lotu nikogo nie przekonywał do lądowania, tym bardziej w niebezpiecznych warunkach. Dyskusja, owszem, była, ale przed startem samolotu, na płycie lotniska. Rozważano wówczas różne warianty lądowania. Nie było mowy o żadnych naciskach. Pilot, który zrealizował inny scenariusz niż ustalony na płycie lotniska, został przecież wówczas nagrodzony. Media, które pisały o tak zwanym incydencie gruzińskim, po prostu dopuszczały się manipulacji. Oprócz tych insynuacji upublicznione zostały wypowiedzi Lecha Wałęsy sugerujące, że za śmierć brata odpowiada Jarosław Kaczyński, który miał go namawiać do lądowania podczas ostatniej rozmowy telefonicznej. Zdaniem Wałęsy odsłuchanie tej rozmowy miałoby dowieść nacisków ze strony stryja. Gdy więc nie udało się wmówić opinii publicznej, że Lech Kaczyński ma krew na rękach, bo okazało się, że pilot, który leciał do Gruzji, został odznaczony, podjęto próbę wmówienia społeczeństwu, że krew na rękach ma nie kto inny, tylko Jarosław Kaczyński. Była jeszcze anegdota o „debeściakach”. Ktoś miał usłyszeć na nagraniach, że pada zdanie: „Tak lądują debeściaki” oraz inne: „Jak nie wyląduję, to…”. Szybko pojawiło się medialne dokończenie tego zdania: „…to mnie zabije”. Tymczasem okazało się, że zapis brzmiał: „Jak nie wylądujemy, to odejdziemy [na drugi krąg]”. Czemu pani zdaniem miały służyć kolejne kłamstwa? To, co po katastrofie robił Lech Wałęsa, Janusz Palikot czy Stefan Niesiołowski, polegało na bezwzględnym epatowaniu negatywnymi emocjami. Te obrazy przemawiały do wyobraźni, działały na podświadomość. Towarzyszyła im określona metaforyka, która powtarzana z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc utrwalała się w pamięci.

Przez pięć lat nic się nie zmieniło. Pytanie jakie sensacyjne doniesienia zostały jeszcze podrzucone do różnych polskich redakcji. Kto wie, może da się jeszcze w jakiś nowy oryginalny sposób zrzucić winę za katastrofę na Lecha Kaczyńskiego. A wszystko po to, żeby przy okazji piątej rocznicy katastrofy nie wspominać o skandalicznych zaniedbaniach urzędników państwowych różnego szczebla przed katastrofą i zaraz po katastrofie. I żeby przypadkiem nie wspominać o tym, że w Polsce wciąż nie ma wraku TU-154 M, bo jak przyznał Grzegorz Schetyna Polska dała się w tej sprawie po prostu rozegrać.

Czytaj także:

Schetyna przyznaje, że rząd dał się rozegrać Rosji w sprawie Smoleńska. Szef MSZ obnaża naiwność rządów PO


„Moi Rodzice” to najbardziej wyczekiwana książka ostatnich lat. O Lechu i Marii Kaczyńskich w rozmowie z Dorotą Łosiewicz opowiada ich córka Marta Kaczyńska: „Moi Rodzice” Książka do nabycia wSklepiku.pl. Polecamy

Fot. The Facto
Fot. The Facto

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych