Piotr Zaremba: Sowieci zgotowali nam obrzydliwą okupację, ale przynajmniej w roku 1944 nie próbowali nas fizycznie wyniszczyć jako naród. To nie kwestia poglądu, a historycznych faktów

Prace na "Łączce". Fot. wPolityce.pl
Prace na "Łączce". Fot. wPolityce.pl

Ta debata jest dla mnie absurdalna, bo wciąga mnie w rolę obrońcy Rosjan przechodzących w latach 1944-45 przez polskie ziemie, a być może i polityki Stalina zakończonej przekształceniem Polski w państwo komunistyczne.

Nie jestem tego wszystkiego obrońcą, przeciwnie uważam komunizm za wielkie nieszczęście, narodową tragedię, przerwę w rozwoju narodu polskiego w każdym znaczeniu. Więcej nawet, jestem mocno wyczulony na pokusy, także niektórych ludzi prawicy, aby wchodzić z komunistyczną spuścizną w jakieś mniej lub bardziej dyskretne flirty (chociażby Korwin-Mikke, ale nie tylko).

To jednak nie może mnie zmusić do tego aby fryzował historię, pisał ją na nowo, w imię współczesnych ideologicznych potrzeb, już choćby dlatego, że z wykształcenia jestem historykiem. Ale także dlatego, że nazywanie niebieskiego żółtym nie leży w mojej naturze. To początek mojej odpowiedzi na przyznaję miłą i kulturalną polemikę Łukasza Warzechy.

CZYTAJ WIĘCEJ: Warzecha: Okupacja niemiecka niszczyła naród głównie fizycznie, podczas gdy sowiecka niszczyła go i fizycznie, i mentalnie, i gospodarczo

Nie przeczę, teza o pełnej symetryczności obu okupacji: niemieckiej i sowieckiej po roku 1944 jest z wielu powodów wygodna i atrakcyjna. Ma jeden tylko mankament: nie jest prawdziwa. Choć zapewne żołnierze AK zsyłani na Syberię, albo zamykani do więzień mogli tak to odczuwać, to przecież liczy się ogólny bilans zysków i strat.

Nie musi to wcale oznaczać nazywania przemarszu wojsk sowieckich przez Polskę „wyzwoleniem”, okazywania im po latach „wdzięczności” albo obrony pomnika sowieckiego generała, który tych żołnierzy AK mordował lub zsyłał. Wizja takich bezalternatywnych, absurdalnych wyborów akurat Łukasza Warzechę powinna dręczyć, bo sam często pada jej ofiarą.

Pisze Łukasz, że Niemcy niszczyli Polaków tylko fizycznie, a Sowieci fizycznie, ekonomicznie i mentalnie. Napisałem w swoim pierwszym tekście będącym polemiką z Wojciechem Cejrowskim (którego tezy, że Hitler był „drobnostką” Warzecha nie broni), że uważam system komunistyczny za diabelski także dlatego, że wciągał ofiary do współudziału, deprawował. W tym sensie spustoszenia, jakie ten system poczynił były rzeczywiście wielorakie. Bardziej wielorakie niż zostawiła po sobie toporna oparta na czystej przemocy okupacja Niemców.

Tym niemniej jest jedna zasadnicza różnica z powodu której nasi dziadkowie przynajmniej przez moment oddychali z ulgą, kiedy Niemcy znikali z polskich miast i wsi, nawet jeśli ci nowi okupanci nieśli niewolę. Nie ma żadnego porównania między zniszczeniem fizycznym, jakie nieśli ci nowi, a tym co zgotował Polakom system niemiecki. Zniszczenia mentalne czy ekonomiczne dla tych co nie istnieją, nie mają przecież, przyznajmy znaczenia.

I nie jest to kwestia żadnej probabilistyki, przekonania się, co Niemcy by zrobili, gdyby zostali tu kilkadziesiąt lat. Bo akurat ich przedsięwzięcia dobrze znamy: i na podstawie tego co robili między 1939 i 1945, i z powodu stosunkowo bogatej spuścizny w dziedzinie wręcz buchalteryjnego planowania.

Generalplan Ost nie jest fantazją pisarzy. To nie autorzy political fiction wymyślili akcję AB, która polegała na zabijaniu WSZYSTKICH polskich inteligentów, ani wysiedlenia Zamojszczyzny, które zakładało, że z jakichś terenów polskich już nie elity ale zwykli polscy wieśniacy po prostu znikną.

Można do woli dyskutować, czy na początku 1939 roku należało się Hitlerowi przeciwstawić, czy pójść do paktu antykominternowskiego. Ale nawet Piotr Zychowicz, choć usiłuje nieco łagodzić opis niemieckiej okupacji, przyznaje, że już w sierpniu 1939 Hitler mówi o wytępieniu Polaków. Czy chodziło o wszystkich, czy o wykształconych, Polacy jako naród mieli w dalszej perspektywie przestać istnieć. Z tego powodu nie mają większego sensu rozważania Rafała Ziemkiewicza o tym, że marszałek Rydz Śmigły powinien we wrześniu 1939 roku odegrać rolę Petaina. Niezależnie od pytania, czy taka decyzja by wyszła Polsce na zdrowie, czy nie, nie było na nią zapotrzebowania. To Hitler podjął taką decyzję. Można było uprawiać małą kolaborację na dole, ale ona raczej odwlekała niż kasowała ponurą perspektywę.

W postępowaniu Sowietów elementy wyniszczania fizycznego Polaków jako narodu widać na ziemiach, które włączano do ZSRS. Ale nie na całym terytorium Polski przedwojennej. Po roku 1944 Stalin chciał zrobić z nas satelickie państewko. Ale nie dążył do tego aby Polacy jako naród zniknęli. Dlaczego nasi dziadkowie oddychali z ulgą? Ano choćby dlatego, że skończyły się choćby łapanki na ulicach, zresztą ewenement na skalę światową. Wyszedłeś z domu do pracy albo po zakupy i zawsze mogłeś nie wrócić. Naturalnie podczas przemarszy Sowietów zdarzały się obławy i wywózki. Na warszawskiej Pradze, tam gdzie mieszkam w pewnym momencie łapano wszystkich mężczyzn. Ale działo się to przez chwilę, a nie przez kilka lat. Stwierdzenie tego faktu nie ma nic wspólnego z wdzięcznością czy sympatią. Po prostu tak było.

Wyobraźmy sobie grupę ludzi, która dostaje się w ręce oprawców, którzy codziennie będą zabijali jednego spośród nich. I wyobraźmy sobie, że dostają się oni potem w ręce innego gangu, a ten oferuje im inne zasady: ciężką niewolniczą pracę i zabijanie tych, co będą się sprzeciwiać. Dla biologicznego przetrwania tej grupy to ci pierwsi są większym zagrożeniem, rzecz chyba oczywista. Choć jacyś moralni maksymaliści mogą recytować, że lepiej być martwym niż zdemoralizowanym.

Żeby było jasne, to nie jest głos za takim czy innym zachowaniem pod jedną lub drugą okupacją. To Zychowicz, a chyba i Warzecha uważają, że trzeba było dbać o substancję biologiczną, ja jestem zwolennikiem tradycji żołnierzy wyklętych. Dlaczego – temat na oddzielną debatę. Chodzi mi tylko o to aby wiedzieć, jak było. I setny raz powtórzę – nie mamy być powodu wdzięczni Sowietom za to, że „nie zabili”, jak w kawale o Leninie. Ale nie zabili. W każdym razie zabijali dużo oszczędniej.

Aż się boję przypominać Łukaszowi, że Niemcy zamknęli polskie uniwersytety i szkoły średnie, głosząc tezę, że Polakom jakiekolwiek wykształcenie jest niepotrzebne. Sowieci i ich polskie kreatury te uczelnie i szkoły otworzyły. Dość szybko stały się one narzędziem indoktrynacji, ale przecież mieliśmy elity, część z nich się potem zbuntowała. Boję się to przypominać, bo nie Łukasz wprawdzie, ale część publiczności natychmiast ogłosi mnie chwalcą sowieckich porządków. Co jest absurdem pokazującym, do jakiego punktu zawędrowaliśmy w Polsce z takimi dyskusjami.

Łukasz co prawda łagodnie, ale zestawia moje i Piotra Skwiecińskiego stanowisko z tym co napisał w „Gazecie Wyborczej” Paweł Wroński na temat obrony pomnika sowieckiego generała. W moim przynajmniej przypadku różnica polega na tym, że ja ani nie jestem przepełniony wdzięcznością do nowego okupanta, ani nie bronię owego pomnika. Ale jeśli dziennikarz „Wyborczej” w powodzi argumentów napisze, że ziemia kręci się wokół słońca, to ja nie będę tej tezy odrzucał tylko dlatego, że robi to z wrogich mi pozycji. A ta wymiana „argumentów” coraz częściej tak wygląda.

CZYTAJ TAKŻE: Prawdziwa gwiazda śmierci! „Wyborcza” murem w obronie sowieckich generałów, Wroński zgłasza się do pracy w rosyjskim MSZ? „Mamy wobec gen. Czerniachowskiego dług wdzięczności…”

Ale skoro jestem wrzucany do wspólnego worka z „Wyborczą”, wezmę byka za rogi i odpowiem. Nie twierdzę, że intencjonalnie, ale rzecznicy tezy o stuprocentowej symetrii w roku 1944 i 1945 wpisują się w narrację niemiecką. Oczywiście Stalin na równi z Hitlerem odpowiada za wybuch wojny, ale w roku 1945 Sowieci wkraczali do Berlina odpierając najazd na swoje terytorium. Co nie znaczy, że „po drodze” nie robili strasznych rzeczy.

Od uznania, że byli we wszystkim, także w politycznych uwarunkowaniach, takimi samymi zbrodniarzami jak Niemcy już tylko krok do pytania o powojenne wysiedlenia ludności niemieckiej z Polski i Czechosłowacji, a w efekcie o nasze ziemie zachodnie. Nie twierdzę, że ma to dziś realne znaczenie, ale byłbym w sprawie takiej argumentacji co najmniej ostrożny.

Żeby jednak być ostrożnym, trzeba używać w opisie zdarzeń historycznych opisów skomplikowanych. Co gorsza komplikacje są na ogół prawdziwe. Rozumiem, że łatwo jest załatwić wielowarstwowy proces historyczny jednym, prostym jak cep zdaniem. Ale także i w tym przypadku prawda jest ciekawsza. I bardziej prawdziwa.

Piotr Zaremba

CZYTAJ TAKŻE: Skwieciński dla wPolityce.pl: Gdyby wygrali Niemcy, to Polaków po prostu by nie było. Nie odmrażajmy sobie uszu na złość „Wyborczej”

CZYTAJ TAKŻE: Piotr Zaremba: Wojciech Cejrowski się myli. Hitler nie jest „nieistotnym drobiazgiem”. Także wobec Lenina i Stalina

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.