Komorowski bronił muzeum Lenina... przed polskimi góralami! Przeczytaj opowieść prezydenta - "Zwykły, polski los"...

PAP/Jacek Turczyk
PAP/Jacek Turczyk

Zwykły polski los” - wydany na potrzeby kampanii wyborczej wywiad-rzeka z prezydentem Bronisławem Komorowskim kryje w sobie wiele zagadek, tajemnic i nieznanych dotąd epizodów z życiorysu głowy państwa. Komorowski opowiada między innymi o tym, jak nasyłał na protestujących antykomunistów Milicję Obywatelską lub o tym, jak w latach 70. planował zabójstwo policjanta..

CZYTAJ WIĘCEJ: Szok! Komorowski ujawnia w swojej książce, że w 1989 r… nasłał na protestujących Milicję Obywatelską! Ot, „Zwykły, polski los” …

CZYTAJ WIĘCEJ: Kolejne rewelacje z książki prezydenta Komorowskiego. W 1971 r. wraz z kolegą planowali zabójstwo milicjanta!

Tym razem zaglądamy do fragmentu, w którym Bronisław Komorowski opowiada o swojej pracy urzędnika w strukturach rządowych Tadeusza Mazowieckiego.

O mojej szybko rozwijającej się urzędniczej karierze najdobitniej świadczyło to, że wszedłem w posiadanie faksu. Stało się to za przyczyną Gienia Smolara, który pracował wtedy w Londynie, w BBC

— opisuje malowniczo pan prezydent.

Ale za przywilejami - pod postacią wspomnianego faktu - szły również obowiązki. I tak Komorowski opowiada, jak podczas transformacji ustrojowej musiał wystąpić przeciw góralom, którzy chcieli zlikwidować pomnik i muzeum Lenina.

Najtrudniejszą próbą przeszedłem za przyczyną Jacka Ambroziaka. Jako dyrektor gabinetu Halla załatwiałem różne sprawy. Oni z Mazowieckim nabrali więc przekonania, że jestem trochę człowiekiem do specjalnych poruczeń w gestii szefa Urzędu Rady Ministrów. (…) Pewnego dnia, w październiku, wzywa mnie minister Ambroziak i mówi: „Panie dyrektorze, musi pan pojechać do Poronina, bo tam górale chcą zlikwidować muzeum i pomnik Lenina. Niech pan jedzie i załatwi, żeby się z tego wycofali, bo pan premier ma jechać do Moskwy, sam pan rozumie, to ważne rozmowy

— czytamy.

Komorowski nie był zadowolony z tego zadania.

A to ci dopiero, pomyślałem, ja mam bronić wodza rewolucji październikowej! Ale pan każe, sługa musi. Powiedziałem sobie: „Jesteś urzędnikiem i musisz zrobić to jak najlepiej. Zrób to tak, żebyś się nie musiał wstydzić wobec samego siebie, ale musisz to załatwić”

— opowiada prezydent.

Podkreśla, że zadanie musiał wykonać ramię w ramię z „urzędnikiem ze starego układu” z Ministerstwa Kultury. Górale byli jednak nieprzejednani… Do czasu - przynajmniej tak wynika z opowieści snutej przez Bronisława Komorowskiego.

W pewnej chwili sprawę udało się postawić odpowiednio. Mówię do takiego starego górala: „No dobrze, ja wiem, że nie było Lenina w Poroninie. A w Krakowie pan był?”. „No byłem”. „A był pan na Wawelu?”. „No byłem”. „A widział pan Smoczą Jamę?”. „No, widziałem”. „A był tam kiedyś smok?”. „No, nie było”. „No to skoro nie było smoka ,a Smocza jama może być, to i muzeum może być, choć Lenina tu nie było”. Sala wybuchła śmiechem

— gawędzi Komorowski.

Puenta? Godna pana prezydenta.

Wróciłem do Warszawy, melduję o wszystkim Jackowi Ambroziakowi, a on mówi: „Niemożliwe. Załatwił pan? Ale jak?”. A ja: „Na smoka”

— dowcipkuje.

I tutaj w książce jest miejsce na śmiech czytelnika. Może faktycznie zaczęlibyśmy rechotać wraz z panem prezydentem, gdyby nie świadomość, że te „opowiastki” dotyczą jednak osoby nr 1 w państwie…

CZYTAJ TAKŻE: „Komorowski wysłał na nas ZOMO, choć nawet Kiszczak był temu przeciwny”. Adam Słomka opisuję historię wspomnianą w książce prezydenta. NASZ WYWIAD


Do nabycia w naszej księgarni :„W służbie komuny”. Z archiwum bezpieki - nieznane karty PRL.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.