Katastrofa smoleńska pokazała fatalny stan państwa. Ta, powtarzana często opinia, niestety z każdym dniem, z każdym doniesieniem mediów staje się coraz bardziej uprawniona. I widać to szczególnie w obszarze bezpieczeństwa państwa. Niestety III RP pod rządami Donalda Tuska wytworzyła mechanizm, w którym nawet bezpieczeństwo głowy państwa w imię partykularnych interesów może być deprecjonowane i niszczone.
Patrząc na kolejne decyzje i działania służb specjalnych ws. 10/04 nie sposób uciec od pytania - czy polski system bezpieczeństwa państwa w ogóle istnieje? Sugestie płynące z tych doniesień nie są wcale optymistyczne.
Sprawa zabezpieczenia wizyty Prezydenta RP w Katyniu pokazuje jasno, że nikt nie brał na poważnie regulacji i zadań jakie na służby nakłada prawo. Nie doszło do rekonesansu w Smoleńsku, nie było ekipy zabezpieczającej lądowanie na płycie lotniska, nie doszło nawet do wyznaczenia lotnisk zapasowych i ich zabezpieczenia. Co więcej, nikt nie podjął stosownych czynności związanych z możliwym atakiem na samolot z głową państwa UE na pokładzie. Służby po tym, jak do Polski trafiły tak groźnie brzmiące doniesienia, nie tylko nie wypełniły swoich obowiązków przekazania odpowiednim instytucjom takich sygnałów, to dodatkowo nie zrobiły nic, by wzmocnić bezpieczeństwo państwa. Do dziś nie jest pewne, czy pokusiły się choćby o jakąkolwiek próbę weryfikacji tych doniesień.
I po katastrofie smoleńskiej służb właściwie nie było. Sposób działania w sytuacji kryzysu okazał się być dramatycznie nieprofesjonalny i zły dla bezpieczeństwa państwa. Jak ujawniła redakcja wPolityce.pl zarządzanie wiadomościami o katastrofie było nieskuteczne i pomijało ważne kanały komunikacji.
Co więcej, nie doszło do odpowiedniego zabezpieczenia m.in. sprzętu telefonicznego. I to zarówno tego, który natychmiast przejęli Rosjanie, jak telefon satelitarny, jak również telefonu komórkowego Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, którego zabezpieczenie można było zapewnić zdalnie, z Polski. Jednak z tego telefonu korzystano przez kilka dni po tragedii smoleńskiej. Wiele szokujących błędów i zaniechań miało miejsce w Smoleńsku. Wiadomo, że polskie służby nie zabezpieczyły w żaden sposób komputerów, pamięci telefonów komórkowych, laptopów i innych nośników danych, które mieli obecni na pokładzie tupolewa generałowie i urzędnicy zajmujący się bezpieczeństwem państwa. To naraziło w sposób oczywisty nie tylko bezpieczeństwo Polski, ale całego NATO.
Wymienione powyżej zaniedbania dotyczą jedynie sprawy ochrony informacji mogących mieć znaczenie dla bezpieczeństwa państwa i NATO. A lista zaniedbań służb jest znacznie dłuższa.
Służby nie zabezpieczyły w żaden sposób interesów Polski w pierwszych godzinach po tragedii smoleńskiej. Nie skierowano do Smoleńska odpowiedniej liczby funkcjonariuszy, nie zabezpieczono miejsca tragedii, nie formułowano oczekiwań w imieniu Polski ws. czarnych skrzynek i innych dowodów. Lista zaniedbań służb jest ogromna.
Służby nie zdały egzaminu ws. Smoleńska, jak i całe państwo. Zawiodły na całej linii. Pytaniem otwartym pozostaje to, z czego wynika fatalna nieskuteczności i niezdolność do działania widoczna w służbach w kwietniu 2010 roku.
Choć trudno przesądzać, skąd wzięła się ta zaskakująca lawina zaniedbań i niesprawności służb zapewne przyczyniła się do niej atmosfera, jaką wytworzono wokół Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Antoni Macierewicz wskazuje, że od 2008 roku widać, że rząd zdjął ochronę z Lecha Kaczyńskiego, choć właśnie wtedy - w czasie incydentu w Gruzji, gdzie ostrzelano kolumnę samochodów z Lechem Kaczyńskim - mieliśmy pierwszy dowód, że Rosja nie cofnie się przed niczym w walce ze znienawidzonym politykiem. Zdaniem Macierewicza to wtedy zaczynamy obserwować deprecjację bezpieczeństwa głowy państwa.
I rzeczywiście trudno polemizować z tezą, że rząd Tuska w imię politycznej wojny, jaka miała miejsce z Prezydentem Kaczyński, zaczął nawet igrać z jego bezpieczeństwem. To właśnie chęć politycznego szkodnictwa legł u podstaw działań Tomasza Arabskiego, który odmówił prezydentowi lotu rządowym samolotem zmuszając go do korzystania z mniej bezpiecznego lotu wynajętym samolotem cywilnym. To był jasny sygnał, że rząd jest w stanie działać zgodnie ze słowami Tuska: nie potrzebny mi pan prezydent.
W ciągu kilkudziesięciu miesięcy poprzedzających tragedię smoleńską znów mamy wiele zaniedbań widocznych w działaniu służb. Zaskakujące są okoliczności podpisania kontraktu na modernizację tupolewa, który potem rozbił się w Smoleńsku. Jak wynika z analizy zespołu parlamentarnego, kontrahenta de facto wskazali Rosjanie, w sposób niezrozumiały blokując dotychczasowych wykonawców remontów polskich maszyn. To Moskwa wskazała zakłady w Samarze, choć nie były one w stanie przeprowadzić całościowego remontu maszyny. Silniki samolotu były więc remontowane w innym miejscu. I tu widać zaskakującą niefrasobliwość służb. Całego procesu remontu miał pilnować jeden funkcjonariusz. Zdaniem MON gwarantował rzetelność i bezpieczeństwo tej modernizacji. Otwartym pozostaje pytanie, jak mu się udało jednocześnie zabezpieczyć remont silników oraz reszty samolotu, które odbywały się w odległości wielu kilometrów od siebie. Niestety raczej małe są szanse na ustalenie, jak było w rzeczywistości, bowiem przedstawiciel MON zapewniając o staranności w zabezpieczeniu remontu nie był w stanie powiedzieć, kto w Rosji pilnował polskiej maszyny.
Do dziś również nikt nie wyjaśnił, dlaczego odrzucony został plan remontu proponowany przez śp. gen. pilota Andrzeja Błasika. To on wnosił o zamontowanie w tupolewie ochrony antyrakietowej. Ten wniosek został odrzucony. Minister Bogdan Klich miał tłumaczyć, że nie ma pieniędzy.
Oczywiście nie wiadomo, czy urządzenie proponowane przez gen. Błasika mogłoby zapobiec katastrofie smoleńskiej, nie wiadomo, czy w Samarze doszło do podłożenia ładunków wybuchowych. Jednak wiadomo jedno i to jest pewne, że w wyniku kolejnej niefrasobliwości polskich instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo państwa w czasie remontu tupolewa doszło do sytuacji, w której Rosjanie mogli swobodnie manipulować polskim rządowym samolotem, najważniejszym samolotem w kraju. Do takiej sytuacji dopuścili się decydenci w Polsce.
Lista zaniedbań służb wobec m.in. bezpieczeństwa Lecha Kaczyńskiego sięga więc znacznie wcześniejszego okresu niż czynności związane z organizacją wylotu do Katynia. W tej sprawie rodzi się więc wiele pytań i wątpliwości.
Czy gra przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu zaczęła się wcześniej? Zaniedbania wynikały z niefrasobliwości, atmosfery w kraju czy innych czynników? Jak to się stało, że służby podjęły w sprawie bezpieczeństwa Prezydenta RP tak wiele zaskakujących decyzji, które godziły w najważniejszą ochranianą osobę? Jak to możliwe, że sprawę bezpieczeństwa Prezydenta przynajmniej w kilku momentach polskie służby scedowały de facto na stronę rosyjską, której niechęć do prezydenta była powszechnie znana? I wreszcie pytanie, które rodzi się w głowie niemal samoistnie - kto mógł podejmować tak ważne decyzje, jak łamanie standardów oraz regulacji dotyczących bezpieczeństwa państwa oraz bezpieczeństwa Prezydenta RP?
Na wiele z tych pytań odpowiedzi nie znamy. Do myślenia jednak daje pewne zestawienie:
Krzysztof Bondaryk (ABW) - awans na stopień gen. brygady 9 listopada 2010
Marian Janicki (BOR) - awans na stopień gen. dywizji 11 czerwca 2011
Janusz Nosek (SKW) - awans na stopień gen. brygady 9 listopada 2010
Radosław Kujawa (SWW) - awans na stopień gen. brygady 9 listopada 2010
Dlaczego mimo karygodnych błędów związanych z bezpieczeństwem państwa niemal wszyscy szefowie służb specjalnych otrzymali awanse? I to tuż po tragedii, w której zginął Prezydent-Zwierzchnik Sił Zbrojnych, dowódcy wojskowi oraz szefowie instytucji związanych z bezpieczeństwem państwa...
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/155143-wystawic-prezydenta-bezwzgledna-wojna-jaka-rzad-prowadzil-przeciwko-lechowi-kaczynskiemu-skutkowala-razacymi-zaniedbaniami-sluzb