Okupacja niemiecka niszczyła naród głównie fizycznie, podczas gdy sowiecka niszczyła go i fizycznie, i mentalnie, i gospodarczo

Kto był dla nas gorszy – Niemcy czy Rosjanie? To jak pytać, czy lepiej umrzeć na dur brzuszny czy na cholerę. A jednak niektórzy starają się udzielać odpowiedzi i ciekawie argumentują, tak jak Piotrowie Zaremba i Skwieciński na naszym portalu w reakcji na autentycznie kuriozalną wypowiedź Wojciecha Cejrowskiego.

Cejrowskiego zostawiam na boku, bo takimi elukubracjami nie warto się zajmować. Za to wypowiedzi obu moich redakcyjnych kolegów są symptomatyczne i wpisują się w nieustającą, ciekawą i potrzebną dyskusję o wyborach romantycznych i realnych.

Piotr Zaremba wspomina o „Zychowiczowskich mrzonkach o wspólnym [z Niemcami] marszu na Moskwę”. I nieprzypadkowo, bo dyskusja, wywołana przez Cejrowskiego, dotyczy w gruncie rzeczy tez, z którymi występował m.in. Zychowicz. Nigdy nie ukrywałem, że choć książki Piotra Zychowicza uznaję za zbyt agresywnie pisane i niewolne od wad, ten sposób myślenia o polskich wyborach, bliski w swoich korzeniach stańczykowskiemu zamachowi na romantyczne świętości po powstaniu styczniowym, odpowiada mi.

Nie mogę zgodzić się zatem na kilka stwierdzeń, które – wprost lub między wierszami – padają w tekstach obu Piotrów.

Stwierdzenie 1.: Rosjanie de facto uratowali nas przed fizyczną zagładą.

Stwierdzenie 2.: Nie należy kwestionować polskiej polityki wobec Niemiec przed 1939 r.

Stwierdzenie 3.: Żaden alternatywny bieg wypadków nie był możliwy.

W żadnej z tych spraw nie jesteśmy w stanie przywołać ostatecznych dowodów i argumentów, bo obracamy się w sferze historycznej probabilistyki. Lecz być może w tej pierwszej kwestii probabilistyki jest akurat najmniej. A może tylko pozornie? Bo od razu wypada spytać: o którym momencie mówimy? O samym początku wojny czy o momencie, kiedy niemiecka klęska była już tylko kwestią czasu, a więc mniej więcej od 1943 r.? Czy i wówczas fizyczna zagłada Polaków była nieuchronna? A może jednak Niemcy nie byli już wtedy w stanie jej przeprowadzić? A jeżeli mówimy o roku 1944, staje się to niemal pewne: żadna masowa zagłada Polaków nie wchodziła w grę, prawdziwym zagrożeniem była już tylko okupacja sowiecka.

Widać zatem, jak mały sens mają takie spekulacje. Wszystko zależy bowiem od punktu wyjścia. Jeśli zmienimy coś na początku (np. założymy, że Polska ustępuje Niemcom w sprawie korytarza i Gdańska), wszystkie późniejsze wypadki mogą wyglądać inaczej. Oznacza to, że nie sposób stwierdzić: „Gdyby nie »wyzwolili« nas Sowieci, Niemcy zlikwidowaliby nas fizycznie”. Gdyby bowiem Niemców z Polski nie wyparły wojska sowieckie, musiałoby to oznaczać, że w którymś z wcześniejszych punktów historii zmieniło się coś bardzo znaczącego, a zatem zasadniczej zmianie mogłyby również ulec niemieckie plany i nastawienie wobec Polski.

Wiemy natomiast, jakie skutki przyniosła niemiecka okupacja, a jakie okupacja sowiecka i te rezultaty możemy oceniać. W tej ocenie różnię się także z oboma moimi kolegami. Sumując całość skutków niespełna pięciu lat rządów niemieckich i faktycznie 45 lat rządów sowieckich w Polsce (lub ponad 45 na Kresach), nie mam wątpliwości: te ostatnie miały skutki bez porównania gorsze.

Oczywiście można to przypisać po prostu długości trwania jednych i drugich, ale fakty pozostają faktami. Okupacja niemiecka niszczyła naród głównie fizycznie, podczas gdy sowiecka niszczyła go i fizycznie, i mentalnie, i gospodarczo. Bilans tej pierwszej jest tragiczny, bilans drugiej – absolutnie katastrofalny. Fizycznie niszczone elity, mentalnie niszczony naród, postawienie na głowie hierarchii społecznej, rugowanie własności prywatnej, niszczenie przedsiębiorczości. Trudno doprawdy mieć wątpliwości, który z okupantów poczynił większe szkody. *Gdyby Polska w roku 1945 odzyskała suwerenność, powojenna naprawa państwa trwałaby pewnie dekadę, może 15 lat. * Po okupacji sowieckiej – rozumianej także jako rządy sowieckich namiestników w Polsce – leczymy się cały czas, choć jej najgorsza faza zakończyła się 58 lat temu, a komunizm upadł przed 25 laty. I owszem – przy odrażającym charakterze obu ideologii, komunistyczną uważam za bardziej perfidną i w konsekwencji znacznie bardziej niebezpieczną od narodowego socjalizmu.

Co do punktu drugiego – nie ma zgody. Politykę polską w każdym jej etapie można i należy rozkładać na czynniki pierwsze, krytykować – byle rzeczowo, wskazywać na jej wady. To całkiem oczywiste. I tak jak podzielam pogląd Zaremby i Skwiecińskiego, że absurdem jest uznawać Hitlera za „epizod” na złość tym, którzy relatywizują i bagatelizują zbrodnie komunizmu, tak uważam, że w historycznej publicystyce politycznej nie wolno kierować się podobnymi względami.

Nie wolno zatem z jakiegoś tematu rezygnować lub przeciwnie – omawiać go w sposób bezkrytyczny i apologetyczny tylko po to, aby komuś zrobić na złość lub komuś nie zaszkodzić. Nie przemawiają do mnie apele o ograniczenie lub wręcz powstrzymanie się od krytyki polityki Becka dlatego, że działa ona na korzyść niemieckiej narracji historycznej. Ten argument można zresztą bardzo łatwo odwrócić, wskazując choćby, iż tezy Zaremby i Skwiecińskiego działają na korzyść narracji, którą w „Gazecie Wyborczej” prezentuje Paweł Wroński, usprawiedliwiając ochranianie pomnika sowieckiego generała Czerniachowskiego. Wszak zasadnicza teza Wrońskiego jest taka, że pomnik powinien stać na swoim miejscu, bo przecież Sowieci nas jednak ocalili.

Wreszcie kwestia trzecia. Tworzenie historii alternatywnych na polu publicystycznym lub historycznym jest zadaniem bardzo ryzykownym, co pokazał nie do końca udany eksperyment Zychowicza w postaci „Paktu Ribbentrop-Beck”. Najlepiej sprawdza się to w beletrystyce, jak w dobrej serii „Zwrotnice czasu”, publikowanej przez Narodowe Centrum Kultury.

Co innego jednak tworzyć historię alternatywną ze wszystkimi czyhającymi po drodze pułapkami i koniecznością uwzględnienia niezliczonych czynników, a co innego stwierdzić, czy istniała możliwość, aby historia w ogóle potoczyła się inaczej.

Tego powinien dotyczyć spór i o tym warto dyskutować. Jeśli ograniczyć tezy Zychowicza tylko do tego zakresu, są dość przekonujące. Możliwości było zresztą wiele, także tych, w których udział Polaków nie mógł już być znaczący. W roku 1938 na włosku wisiał w Niemczech wojskowy zamach stanu, kierowany m.in. przez admirała Wilhelma Canarisa, szefa Abwehry. Nie doszedł do skutku ze względu na stanowisko Wielkiej Brytanii, naszego sojusznika. Gdyby się wydarzył, do niemieckiej okupacji prawdopodobnie by nie doszło, bo jednym z głównych założeń spiskowców było właśnie niedopuszczenie do wojny.

Kręgi wojskowe i sam Canaris wielokrotnie zresztą już podczas wojny starali się nawiązać kontakt z aliantami, oferując w mniej lub bardziej bezpośredni sposób zawarcie pokoju w zamian za wsparcie Niemiec po obaleniu Hitlera. Gdy do wojny przystąpił zaatakowany przez Niemcy Związek Sowiecki, stając się sojusznikiem Wielkiej Brytanii i USA, ze strony prezydenta Roosevelta padła deklaracja o konieczności doprowadzenia do „bezwarunkowej kapitulacji”, co miało upewnić Stalina, że Zachód nie zawrze osobnego pokoju z Niemcami i tym samym oddalić go od prób zawarcia takiegoż pokoju z Berlinem.

Zatem i w ten sposób Związek Sowiecki jako sojusznik Zachodu i nasz przyszły okupant przyłożył rękę do przedłużenia niemieckiej okupacji w Polsce. Bowiem w większości propozycji, które nieoficjalnymi kanałami były przekazywane przez kręgi wojskowej opozycji niemieckiej do Londynu i Waszyngtonu była mowa o wycofaniu się z Polski i odtworzeniu jej w jakiejś formie. Byłaby to pewnie dla nas forma niesatysfakcjonująca, ale tak czy owak niemiecka okupacja mogłaby zakończyć się już w 1941 czy 1942 r., a nie dopiero w 1944.

Łukasz Warzecha

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.