W okresie Świąt Bożego Narodzenia, gdy opinia publiczna w Polsce żyła już atmosferą świąteczną, prokuratura wojskowa zafundowała Polakom kolejną partię dezinformacji dotyczącą sprawy smoleńskiej. W oświadczeniu publikowanym na stronach NPW 23 grudnia śledczy przekonują, że dysponują dowodem, iż smoleńska brzoza została złamana w dniach pomiędzy 5 a 12 kwietnia 2010 roku.
CZYTAJ TAKŻE: Według analizy SWW brzoza w Smoleńsku nie była złamana 5 kwietnia 2010 roku
Po bezpodstawnym ataku mediów na prof. Cieszewskiego przyszedł czas na bardziej merytoryczną dyskusję. Prokuratura wojskowa postanowiła opublikować ekspertyzę Służby Wywiadu Wojskowego. W opinii śledczych rozstrzyga ona, że wbrew słowom prof. Cieszewskiego brzoza nie była złamana 5 kwietnia 2010 roku.
Na podstawie zdjęć satelitarnych oraz udostępnionej dokumentacji możliwe jest stwierdzenie, że do złamania drzewa wskazanego przez współrzędne geograficzne doszło pomiędzy wykonaniem przekazanych zobrazowań – czyli między 5 a 12 kwietnia 2010 roku. Poniżej są przedstawione wykonane porównania zdjęć naziemnych ze sceną z 12 kwietnia 2010 roku
- pisze SWW w cytowanym opracowaniu.
Autorzy analizy przekonują również, że obraz, który badał zespół prof. Cieszewskiego to śmieci, które leżą na ziemi, te same, które zostały zobrazowane na zdjęciach.
Prof. Chris Cieszewski wielokrotnie przekonywał w swoich przemówieniach, że fakt iż 11 i 12 kwietnia 2010 roku pod brzozą w Smoleńsku znajdowały się kupki zapakowanych śmieci jest najlepszym dowodem na to, że tragedia smoleńska przebiegała inaczej niż mówią rządowe raporty. Dodaje, że tupolew przelatujący na małej wysokości nie tylko rozdmuchałby śmieci, ale zapewne również nadpalił. Wydaje się również naturalną sugestia, że Nikołaj Bodin, który jest właścicielem działki w Smoleńsku, miał ważniejsze rzeczy na głowie 10 i 11 kwietnia niż układanie śmieci rozdmuchanych przez samolot.
To jednak kwestia dyskusji i sporów o różne punkty widzenia. Dyskusja, która może stać się bezproduktywna, nie wiadomo bowiem, czym zajmował się Bodin i na ile ważny dla niego był porządek w śmieciach. Tu różnice zdań mogą występować. Dziwi jednak, że dotyczą one również danych matematycznych. Według obliczeń SWW na zdjęciu ze smoleńska widać cały powalony konar drzewa, który Służba szacuje na 8,5 metra.
Z danych prezentowanych z kolej przez prof. Cieszewskiego wynika (o czym poniżej), że nie możliwe jest, by cały 8,5 metrowy pień był widoczny na zdjęciu satelitarnym.
Analiza SWW wygląda na dobrze przygotowaną robotę. Jednak zdziwienie budzi prostota zastosowanych narzędzi. Służba pokazuje w ekspertyzie obraz przypominający drzewo i przekonuje, że to właśnie jest drzewo, o które rzekomo rozbił się tupolew w Smoleńsku. Jednak na zdjęciach satelitarnych nie wszystko przecież wygląda tak, jak w rzeczywistości.
SWW i autorzy prezentowanej analizy mają poważny problem. Na ich tezy gotowa już jest bowiem replika prof. Cieszewskiego. W czasie swoich wykładów - zarówno w czasie konferencji smoleńskiej, jak i wystąpień sejmowych – badacz zajmował się obrazem, na który wskazuje Służba. Wielokrotnie przeprowadził analizę tego „drzewa”.
Analizę tę zaprezentował m.in. na jednym z posiedzeń zespołu smoleńskiego.
To co ja teraz robię nie ma nic wspólnego z naszymi badaniami. To co mówię to dyskusja z głosami, z którymi spotkałem się po moim wystąpieniu na konferencji
- tłumaczył naukowiec w Sejmie.
Prezentując zdjęcie ze Smoleńska wskazał na kształt drzewa.
Tu mamy takie ładne drzewko. To wygląda jakby był pień i rozgałęzienie. Gałązki nawet widać. (…) Odległość od szopy (stojącej na działce w Smoleńsku) do tego punktu, który potencjalnie mógłby być pniem jest akceptowalna. To jest również około 10-11 metrów. Wygląd drzewa, pnia, generalny schemat tego obrazu jest również kuszący. Mamy główny pień i rozgałęzienie na dwa konary. Tylko, że jak się zrobi pomiar tego obrazu od pnia do rozgałęzienia (w konarze drzewa – red.), jest koło 6 metrów. To jest sześć metrów mniej więcej
- mówił Cieszewski.
Potem pokazał zdjęcie brzozy, które widać na filmie Anity Gargas.
Spójrzmy na ten oraz. To jest jedynie trzy metry. To jest połowa. (…) To samo w sobie jest przekonujące
- mówił analizując zdjęcie złamanej brzozy w Smoleńsku. Zmierzył na nim odległość od pnia do rozgałęzienia konarów brzozy.
Dodał, że gałęzie brzozy, którą widać na kadrze z filmu na wysokości odpowiadającej 7 metrom od pnia są już na tyle cienkie, że nie będą widoczne na zdjęciach satelitarnych. To z kolej wskazuje, że na zdjęciach satelitarnych nie może być widoczny aż 8,5 metrowy kawałek pnia brzozy, na który wskazuje SWW.
Dalej Cieszewski przekonywał, że podstawą do analizy obrazu satelitarnego musi być dokładne ustalenie lokalizacji brzozy. Dodawał, że dopiero wtedy można przystąpić do analizowania obrazu.
Odnosząc się do kształtu, który za brzozę uznała SWW naukowiec mówił:
Drzewko ładne, możliwy pień. Można również powiedzieć, że tylko fragment tego obrazu to pień. I to jest realne, ponieważ tutaj piksele układają się w pewien ciąg. (…) Żeby to zaakceptować jako konar drzewa trzeba jednak wyprowadzić dokładną lokalizację tego drzewa. Ja nie byłem w stanie tego zrobić. Jeśli ktoś to zrobi to dobrze, ale nie może to wyglądać tak, że tu mamy obraz, który wygląda jak drzewo i to przyjmujemy za smoleńską brzozę.
Cieszewski w czasie swoich wystąpień prezentował, w jaki sposób on analizując ujęcie z kadru w filmie Anatomia Upadku opracował dokładną lokalizację drzewa. To był pierwszy etap jego przełomowych badań.
Cieszewski tego samego dnia, w którym wystąpił w Sejmie, swoją prezentację oraz obraz, który analizowała SWW, omawiał wieczorem w TVP.Info.
Pokazywałem w Sejmie różne obliczenia, dotyczące tego sugerowanego drzewa. To jest taki jakby rysunek pnia z gałęziami. Mierzyłem go, wychodzi 7 metrów, a nie 3 metry. Mierzyłem główny konar, mierzyłem gałązki, które mają około 10-20 centymetrów. One mają wielkość pikselu. To wszystko się nie zgadza z obliczeniami. (…) Wygląda na to, że to jest coś, co wygląda jak artystyczne drzewo, ale jeśli chodzi o pomiary i geometryczną reprezentację tego, to się to nie dodaje
- tłumaczył w programie „Bliżej”.
Wielokrotnie w czasie swoich wykładów naukowiec wskazywał, że podstawową pracą, jaką trzeba wykonać jest znalezienie odpowiedniej lokalizacji brzozy. Szczególnie, że nawet w tak prostej czynności oficjalne czynniki popełniły błąd. MAK i polska komisja Millera podają inne dane dotyczące lokalizacji drzewa. SWW w swojej pracy również nie wyjaśnia, w jaki sposób wyliczyła, że to właśnie analizowany przez nią obraz jest smoleńską brzozą. Tego etapu prac analiza SWW nie obejmuje.
Wydaje się, że autorzy analizy przyjęli, że drzewo na zdjęciu wygląda jak drzewo. To jednak – zgodnie z tym, co racjonalnie wyjaśnił Cieszewski – podstawowy błąd, jaki w czasie analizy obrazu brzozy można popełnić.
Opublikowanie przez NPW ekspertyzy dotyczącej smoleńskiej brzozy można uznać za krok w dobrą stronę. Po raz pierwszy poza atakami personalnymi pojawiła się merytoryczna replika oficjalnej strony prowadzącej śledztwo. Jednak replika mało udana, budząca wątpliwości metodologiczne. Replika, którą zawczasu obalił Cieszewski.
Praca SWW na pewno niczego nie rozstrzyga. Tym, co zaprezentowano, NPW dyskusji o dacie złamania smoleńskiej brzozy na pewno nie zamknie.
Słabości prezentowanej analizy być może zauważa również NPW. Sugeruje to termin publikacji ekspertyzy SWW. Decyzja, by właśnie 23 grudnia upublicznić dokument znany śledczym od 9 grudnia, jest oczywistą manipulacją, bowiem nikt w tym czasie nie zajmował się sprawami smoleńskiego śledztwa. I wydaje się, że o to tu chodziło. W świat miał pójść przekaz: brzoza została złamana między 5 a 12 kwietnia. Śledczy liczyli, że o rzetelność analizy nikt pytał nie będzie aż do nowego roku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/181696-po-medialnych-atakach-przyszedl-czas-na-merytoryczna-replike-jednak-prokuratura-analiza-sww-ustalen-prof-cieszewskiego-nie-jest-w-stanie-obalic