Oburzenie Sławomira Sieradzkiego i Tomasza Domalewskiego wywołała opinia ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza, który w wywiadzie dla „GW” wypowiedział się przeciw zburzeniu – nawet teraz, po agresji Rosji na Ukrainę! – monumentu generała Czerniachowskiego w Pieniężnie, a także za powrotem słynnego Pomnika Braterstwa Broni na warszawski Plac Wileński.
Jestem zwolennikiem, by do tego przykładać perspektywę historyczną, a nie polityczną. Polski rząd urzęduje w dawnych koszarach pułku rosyjskiego i jakoś nikomu nie przyszło do głowy, aby burzyć budynki przy Al. Ujazdowskich ze względu na to, że kiedyś stacjonowali tam zaborcy
-– powiedział Sienkiewicz.
Sieradzki i Domalewski oczywiście mają rację, ale nie dostrzegają najważniejszego elementu sprawy.
Najważniejsze jest otóż to, że słowa te wypowiedział polityk bardzo bliski Tuskowi. Minister, za którego rządów 11 listopada warszawska policja ewidentnie sprowokowała (poprzez demonstracyjne nieochranianie) nacjonalistycznych bojówkarzy do zaatakowania położonego kilkaset metrów od trasy przemarszu squotu (którego mieszkańców tuż przed pochodem funkcjonariusze uprzedzili wręcz, że ochraniać ich nie będą…) oraz rosyjskiej ambasady. Minister, który potem nie potrafił ukryć emocjonalnego żalu, iż Jarosław Kaczyński spędził Dzień Niepodległości w Krakowie, przez co nie pozwolił na obarczenie go winą za warszawskie ekscesy.
Jeśli więc ktoś, kto dał się poznać z tej strony mówi teraz takie rzeczy o radzieckich monumentach, to może to niestety znaczyć, iż nie jest to ani przypadek, ani prywatna opinia intelektualisty (skądinąd kompletnie nielogiczna – jak można porównywać budynek, który jest sobie po prostu gmachem, nie niosącym z sobą żadnej widocznej treści polityczno-ideologicznej, do pomnika, który z definicji taką treść ma?). Uważam za prawdopodobne, iż kuriozalna wypowiedź Sienkiewicza jest politycznym sygnałem. Że platformerscy stratedzy rozważają możliwość wykorzystania sprawy rosyjskich pomników przeciw PiS-owi.
Wiedzą oni, że choć większość Polaków popiera obecną twardą politykę Tuska wobec Rosji, to zarazem w społeczeństwie żywy jest strach przed Moskwą i obawa, by Kremla nie „sprowokować” do jakichś nieokreślonych horrorów. W tej sytuacji – kalkulują – dobrze byłoby, aby Prawo i Sprawiedliwość zepchnąć do roli tych, którzy są nieodpowiedzialni i Rosję właśnie prowokują, w odróżnieniu od Tuska, który prowadzi politykę zdecydowaną, ale „bez szaleństw i przegięć”. No bo PiS z pewnością będzie się domagał likwidacji radzieckich monumentów. A Platforma może ich mimo sprawy krymskiej bronić, albo przynajmniej demonstrować sceptycyzm. I w ten sposób zarazem prowadzić antyrosyjską politykę w kwestii Ukrainy i wygrywać punkty u skłonnych do strachu przed Rosją wyborców.
Czy jestem pewien, że tak będzie? Nie – to jednak byłby krok ryzykowny, bo nastroje ludzi są antyrosyjskie; łatwo się z nimi rozminąć. Ale z pewnością byłby to manewr bardzo w stylu platformerskich polittechnologów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/188484-wypowiedz-sienkiewicza-to-moze-byc-prowokacja-czy-platforma-chce-wykorzystac-sprawy-rosyjskich-pomnikow-przeciw-pis