To był marsz rycerzy niepodległości po odzyskanie Polski. Pokazał, że narodowej dumy nie zmiażdży żadna prowokacja

fot. PAP / J. Kamiński
fot. PAP / J. Kamiński

Przed dzisiejszymi uroczystościami pewne było jedno. Marsz Niepodległości ma zostać raz na zawsze skompromitowany jako kibolsko-faszystowska bojówka, stanowiąca zagrożenie dla mieszkańców miasta. Kompromitację miała uwypuklić wielka, narodowa fiesta w postaci pochodu "Razem dla Niepodległej", której przewodniczył prezydent Komorowski. Jak udało się zrealizować plan?

W promocję prezydenckiej inicjatywy zaangażowano - co widać było gołym okiem - potężne siły finansowe i PR-owe. (Na marginesie, warto byłoby poznać ich koszty). Filmowej zapowiedzi pochodu można się było nauczyć na pamięć, oglądając kanały informacyjne. Powtarzane były do znudzenia, a w przerwach pojawiali się celebryci i urzędnicy ponawiający zaproszenie prezydenta. Widać, obawiano się słabej frekwencji, co zupełnie nie dziwi, jeśli spojrzy się na zainteresowanie internautów dwoma największymi wydarzeniami, przewidzianymi na 11 listopada. Udział w Marszu Niepodległości zapowiedziało na facebooku ponad 14.500 osób, w "Razem dla Niepodległej" niespełna 300. Spece od PR dobrze wiedzą o czym to świadczy. Pewnie dlatego skrzyknięto urzędników, polityków, rodziny i bliskich sympatyków rządu. Część z nich stawiła się pilnie przy pomniku marszałka Piłsudskiego sporo przed czasem. Wyposażeni w plakietki i transparent pt. "Idę z Bronkiem", ani do Bronka ani do patriotycznych idei przywiązani chyba jednak zbyt mocno nie byli. Przemowę prezydenta zagłuszali głośną dysputą w swoim kilkuosobowym gronie, a Mazurek Dąbrowskiego nie brzmiał dla nich na tyle znajomo, by przerwać rozmowy i zwrócić się twarzą w stronę Grobu Nieznanego żołnierza, choć wszyscy wokół stali na baczność.

Nie boję się nazwać pochodu "Razem dla Niepodległej" marszem partyjnym. Naliczyć w nim było można może ponad tysiąc osób, co po odliczeniu wojska i polityków wygląda dosyć marnie. Biało-czerwonych flag jak na lekarstwo. Gdyby nie małe chorągiewki rozdawane ze śpiewnikami, trudno byłoby się zorientować w jakiej sprawie maszeruje zgromadzenie, zwłaszcza w jego środkowej i tylnej części. Śpiewać też nie było komu, bo nagłośnienie nie sięgało końca, a zgromadzeni jacyś tacy wstydliwi lub może repertuar nie leżał im na duszy. Mimo żywej zachęty prof. Nałęcza, by uczynić ze Święta Niepodległości karnawał, nie mogę pozbyć się wrażenia, że towarzyszyłam smutnym ludziom w smutnym pochodzie.

CZYTAJ TAKŻE: Nałęcz zachęca do przebrania się za biało-czerwone zające, Tusk za znak niepodległości uważa drogi i mosty. Może być gorzej?

 

Do Marszu Niepodległości dołączyłam po zakończeniu uroczystości prezydenckich. Wychodząc naprzeciw czołu zgromadzenia, zastałam moment, gdy policja oddzielała początek marszu - w którym szli parlamentarzyści - od reszty. Kordon uzbrojonego po zęby oddziału zatarasował Marszałkowską. Idąc w stronę odwróconej do mnie plecami policji zobaczyłam grupę ludzi wyglądających na kiboli, zakładających kominiarki. Szybko okazało się, że to funkcjonariusze w cywilu, co ujawniła krótka, porozumiewawcza odprawa z umundurowanymi. "Policyjni kibole", wyposażeni w pałki teleskopowe wmieszali się w tłum.

 

Akcja policji obliczona była na prowokację i szybkie zakończenie Marszu Niepodległości, zanim na dobre ruszy z miejsca. Już na samym początku oddziały policji podzieliły uczestników na sektory, w których prowokatorzy rozpętywali burdy. Wszystko po to, by jak najszybciej uruchomić wszelkie dostępne środki zaradcze. Sprawą oczywistą jest, że w tak wielką rzeszę ludzi mogło się włączyć kilkunastu czy kilkudziesięciu chuliganów, szukających okazji do rozróby. Nie zmienia to jednak faktu, że kilkadziesiąt tysięcy ludzi przyszło na marsz w zupełnie innym celu. Były rodziny z małymi dziećmi, młodzież i osoby starsze. Byli kibice, studenci, grupy rekonstrukcyjne. Z najdalszych zakątków Polski przyjechały grupy parafialne ze swoimi duszpasterzami. Byli księża w sutannach i franciszkanie w habitach. Wszystkich przywiodła jedna, wspólna idea: świętowanie niepodległości i oddanie hołdu bohaterom. Zadaniem policji było podjęcie działań, umożliwiających im wspólne świętowanie w bezpieczny sposób. Stało się inaczej. Bardzo szybko użyto broni gładkolufowej i gazu łzawiącego, którego także padłam ofiarą. Ludzie uciekali przed policją, ale wszystkie drogi były odcięte. Cofający się tłum napierał na ludzi stojących za nimi. Towarzyszyły temu coraz silniejsze komunikaty policji, która ogłaszała, że rozwiązuje zgromadzenie. Wszystko to potęgowało strach, przerażenie i agresję części uczestników marszu. Niektórzy dawali odpór policji, a w odpowiedzi atakowani byli także niewinni ludzie.

 

Policja zdecydowała o sprowadzeniu armatki wodnej. To był kluczowy moment dla dalszego rozwoju spraw. Gdyby nie stanowczość i determinacja posłów Andrzeja Górskiego i Stanisława Pięty, którzy stanęli na drodze pojazdu, a następnie zdecydowanie wynegocjowali z dowódcą zmianę decyzji, całkiem możliwe, że wszystko skończyłoby się zupełnie inaczej. Rewelacyjna była też postawa organizatorów. Krótkimi, jasnymi i zdecydowanymi komunikatami sprawili, że uczestnicy marszu powstrzymali panikę i stanęli w bezruchu. Dzięki tym działaniom marsz ruszył dalej. Co ciekawe, w dalszej drodze, aż do al. Szucha, policja nie ujawniała się prawie wcale. Mimo to nie nastąpił ani jeden incydent.

 

Przebieg Marszu Niepodległości potwierdził jak bardzo zasadne jest hasło, pod którym szli jego uczestnicy: "Odzyskajmy Polskę!". Pokazał, że wciąż trzeba walczyć z władzą o prawo do manifestowania swoich przekonań. Sygnały z całej Polski mówią, że organizatorzy wyjazdów byli prześwietlani, zastraszani, a nawet odwiedzani o świcie przez ABW. Skoro nie udało się zniechęcić ludzi do przyjazdu, próbowano skutecznie zdławić ich zapał już na początku. Bezskutecznie. Kilkudziesięciotysięczna grupa przedstawicieli dumnego Narodu Polskiego dotarła do celu. Dotarła mimo przeciwności. Pod biało-czerwonymi sztandarami, pod znakiem białego orła, ze słowami Roty na ustach. Wiedzą, że to nie koniec drogi. Że droga po prawdziwą wolność i odzyskanie Polski, w której jest miejsce na prawdę, sprawiedliwość i realną troskę o dobro wspólne wciąż przed nimi. Są na to gotowi.

Pamiętają, że nie są w tym marszu po wolność sami. Dziś oddali hołd swoim bohaterom, którzy przelewając krew za wolność Ojczyzny, wyznaczyli kierunek drogi. Wiedzą, że przyszłość zależy od umiejętnego wsłuchania się w mądry głos przeszłości. Bo jak powiedział filozof:

Jesteśmy karłami, którzy wspięli się na ramiona olbrzymów. W ten sposób widzimy więcej i dalej niż oni, ale nie dlatego, ażeby wzrok nasz był bystrzejszy, lub wzrost słuszniejszy, ale dlatego, iż to oni dźwigają nas w górę i podnoszą o całą gigantyczną wysokość.

 

CZYTAJ TAKŻE: Starcia w Warszawie. Marsz Niepodległości zatrzymany przez policję. Gaz dusi uczestników

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.