Kilka dni temu Łukasz Warzecha radził PiS przedstawienie wyborczych fałszerstw jako ciągu nieprawidłowości i skoncentrowanie się na świętowaniu pierwszego miejsca w wyborach do sejmików. Jeszcze dobitniej sformułowała to Jadwiga Staniszkis przestrzegająca, że Jarosław Kaczyński skoncentrowany na fałszowaniu wyborów będzie dla wielu Polaków wyrazicielem poglądów paranoicznych.
Oboje, Warzecha i prof. Staniszkis, zostali zaatakowani przez masę internautów o PiS-owskich sympatiach. Obok zwyczajowych epitetów pojawiły się i poważne polemiki, zwłaszcza z Warzechą. Spierał się Marek Pyza, polemizował najbardziej dziś wpływowy polityk PiS Joachim Brudziński. Ja z kolei pozwoliłem sobie nie zgodzić się z profesor Staniszkis.
Część głosów była taka jak zawsze. Aż trudno uwierzyć, ale duża grupa zwolenników prawicy uważa samą dyskusję nad strategią PiS za ciężką zbrodnię. A przecież nawet gdyby przyjąć tezę, że nie mamy normalnej demokracji, a PiS to coś w rodzaju nowej „Solidarności” działającej we wrogim autorytarnym otoczeniu (co skądinąd dla samych liderów PiS nie wydaje się oczywiste), takie dyskusje są wręcz warunkiem żywotności obozu. W „S” nieustannie zastanawiano się nad wyborem strategii i taktyki. Klęska związku w następstwie stanu wojennego zaowocowała dziesiątkami publikacji – jedne uznawały linię Wałęsy za zbyt ryzykowną, inne za nadmiernie ugodową. Teraz wystarczy okrzyk: zdrada!
Co powiedziawszy, podtrzymam swoją opinię sprzed głosowania w II turze: partia Kaczyńskiego nie mogła przejść do porządku dziennego nad wyborczymi nadużyciami. I ze względu na nastroje tysięcy pisowskich aktywistów, którzy mieli poczucie, że sprzątnięto im sprzed nosa większy sukces gangsterskimi metodami. I przede wszystkim dlatego, że pogodzenie się z „poprawionymi” wynikami to zgoda na inne zasady gry. Nie da się równocześnie żądać gwarancji na przyszłość i udawać, że nic się nie stało.
Inna sprawa, czy PiS rozegrał to dobrze w szczegółach. Zdaje się, że realne dowody w jego rękach są delikatnie mówiąc niespecjalnie mocne. W protestach wyborczych wskazano – gdyby było inaczej, już byśmy znali przykłady - garść przykładowych nieprawidłowości, ale nie przedstawiono klucza do wywindowania wyniku PSL o 7 procent.
Możliwe, że złapanie złodziei głosów za rękę było niemożliwe. Ale warto też przypomnieć, że głośno rozprawiając od dawna o perspektywie wyborczych nadużyć, prawica nie była w stanie skutecznie zmobilizować i przeszkolić swoich przedstawicieli w komisjach wyborczych i mężów zaufania. Nie wszędzie byli, nie wszędzie wiedzieli co robić.
W tej sytuacji tym bardziej można się zastanawiać, czy Kaczyński zrobił dobrze zmieniając w kilka dni formułę o „wypaczeniu wyników” na groźniejsze „fałszerstwo”. Podobno zrobił to pod wpływem badań pokazujących, że część jego wyborców nie rozumie tezy o „wypaczeniu”, że potrzebny jest mocniejszy wstrząs. A już zwłaszcza powstaje pytanie, czy zrobił dobrze, zaostrzając nagle ton jeszcze przed głosowaniem w drugiej turze.
Ale też wnioski nie są tu jednoznaczne. Jednym z argumentów „umiarkowanych” była obawa przed wystraszeniem wyborców. Jedni uznają, że krzyk o sfałszowanych wyborach to ekstremizm. Inni, tradycyjni prawicowcy, stwierdzą, że skoro wybory fałszują, to nie warto na nie chodzić.
Te obawy chyba się nie sprawdziły. W dużych miastach, gdzie PiS ma tradycyjnie najbardziej „pod górkę”, Jacek Sasin, Marek Lasota, Andrzej Jaworski czy Mirosława Różecka-Stachowiak dostali dużo więcej niż ich odpowiednicy 4 lata wcześniej. I także więcej niż zapowiadały to sondaże robione jeszcze przed rozwinięciem się wyborczej awantury.
Stykałem się też co prawda, i to na prawicy, z opinią przeciwną: że zbyt wczesny alarm na temat fałszerstw zmobilizował na powrót zdezorientowany elektorat PO. Wskazywano też się na przypadki takich miast jak Radom czy Elbląg, gdzie spodziewano się sukcesu PiS, a on nie nastąpił. Warto się nad tym zastanowić. Ale generalnie ten bilans nie jest katastrofalny.
A jeszcze z trzeciej strony Kaczyński spełnił, z opóźnieniem i częściowo, postulat „umiarkowanych”. W wieczór po drugiej turze nie wracał do wątku fałszerstw i uznał wyniki za sukces, mimo że prawie nigdzie PiS władzy nad największymi miastami nie zdobył. Triumfował w Białej Podlaskiej, Zgierzu czy Zamościu.
Ten kolejny zwrot Kaczyńskiego wywołał z kolei, jak zauważyłem, falę krytyk lub wątpliwości prawicowej blogosfery formułowanych z dokładnie przeciwnych pozycji niż narzekania Staniszkis czy Warzechy. Prezesa PiS trudniej oskarżyć o zdradę niż mojego redakcyjnego kolegę, ale zwolennicy prawicy czują się zdezorientowani. Więc w końcu zarządza rewolucję czy nie zarządza? Teraz zwraca się do nich znowu ostrym listem wzywającym do manifestowania 13 grudnia. Ale wcześniej wystudził nastroje.
Potwierdzając wrażenie, że Kaczyński miota się nadmiernie od ściany do ściany, ja go jednak generalnie rozumiem. Bo niespójność przekazu odzwierciedla niejednoznaczność, szarość całej tej sytuacji. Wybory do sejmików zostały „poprawione”, ale już wybory szefów miast – zapewne nie.
Trudno się więc wyrzekać wyborczej drogi, a wiara w scenariusz polskiego Majdanu, rozumianego jako jedno wielkie uderzenie wywracające stolik, jawi się jako złudna. Zarazem zaś okazało się, że głośne protesty i zapowiedź ulicznych manifestacji nie zaszkodziły szansom PiS. Możliwe, że wręcz je wzmocniły.
Należy się więc spodziewać zygzaków. Będą one wyśmiewane przez mainstream, który spyta po raz 150, co Kaczyński sądzi ostatecznie o tych wyborach. Czy zostały sfałszowane, czy były sukcesem PiS. Odpowiedź – paradoksalnie prawdziwa – że i jedno i drugie, będzie ciężka do obrony.
Te zwroty będą też drażniły raz „umiarkowanych”, raz radykałów. Poszczególnie zastrzeżenia będą nawet słuszne. Ale z kolei od tych co je wygłoszą, trzeba będzie wtedy zażądać spójnego scenariusza: albo objęcia władzy cichcem, tak aby się mainstream nie połapał, albo jednego rewolucyjnego pchnięcia.
Fakt, że nie można dać jednej odpowiedzi to świadectwo pułapki, w jaką wpędzono partię antysystemową, ale próbującą się wciąż przemieszczać drogą demokracji. Zarazem coraz ciężej będzie kłaść politykom PiS do głowy, i poddaję to pod rozwagę takich autorów jak Łukasz Warzecha, że opozycja ma pracować przede wszystkim nad marketingowym wymiarem swojej polityki.
Naturalnie polityczny PR nadal się będzie liczył. Ale coraz trudniej w nim pokładać nadzieję, kiedy równocześnie mamy do czynienia z systemem co najmniej przymykającym oczy na skręcanie wyborczych wyników.
Ja się dużo bardziej martwię o poziom zorganizowania PiS. Ci sami ludzie, którzy zawalili przygotowanie kadr pilnujących wybory w komisjach, pilnują teraz wyborczych protestów, a w przyszłości będą musieli zadbać o przeforsowanie zmian w kodeksie wyborczym, tak aby zabezpieczyć kolejne elekcje: prezydencką i parlamentarną. To nie nastraja optymizmem.
Swoją aktualność zachowały też wcześniejsze, moim zdaniem uzasadnione, pretensje. Listy prawicy do sejmików mogły być personalnie bardziej przekonujące, podobnie prezydenckie i burmistrzowskie kandydatury w wielu miastach. Jacek Sasin miał realną szansę na zdobycie Warszawy, gdyby wprowadzono go do gry wcześniej i zapewniono mu bogatszą kampanię. PiS jest partią utrzymującą się z dotacji budżetowych. Wolno więc pytać, jak gospodarzy pieniędzmi na politykę itd. itp.
Nie spodziewam się po Kaczyńskim cudu. Spodziewam się większej dawki profesjonalizmu. Choć oczywiście rozumiem także i to, dlaczego więcej w szeregach prawicy nieudaczników niż gdzie indziej.
Zdaję sobie sprawę, że szarość moich wniosków rozczarowuje. Łatwiej jest zamachać cudowną receptą. Nic na to jednak poradzę, że te cudowne recepty rzadko kiedy okazują się czymś więcej niż bełkotem szarlatanów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/224427-ja-sie-zygzakom-kaczynskiego-nie-dziwie-bo-polski-system-polityczny-jest-mieszanka-troche-demokracji-i-coraz-wiecej-patologii
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.