Kubeł zimnej wody na głowę ks. Sowy: tak jak nie wolno kłamać o „zaletach” PRL, tak nie warto wynosić pod niebiosa „złotego ćwierćwiecza”

fot. Jerzy Wiktor
fot. Jerzy Wiktor

Ksiądz Kazimierz Sowa, który bywa na różnych salonach, nie uczestniczył w wydarzeniu towarzyskim numer jeden ostatnich dni, którym była urodzinowo-pożegnalna impreza Sławomira Nowaka.

Być może dlatego zaprzyjaźniony z TVN duchowny, który w karnawałowym nastroju zachwyca się ileż to wspaniałych osiągnięć przyniósł Polsce 2014 rok, pominął cud, jakim było wyjechanie na polskie tory Pendolino.

CZYTAJ WIĘCEJ: Ks. Sowa w cudownym noworocznym nastroju: „Polska od 25 lat jest krajem prawdziwej hossy, to nowy >złoty wiek<”.

To jawna niesprawiedliwość wobec Nowaka, który pod koniec roku sam przetestował, jak wspaniale jeździ się jego ulubioną zabawką za sejmowe pieniądze. Skoro ks. Sowa wśród wiekopomnych osiągnięć wymienił fakt, iż Donald Tusk został „Prezydentem zjednoczonej Europy”, to powinien odnotować również zdarzenie o porównywalnej wymowie, jakim była premiera Pendolino. Wszak w obu przypadkach, tak Tuska, jak Pendolino, mamy do czynienia z obiektami, które mają wiele wspólnego z Brukselą.

W jakim stopniu obydwie te inwestycje zwrócą się Polsce? Sprawę Tuska pozostawiam otwartą, a w kwestii Pendolino oddają głos posłowi SLD Piotrowi Chmielowskiemu, który niedawno oświadczył w Sejmie:

Póki co udało się udowodnić Unii Europejskiej, że Pendolino na pewno nie jest komercyjne. I raczej nigdy nie będzie. Nie ma szans, żeby przychody z Pendolino zbilansowały ponad 600 mln zł, które już utopiliśmy w tej ˝przełomowej inwestycji˝.

Ksiądz Sowa w swej sylwestrowo-noworocznej projekcji odniósł się nie tylko do 2014 r. Wzbił się na wyżyny entuzjazmu i z tej perspektywy ocenił całe ostatnie ćwierćwiecze, nazywając je „złotym wiekiem” Polski.

Mimo chłodu zamierzam wylać na duchownego kubeł zimnej wody, bo wygląda na to, że potrzebuje on (duchowny, nie kubeł) otrzeźwienia. Pozostając przy sprawach kolejnictwa, przytoczę kolejny fragment oświadczenia posła Chmielowskiego.

W dniu 16 grudnia 2014 r. minęło 130 lat od otwarcia Galicyjskiej Kolei Transwersalnej, którą to C.K. Koleje Państwowe zbudowały i oddały do użytku w 2 lata. Trasa biegnąca po północnych stokach Karpat z Czadcy na Słowacji aż do Husiatyna - przez Zwardoń, Żywiec, Suchą, Chabówkę, Nowy Sącz, Zagórz, Sambor i Stanisławów, który leży na terenie dzisiejszej Ukrainy - liczyła w sumie 555 km długości. Trasa poprowadzona była przez trudny górzysty teren i wymagała zbudowania kilkudziesięciu mostów, wiaduktów i innych budowli technicznych. Do dziś uznawana jest za znaczące dzieło techniki kolejarskiej w Europie. Przez ponad sto lat funkcjonowania doprowadziła do gospodarczego rozwoju miast regionu, była też ważnym szlakiem komunikacji osobowej

— przypomina parlamentarzysta.

I przechodzi do współczesności:

Na koniec zagadka: Jakie jest największe miasto w Polsce bez dostępu do czynnej linii kolejowej? Jastrzębie-Zdrój, które ma prawie 93 tys. mieszkańców. Ile trwałaby dzisiaj budowa Galicyjskiej Kolei Transwersalnej, gdyby była realizowana przez PKP? Wieczność.

Sytuację na kolei traktuję metaforycznie, bo szczególnie wyraźnie pokazuje ona, jak wiele dzieli nas jeszcze, mimo różnego rodzaju błyskotek, od stanu, w którym będziemy mogli powiedzieć, że żyjemy w wysoko rozwiniętym kraju, o standardach godnym miejsca, które zajmujemy – historycznie i geograficznie – w Europie.

Trochę to paradoksalne, że odnosząc się do hurra-entuzjazmu ks. Sowy w ocenie minionego ćwierćwiecza, odwołuję się do spostrzeżeń posła SLD – przedstawiciela formacji, która po dziś dzień utrzymuje, że PRL wcale nie był taki zły.

Ale tak jak nie wolno bezczelnie kłamać o „zaletach” PRL, tak nie należy zupełnie bezkrytycznie gloryfikować osiągnięć 25 lat wolności. Bo nie zawsze - wracając do metaforyki kolejowej - ta Polska po 1989 r. jechała właściwym torem.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych