W 2015 roku zwycięstwo na punkty nie wystarczy. Potrzeba nokautu, a ten prawicy może dać tylko zwycięska debata Kaczyński-Kopacz

Fot. Kamilla Kufajew/PAP/Radek Pietruszka
Fot. Kamilla Kufajew/PAP/Radek Pietruszka

Uważam powyborczą debatę nad wynikiem, kondycją i taktyką polskiej prawicy jako coś naturalnego dla środowiska, które trzyma kciuki za zmianę w Polsce.

I nawet jeśli to momentami jałowa, a momentami mało konkretna dyskusja, to jest to wręcz obowiązek dla publicystów sympatyzujących z ideami konserwatywnymi. Odsyłam do tekstów Piotra Zaremby, Łukasza Warzechy czy Marka Pyzy. Poza krytyczno-życzliwą oceną tego, co dzieje się na polskiej prawicy zabrakło mi jednak wskazania kierunku czy choćby próby naszkicowania planów, które pozwolą rozwiązać kilka z problemów po prawej stronie polskiej polityki.

Piszę o tym dlatego, że kilka dni temu na Uniwersytecie Warszawskim (z inicjatywy stowarzyszenia Młodzi dla Polski) byłem uczestnikiem debaty, podczas której Jarosław Kaczyński przedstawiał swoje (i swojej partii) pomysły dotyczące szkolnictwa wyższego, nauki w Polsce i sytuacji młodych ludzi. Spotkanie odbiło się zdecydowanie zbyt małym echem niż na to zasługiwało. W zasadzie poza relacjami serwisu Telewizji Republika i naszego portalu dopatrzyłem się ledwie kilku informacji opartych na lakonicznej depeszy PAP, choć na UW obecne były wszystkie duże stacje telewizyjne i radiowe.

Spotkanie mało kogo zainteresowało, bo było do bólu merytoryczne, a nawet z pociętych wypowiedzi Kaczyńskiego nie dałoby się uzyskać pełnokrwistej „setki” do serwisów informacyjnych. Pełen, ponad półtoragodzinny zapis wideo ze spotkania mogą państwo zobaczyć poniżej. Warto go obejrzeć, nawet jeśli na co dzień z Kaczyńskim nam nie po drodze. Były premier po prostu udowodnił, że jest politykiem z zupełnie innej ligi (jak na polskie warunki), niesłychanie oczytanym, znającym najnowsze badania naukowe, odwołującym się często do przykładów z innych państw. Kaczyński często uciekał w arcyciekawe dygresje, kreśląc - dla przykładu - konieczność otwarcia się na rynek indiochiński, dywagując o wadach systemu bolońskiego na uczelniach czy precyzując swój plan na zniszczenie tzw. umów śmieciowych (jak się okazało - nie do końca). Wystarczy zresztą z Kaczyńskim porozmawiać dłużej niż kilka chwil, by się o tym przekonać.

Z jego ocenami i tezami wygłoszonymi na UW można się nie zgadzać, można polemizować, wytykać nieścisłości, pytać o szczegóły. To oczywiste. Dlaczego więc piszę o tym spotkaniu na UW w kontekście powyborczych ocen? Ano dlatego, że próbowałem sobie wyobrazić w miejscu Kaczyńskiego Bronisława Komorowskiego czy Ewę Kopacz. Gdyby wykazali się choć w połowie takim intelektualnym polorem jak szef PiS, byłbym szczerze zdziwiony. Są sprawniejsi politycznie, lepsi w dzisiejszej postpolityce, ale to nie ten kaliber.

W tegorocznych wyborach samorządowych, wliczając nawet „podkręcenie” wyniku, zjednoczona prawica wygrała bitwę tylko na punkty. W przyszłorocznych wyborach parlamentarnych zwycięstwo na punkty nie wystarczy, potrzeba nokautu, czegoś przełomowego, co pozwoli nie tylko „przebić szklany sufit”, ale i otworzyć się na wyborców, którzy dziś albo wzruszają ramionami, albo są wobec pomysłów prawicy intuicyjnie niechętni. Tylko to pozwoli stworzyć rząd i chyba każdy rozsądnie myślący zdaje sobie z tego sprawę.

Pewne ruchy zostały już wykonane, a na inne po prostu nie ma szans. O ile Kaczyński otworzył się na inne konserwatywne środowiska, o tyle na gruntowną, skuteczną i przeprowadzoną w niecały rok przemianę „dołów partyjnych” nie ma co liczyć. Jednak jeśli na prawicy poważnie myśli się nie tylko o wygraniu wyborów, ale i stworzeniu rządu, to trzeba ten pojedynek rozstrzygnąć w inny sposób. Zaproponować debatę z Ewą Kopacz, a najlepiej szereg debat telewizyjnych, w porze najwyższej oglądalności.

Wydaje się, że rozumie to sam Kaczyński, który kilka tygodni temu zaczepiany dość luźno o temat debaty z Kopacz, odparł:

Debata z premier Ewą Kopacz to rzecz, której pewnie nie unikniemy, ale może bliżej wyborów parlamentarnych

— mówił prezes PiS.

To oczywiście pomysł niosący wiele potencjalnych pułapek. Kaczyński ma pewną traumę po pamiętnej dyskusji z 2007 roku, gdy Donald Tusk pytał go o ceny kurczaków i ziemniaków, o lepszą „piarową” oprawę debaty zadbaliby pewnie fachowcy Platformy, a dziennikarze polowaliby na choćby jedną kontrowersyjną wypowiedź. Słowem - zmiennych jest tu niesłychanie dużo; a już pierwsze z nich: kto miałby prowadzić dyskusje, jak wiele i kiedy miałyby się odbyć, które tematy miałyby zostać poruszone - stałyby się zapewne przedmiotem ostrego sporu między sztabami PO i PiS.

Ale to jedyne wyjście. System stworzony przez Tuska, a kontynuowany przez Kopacz, co prawda gnije, ale to bardzo powolny proces, co pokazały wyniki wyborów samorządowych. Gra na przeczekanie może i pozwoli wygrać wybory, ale na pewno pozwoli nie sformułować samodzielnego rządu. Potrzeba momentu przełomowego - takim może być debata, w której Kaczyński pokazałby się na tle Kopacz jako polityk kompetentny, profesjonalny i mający konkretne pomysły na zmianę.

Pani premier drugi raz nie wyjdzie już tak nieprzygotowana jak w swoim debiucie na Politechnice Warszawskiej, w ciągu roku zapewne nabierze doświadczenia i ogłady, ale i tamta inauguracyjna konferencja dużo powiedziała o Kopacz. Jest do pokonania. Niewykorzystanie tej szansy (a już na pewno niepodjęcie jej) będzie czymś większym niż zbrodnia. Będzie błędem.

CZYTAJ TAKŻE: Adam Bielan: Jeśli dojdzie do debaty, to Jarosław Kaczyński zmiażdży Ewę Kopacz

A tu wspomniana relacja wideo:

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych