Teatr i polityka to połączenie nienowe. Choć w ostatnich latach jakby rzadziej nagłaśniane. W nieco groteskowej o tych zależnościach usiłują przypomnieć aktorzy Teatru Polskiego. Tyle, że coś tu nie gra…
Od przeszło tygodnia trwa histeria wokół jednej ze scen teatralnych we Wrocławiu. Tej samej, która rok temu narobiła sporo szumu, organizując specyficzną prowokację wokół spektaklu „Śmierć i dziewczyna”. Poszło o to, że w jednym z wywiadów reżyser spektaklu zapowiedziała, że zatrudnia aktorów porno i dała do zrozumienia, że wystąpią w „ostrych” scenach . Na tę deklarację emocjonalnie, trzeba przyznać, zareagował świeżo mianowany minister kultury Piotr Gliński, który zaprotestował przeciwko uprawianiu pornografii na scenie teatru. Zlecił kontrolę. Podniósł się wrzask, że to próba cenzury. Przez wiele dni o teatrze i sztuce było głośno. Koniec końców okazało się, że na premierze żadnej pornografii nie ma. Reklama jednak zrobiła swoje. Do Teatru przylgnęła opinia „niepokornego”, a Gliński przez wiele tygodni zmagał się z opinią cenzora.
Pikanterii sprawie dodawał fakt, że dyrektorem teatru był Krzysztof Mieszkowski, który zdecydował się na karierę polityczną w szeregach Nowoczesnej. A ta tuż po wyborach była „na fali.. Wkrótce jednak okazało się, że poza kilkoma briefingami w sprawie swojego Teatru, Mieszkowski w parlamencie niewiele ma do powiedzenia.
Przez rok łączył rolę dyrektora teatru z posłowaniem, aż w końcu samorząd, bo to pod jego auspicjami funkcjonuje Teatr Polski – zdecydował się zmienić kierownictwo placówki. Nie była to decyzja niespodziewana - bo ja sam przyznaje był w sporze z samorządowcami od dawna.
Na stanowisko dyrektora rozpisano konkurs, a wygrał go nie kandydat wskazany przez samego Mieszkowskiego lecz warszawski aktor Cezary Morawski. (Sam Mieszkowski kandydować nie mógł, gdyż jednym z wymogów było posiadanie wyższego wykształcenia. A jak się okazało poseł - dyrektor takowego nie posiada).
Więc znów podniósł się krzyk. Że skandal, że ustawka!
Zbuntowana załoga teatru nowego szefa powitała raczej mało elegancko – wręczając mu bilet powrotny do Warszawy. Potem było iście teatralne zaklejanie sobie ust i zapowiedzi masowych dymisji.
Cóż , środowisko teatralne bywa emocjonalne. Zdumienie jednak może budzić fakt, że oprotestowano z marszu repertuar zapowiedziany przez nowego dyrektora.
Jak słyszymy, Morawski trzy teatralne sceny chce zróżnicować: na jednej wystawiać klasykę (ze spektaklami na podstawie Mickiewicza, Tołstoja, Sienkiewicza, Gogola), na drugiej twórczość eksperymentalną, z której słynie Teatr Polski, na trzeciej lżejszą komediowo-farsową. Koncepcja wydaje się racjonalna. Na razie jednak we w Wrocławiu dominują rozbuchane emocje.
Jego przeciwnicy są przekonani, że będzie złym szefem i zniszczy scenę. W zasadzie nie wiadomo dlaczego… Cezary Morawski grał w dobrych teatrach w Warszawie. Sama pamiętam go z Teatru Współczesnego, gdzie w słynnym przedstawieniu „Mistrz i Małgorzata” w reż Macieja Englerta – był Mateuszem Lewitą. Dla publiczności serialowej to przede wszystkim „Krzysztof” z „M, jak miłość”.
Czy będzie dobrym dyrektorem okaże się dopiero po pierwszym sezonie. Jednak histeria z jaką powitano jego nominację najwyraźniej nie ma nic wspólnego z jego kompetencjami. Atmosferę podgrzewa sam Krzysztof Mieszkowski, który koniecznie chciał zostać jeśli nie dyrektorem głównym, to przynajmniej artystycznym. A kiedy plan spalił na panewce na łamach „Wyborczej” stawia pytania o koniec kultury. Całej. Tak jakby on sam był jej jedynym gwarantem. Cóż, megalomania rzadko idzie w parze z prawdziwą wielkością.
Jedno w tym wszystko jest zabawne. Jak bardzo by się poseł-eksdyrektor nie starał, niezwykle trudno przychodzi mu kreowanie się na ofiarę „pisowskiego reżimu”. Konkurs organizował bowiem dolnośląski samorząd kierowany przez koalicję PO-PSL. Hipotezy, że to jej rękami zemścił się na Mieszkowskim profesor Gliński są więc trochę z kategorii science fiction. Bo czyż to nie z liderami PO i PSL politycy spod sztandarów Ryszarda Petru maszerowali ulicami Warszawy i innych miast przeciw PiS-owi? Wątek polityczny coś mocno tu kuleje…
Tymczasem dyrektor Morawski spotyka się z zespołem. I próbuje uspokoić wezbrane emocje. Czy mu się uda – trudno zgadnąć.
Oczywiście największym ryzykiem jest, że zbyt gwałtowna zmiana profilu artystycznego (Teatr Polski zasłynął i faktycznie zdobył uznanie jako awangardowy) może zniechęcić wierną publiczność. O ile faktycznie ją miał. Tym niemniej koncepcja dyrektora Morawskiego zakłada raczej rozszerzenie repertuaru niż jego radykalną zmianę. Od pewnej zręczności będzie zależało, czy ewolucja, o ile do niej dojdzie, zostanie zaakceptowana.
Niestety zbyt daleko mam do Wrocławia, by móc wiarygodnie wypowiedzieć się na temat wartości prezentowanej tam sztuki. Choć sama nie przepadam za teatralną awangardą – rozumiem, że ma ona swoich zwolenników i prawo do istnienia obok scen tradycyjnych.
Jedno wiem na pewno - po samym repertuarze nie sposób ocenić przyszłego charakteru teatru – bowiem każdą sztukę z Szekspirem na czele można wystawić „po bożemu” lub eksperymentalnie. Co więcej – żadna z przyjętych formuł nie gwarantuje z góry jakości przedstawienia. Sztuka nowoczesna, czy tradycyjna może być tak samo dobra albo zła. I to jest podstawowe kryterium.
Koniec końców, obserwując całe to zamieszanie wokół wrocławskiego teatru nie mogę się pozbyć poczucia przedziwnego paradoksu. W 68’ protestowano w obronie „Dziadów” Adama Mickiewicza. Dziś sprzeciw awangardowych aktorów, wychowanków polityka Nowoczesnej, wzbudza pomysł wystawienia „Pana Tadeusza”. Signum temporis, chciałoby się powiedzieć. Miejmy nadzieję – chwilowy…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/307014-awantura-o-wroclawski-teatr-krzysztof-mieszkowski-usiluje-wykreowac-sie-na-ofiare-politycznej-zemsty-tylko-czyjej