"Bitwy Żołnierzy Wyklętych". Szymon Nowak opisuje niezwykłe batalie antykomunistycznego podziemia. FRAGMENT

Fronda
Fronda

Bitwy wyklętych nie wyglądały jak honorowe rycerskie pojedynki, spektakularne batalie epoki napoleońskiej, walka pozycyjna pierwszej wojny światowej czy niemiecki Blitzkrieg. Bitwy wyklętych to potyczka, odskok, ucieczka. Potem kolejny atak, zmiana terenu i odpoczynek w najdzikszej leśnej głuszy. To też młoda sanitariuszka opatrująca rany swoich wrogów, którzy przed momentem gotowi byli do niej strzelać pomimo opaski z czerwonym krzyżem na ramieniu.

Bracia

Kielce, 4/5 sierpnia 1945 roku

To był dziwny dzień dla mieszkańców Szydłowca, niewielkiego miasteczka odległego o około pięćdziesiąt kilometrów od Kielc. Już koło południa w lasach okalających miejscowość słychać było niepokojące wybuchy. Niektórzy świadkowie widzieli ponoć grupki uzbrojonych mężczyzn kręcące się przy wylotach dróg z miasteczka. Inni, którzy nieopatrznie zagłębili się w las, opowiadali o biegających, krzyczących i strzelających w powietrze partyzantach.

Plotki te prędko dotarły do miejscowych służb porządkowych. Ale milicjanci nie za bardzo kwapili się, by pójść ot tak sobie w las, naprzeciw uzbrojonym ludziom. Bali się wychodzić z budynku MO, który szybko przygotowali do obrony, barykadując drzwi i osłaniając okna. Zamiast działać ofensywnie, skupili się na obronie i przeczekaniu. Zadzwonili też do Kielc z wiadomością, że bandyci szykują się do ataku na Szydłowiec. Relacjonowali, że z lasów dochodzą odgłosy walki, a mieszkańcy już widzieli w opłotkach uzbrojonych żołnierzy antykomunistycznego podziemia. Chaotyczną rozmowę skończyli prośbą o natychmiastowe wsparcie. W Kielcach znajdowały się siedziby i UB, i KBW, a nawet sowieckich jednostek wojskowych. Zaalarmowani komuniści natychmiast wysłali z miasta liczne zastępy wojska i milicji do przeczesywania szydłowieckich lasów i złapania niebezpiecznych bandytów.

Antoni Heda „Szary” (po lewej) ze swoim zastępcą ppor. Antonim Kiepasem „Krzykiem” (uwolnionym z niemieckiego więzienia w Starachowicach) oraz wiernym psem Reksem. Zdjęcie z czasów okupacji niemieckiej (zbiory Teresy Hedy-Snopkiewicz)

Jedna grupa pojechała do Szydłowca, aby zabezpieczyć miasteczko przed ewentualnym napadem. Większa część oddelegowanych z Kielc żołnierzy ruszyła zaś na obławę do okolicznych lasów. Kiedy komuniści dojechali na miejsce, dziwnym trafem umilkły detonacje i strzały. Zniknęli również partyzanci, którzy swoją obecnością niepokoili mieszkańców i milicję. Pomimo tego przez resztę dnia i całą noc setki żołnierzy i milicjantów mozolnie przemierzały leśne gąszcza w poszukiwaniu partyzantów. Niektóre grupy zagłębiały się w kamieniołomy, szukając tam śladów ukrywających się „bandytów”. Inne na samochodach patrolowały drogi. Ale starania „czerwonych” szły w próżnię. Pod Szydłowcem panował już całkowity spokój.

123
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.