Prof. Chris Cieszewski z University of Georgia w czasie specjalnego posiedzenia zespołu parlamentarnego badającego katastrofę smoleńską szczegółowo przedstawił swój referat dotyczący położenia i czasu złamania brzozy, o którą 10 kwietnia, według oficjalnej wersji, miał zahaczyć TU-154M.
Na początku posiedzenia Antoni Macierewicz podkreślił, ze Chris Cieszewski nie jest doradą zespołu parlamentarnego, ale bierze udział w Konferencji Smoleńskiej i w innych konferencjach naukowych w USA prezentując wyniki swoich badań, nie angażując się w jakikolwiek sposób w problematykę polityczną:
Szczególnym przedmiotem jego zainteresowania jest analiza zdjęć satelitarnych i zmian we florze w tamtym regionie. Dla nas te badania mają szczególne znaczenie ze względu na ich rangę naukową, jak i faktografię, którą ujawniają.
Zwracamy uwagę na solidność warsztatu naukowego i mamy świadomość, że te wyniki, do jakich doszedł pan prof. Chris Cieszewski i jego zespół naukowców, są przedmiotem dyskusji naukowej, bez względu na stanowisko mediów i polityków.
Mówię o tym dlatego, by mieć świadomość, że wszyscy wypowiadający się w tej kwestii muszą wziąć pod uwagę naukowy charakter tych badań.
Sam Cieszewski rozpoczął od kilku zastrzeżeń:
Nie jestem tu z powodu zainteresowania politycznego. Zgodziłem się to zrobić jako przysługę, by wszyscy mogli mieć szansę zrozumieć metodę i wyniki moich badań - jak je zweryfikować i ewentualnie poprawić. Jako profesor uniwersytetu zajmuję się badaniami, a nie parlamentarnymi posiedzeniami czy mediami.
Chciałem być pomocny i udzielić kilku wywiadów. Jestem najbardziej wdzięczny telewizji Polsat, która zaprosiła mnie na wywiad, podczas którego zostałem oświecony, a wręcz zszokowany tym, że wszystkie te historie zasłyszane wcześniej, traktowane przeze mnie za przesadzone i histeryczne, są prawdziwe. I rzeczywiście w porównaniu ze Stanami Zjednoczonymi i innymi krajami, w których bywałem, polskie media są nieetyczne, kłamliwe i niekulturalne. Nie będę już zatem udzielał wywiadów polskim mediom.
Nie reprezentuję Uniwersytetu w Georgii, ale występuję jako naukowiec, który zajmował się tymi badaniami.
Chciałbym też zastrzec, że od ponad 30 lat w mojej karierze naukowej posługuję się językiem angielskim, polski nie jest moim językiem zawodowym. (...) To, co mówię po polsku, może zawierać błędy językowe, mogę używać złych terminy. Dlatego jeśli ktoś zechce porozmawiać w sposób techniczny, ścisły, będziemy rozmawiać po angielsku.
Przypomniał, ze swoją prezentację przedstawił dotychczas na dwóch konferencjach – w Luizjanie, ze specjalistami w dziedzinie badania drzew i analizy zdjęć satelitarnych - i na Konferencji Smoleńskiej w Warszawie w poniedziałek.
Dodał, że po warszawskiej konferencji spotkał się z uwagami ze strony kilku osób, m.in. jednego z ekspertów zespołu parlamentarnego inż Marka Dąbrowskiego.
Pan Dąbrowski jest szalenie utalentowaną osobą pod względem nauk technicznych. Co ciekawe, oryginalne badania były w pewnym stopniu zainspirowane przez zdjęcie, które dostałem waśnie od niego. Pytał mnie, dlaczego niektóre małe brzozy miały na zdjęciach jakby cieknące soki. Rzeczywiście ten gatunek brzozy tym się charakteryzuje - obfitymi soki. I na zdjęciach było to widać.
Zafrasowało mnie to, że ta duża brzoza była sucha w tym samym czasie. Pytanie brzmiało, czy było to świeże złamanie czy takie, które miało czas się zagoić.
I przedstawił chronologię swojej pracy:
Na początku próbowaliśmy znaleźć brzozę poprzez wpatrywanie się w zdjęcia i szukanie, gdzie ona może być. Wzięliśmy z oficjalnych raportów MAK, Millera i Wikipedii współrzędne GPS i umieściliśmy je na mapie. Nigdzie nie było widać, według tych współrzędnych żadnego drzewa. Te pomiary mogły być dokonane przy pomocy instrumentów mających zawierających jakiś błąd. Zostały więc wprowadzone do raportów bez weryfikacji.
Skoro komisje te nie były w stanie zmierzyć jednoznacznie wysokości pnia i jego grubości, byłoby nierealistyczne oczekiwać, że zrobiły dokładne pomiary GPS – dużo trudniejsze niż użycie taśmy do mierzenia.
Aby jednoznacznie ustalić współrzędne – co było trudnym zadaniem bez mapy, bez możliwości bezpośredniego zmierzenia drzewa – chcieliśmy za pomocą symulacji wizualnej zdefiniować to, czego szukamy.
Wykorzystaliśmy zdjęcia z paralotni w filmu „Anatomia upadku”, które stały się kluczowe do zidentyfikowania brzozy.
Przerobiliśmy zdjęcie na czarno-białe i zredukowaliśmy jego rozdzielczość.
Każdy może to zrobić w prostym programie, jak np. Microsoft Paint.
Najpierw postanowiliśmy ustalić geograficzną pozycję drzewa. Jeżeli ta pozycja jest właściwa, w granicach dopuszczalnego błędu, można zacząć analizę sygnału zwróconego przez satelitę.
Profesor wskazał to samo miejsce – konar na zdjęciu z filmu i na mocno "rozpikslowanym" zdjęciu satelitarnym. Zaznaczył:
Zrobiliśmy mnóstwo zdjęć pod wieloma kątami, co nie było proste, bo stojąca tam buda (barak na działce Nikołaja Bodina - przyp. red.) jest nierówna, dach pochyla się w różne strony.
Najważniejszym pomiarem okazała się odległość pnia od narożnika tej budy.
Dalej przedstawił obliczenia odległości między głównym przecięciem wierzchołka stojącego pnia (nie podstawy brzozy) do narożnika budy. Jak wskazał, można było oczekiwać, że to będzie wskazane przez satelitę.
Okazało się, ze naziemne zdjęcia – od dr. Muszyńskiego i wiele dostępnych w internecie, dały możliwość różnych pomiarów - wahały się od ok. 10 m do ok. 11 m.
Gdyby były zrobione jedną kamerą przez jedną osobę, można byłoby założyć, ze najdłuższy pomiar jest najdokładniejszy. Jako, że były robione z różnych odległości, z różnymi ogniskowymi i nie wiadomo, co kto robił z tymi zdjęciami, wzięliśmy wiele pomiarów i uśredniliśmy je przyjmując odległość 10,5 metra.
Na podstawie tego pomiaru wykonaliśmy mapę, według której można było znaleźć drzewo.
Kalibrację robiliśmy w RGIS, by każdy mógł to wykonać samodzielnie. Dlatego prezentuję to w darmowym programie Sketch Up.
Wyznaczyliśmy złamaną część pnia i odległość od budy.
Marek Dąbrowski miał wątpliwości odnośnie ewentualnych moich błędów. Ta definicja zakłada, że to rzut pionowy, czyli paralotnia robiła zdjęcia z góry na drzewo.
Dlatego, że korona jest blisko-symetryczna, widać było, że odchylenie od pionu może być mniejsze niż samo odchylenie pnia – ok. pół metra.
Gdybyśmy założyli, że tu był błąd, że było odchylenie, wtedy pozycja głównego pionu byłaby przesunięta na północ.
Następnie prof. Cieszewski bardzo szczegółowo wytłumaczył, jak za pomocą zdjęć satelitarnych zdefiniowano szablon wykorzystywany przy analizie kolejnych zdjęć, czyli zestaw linii określających budę Bodina, pień drzewa i powaloną część korony i odległości między tymi punktami.
Dodał, że posiadając już zdjęcia z Google Earth z 11 i 12 kwietnia, dokupił fotografie z 5 kwietnia, a także jeszczde wcześniejsze - z 26 stycznia 2010 r.
Porównał szablon z najdokładniejszym zdjęciem satelitarnym – z 12 kwietnia.
Trudno precyzyjniej zdefiniować, gdzie jest to drzewo, tym bardziej, że polska i rosyjska komisja nie dogadały się co do współrzędnych i mają je w innych miejscach.
Szablon nałożył na zdjęcie satelitarne – przykładając do budy względem północnego narożnika.
Odniósł się też do swoich krytyków, którzy zarzucali mu pomylenie drzewa ze stertą śmieci, które miały być na zdjęciach w dokładnie tym samym miejscu 5, 11 i 12 kwietnia.
Szczerze mówiąc uważałbym taką sytuację za dowód na to, że samolot nie mógł tam przelecieć. Samolot, który ma 40 m rozpiętości skrzydeł, niemal 50 m długości, niemal 100 ton wagi, leci z prędkością ok. 80 m/s leci, nie tylko spaliłby te śmieci, ale wszystkie je porozrzucał. Samolot przelatujący na takiej wysokości, byłby w stanie przewrócić samochód, a co dopiero woreczki ze śmieciami.
Profesor dodał, że rozpoznawanie drzew na satelitarnych zdjęciach jest w centrum jego zainteresowań i jest niezwykle przydatne do szacowania szkód huraganów itd. Zaznaczył też, że interesują go wszystkie nowości w tej dziedzinie.
Są różne możliwości teoretyczne, że coś tu nie gra. My nie widzimy takiego błędu, ale będziemy wdzięczni, jeśli ktoś nam go wskaże. Nie bardzo widzę możliwości poprawienia tego, co żeśmy zrobili według danych, które są dostępne.
Następnie porównał zdjęcia z 11 i 12 kwietnia ze styczniowym. Podstawą tej metody jest precyzyjne ustalenie lokacji w stosunku do wielu punktów odniesienia. I ostatecznie pokazał interesujący fragment terenu – z powalonym drzewem z 5 kwietnia. Tylko na zdjęciu z 26 stycznia ten element wyglądał inaczej.
Jego prezentacja nie wzbudziła wątpliwości nikogo na sali, również dziennikarzy, którzy zwykle na posiedzeniach zespołu parlamentarnego są dość aktywni.
W czasie dyskusji ponownie odniósł się do postawy polskich mediów, z którymi miał styczność w ostatnich dniach:
To surrealistyczne. Ich poziom, poziom groteskowy, który bym porównał do kreskówek, ale nie Bolka i Lolka czy Gąski Balbinki, ale japońskich krzykaczy. Te wszystkie jatki, poziom nienawiści, złości jest chorobliwy. Ludzie, którzy to stosują, nie zdają sobie sprawy, że to może standard w ich pracy, ale nie na poziomie międzynarodowym. Szalenie nad tym ubolewam.
Prezentacja prof. Cieszewskiego wyglądała profesjonalnie i przekonująco. Dopóki nie zostanie z naukowych pozycji podważona, trudno uznać ją za niewiarygodną.
Marek Pyza
-----------------------------------------------------------------
-----------------------------------------------------------------
Polecamy wSklepiku.pl!
"wPolityce.pl Polska po 10 kwietnia 2010 r."
autorzy:Artur Bazak, Jacek Karnowski, Michał Karnowski, Paweł Nowacki, Izabella Wierzbicka.
W książce znalazły się analizy publicystów oraz wzruszające wspomnienia Czytelników związane z wydarzeniami z 10 kwietnia 2010 roku. Teksty w niej zawarte pozwalają zrozumieć, co tak naprawdę wydarzyło się w Smoleńsku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/169370-prof-cieszewski-w-poltoragodzinnym-wykladzie-o-swoich-badaniach-nad-brzoza-przekonujaca-prezentacja-eksperta-nasza-relacja