Koteria Stuhra i Machulskiego, PISF na sznurku ITI?! Kilka spiskowych pytań o działalność Instytutu. Decyzja ws. "Smoleńska" wskazuje, że nie jesteśmy do końca u siebie

rys. Andrzej Krauze
rys. Andrzej Krauze

Wybitny artysta chce nam przedstawić wielkie wydarzenie. Czy nie od tego mamy polskie kino?

- pytał kilka miesięcy temu Krzysztof Kłopotowski, zastanawiając się nad losem dotacji dla kręconego przez Antoniego Krauzego "Smoleńska".

Polski Instytut Sztuki Filmowej, stosunkiem głosów 5:1, odpowiedział Kłopotowskiemu na to pytanie. Miałkość uzasadnienia decyzji dobrze widać w kuriozalnej argumentacji eksperckiej komisji przy PISF, która oceniała wniosek. "Nieprzewidywalności historii" i "zwrotów akcji" nie zabrakło za to przy innych produkcjach. Listę filmów, które otrzymały wsparcie od Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej i które okazały się niewypałami, a często zwykłym szrotem, można ciągnąć bardzo długo. Z "Pokłosiem" na czele, od kiepściutkich, ale jakże hojnie dotowanych - "Bitwy pod Wiedniem" i "Bitwy Warszawskiej" zaczynając, przez marne - "Sztos 2" i "Weekend", na absurdalnych - "Wyjeździe integracyjnym" i "Projekcie dziecko" kończąc. Ten ostatni, opowiadający o poszukiwaniach dawcy spermy, zrealizowało studio filmowe kierowane przez Juliusza Machulskiego. Tego samego, który zasiada w powołanej przez ministra Zdrojewskiego Radzie PISF. I tego samego, który pomysłowi na film o 10/04 wystawił piękną laurkę. Zresztą jak i Jerzy Stuhr, który bezpośrednio nadzorował przyznanie pieniędzy na film Krauzego.

CZYTAJ WIĘCEJ: Kolejny reżyser dołącza do przemysłu pogardy. Machulski: Można by zrobić film, jak nabzdyczony prezydent uparł się, by lądować we mgle na kartoflisku

CZYTAJ WIĘCEJ: Jerzy Stuhr nie chciałby zagrać w filmie "Smoleńsk" Antoniego Krauzego: "Nigdy nie wystąpię w widowisku kłamliwym historycznie i nihilistycznym"

Zbieżność nazwisk między członkami Rady Instytutu i osobami zarządzającymi PISF, a reżyserami i producentami filmów często było nieprzypadkowa. Żonglerka tytułami filmów i nazwiskami twórców jest efektowna, ale, co trzeba przyznać, działa w dwie strony: lektura sprawozdań finansowych wskazuje, że PISF potrafił wesprzeć także ważne, pożyteczne i dobre filmy, a także młodych twórców (tu już rzadziej).

O środowiskowych koteriach, niejasnych ocenach zgłoszonych projektów i przyznawanych decyzjach można było jednak przeczytać niejednokrotnie, między innymi na łamach "Gazety Wyborczej". Przy okazji decyzji w sprawie "Smoleńska" na wsparcie gazety Adama Michnika nie ma co liczyć, ale warto przypomnieć takie artykuły; tezy o, delikatnie mówiąc, dziwnym funkcjonowaniu PISF nie wzięły się z prawicowych i wiecznie niezadowolonych katakumb.

Przy krytyce posunięć PISF pojawia się również często argument o "marnowaniu środków publicznych". To tylko część prawdy, bo budżet Instytutu pochodzi głównie z wpłat prywatnych telewizji, sieci multipleksów i platform cyfrowych. Ale nie wiadomo, która choroba jest gorsza. Agnieszka Odorowicz, szefowa Instytutu, podkreślała w jednym z wywiadów, że aż 80% środków PISF to pieniądze prywatne. O jakie złotówki chodzi, dobrze pokazuje przykład filmu "Kochaj i tańcz", który również uzyskał wsparcie Instytutu. Decyzję ostro krytykował Paweł Felis ze wspomnianej "Wyborczej".

To raczej dwugodzinny teledysk. Pozbawiona reżysera, fatalnie zagrana sieczka, która gubi nawet to, co najważniejsze: taniec. Pozostaje promocja TVN i jej tanecznych programów. (...) Film miał reżyserować Maciej Dejczer, ale zastąpił go twórca reklam i teledysków Bruce Parramore. Reżyserskie błędy już teraz opowiadane są w formie anegdot. Jak początkowa scena z Katarzyną Figurą i Izabellą Miko, które siedzą na kanapie i rozprawiają - jakby reżyser zapomniał, że powinien coś na planie inscenizować

- punktował dziennikarz, sugerując, że decyzje są "ukłonem" wobec takich spółek jak ITI.

Odorowicz odpowiadała:

Z pieniędzy Grupy ITI, która przekazuje nam 1,5 proc. swoich przychodów, finansowanych jest rocznie od ośmiu do 12 innych filmów! (...) Ustawa o kinematografii to trochę prawo janosikowe: zabieramy pieniądze z rynku, bo chcemy dotować ambitne kino. Jeśli prywatne firmy płacą daninę, to część tej kwoty mogą "odzyskać", kiedy same produkują filmy

- tłumaczyła.

I faktycznie, "odzyskiwali", z Edwardem Miszczakiem w Radzie Instytutu (dziś już nie zasiada w tym gremium). Czy spółki jak ITI, dysponujące tak dużymi pieniędzmi i de facto pozwalające żyć PISF, mogły wpłynąć, choćby biernie, na decyzję komisji eksperckiej ws. "Smoleńska"? Spiskowe pytanie. Ale nie może być przecież najmniejszych powodów co do niedociągnięć warsztatowych czy scenariuszowych: Antoni Krauze, autor świetnego "Czarnego czwartku", jest tego gwarantem. Jest jeszcze jeden wątek: biznesowy. Minister Zdrojewski, obecny ostatnio w TVP jako publicysta kulturalny i przewodnik dla najmłodszych, tak argumentował coraz lepszy stan polskiego kina:

Ostatnie lata funkcjonowania PISF-u pokazują, że sposób dotowania przez Instytut filmów rekomendowanych przez niezależnych ekspertów spełnia swoją rolę. W sposób znaczący wzrosło zainteresowanie polskimi produkcjami, a sprzedaż biletów kinowych na polskie filmy zwiększyła się blisko dziesięciokrotnie

- pisał Zdrojewski w odpowiedzi na list Macieja Pawlickiego.

W podobnym tonie wypowiadała się szefowa PISF, tłumacząc, dlaczego zezwala się na mniej ambitne produkcje, które jednak pozwalają przyciągnąć większą publiczność. Produkcja Krauzego, czego można się spodziewać, przyciągnęłaby tłumy: moherów, lemingów, obchodzących miesięcznice i oddających mocz na znicze. Tragedia 10 kwietnia, mówiąc wprost, jest przecież nośnym tematem, kompletnie niezagospodarowanym przez kino (poza kilkoma dokumentami).

I tu leży pies pogrzebany i prawdziwy powód decyzji: strach. Przed tym, że ktoś niezorientowany mógłby zacząć zadawać pytania po takim filmie, że ktoś będący daleko poza polityką mógłby ciepło wspomnieć Lecha Kaczyńskiego, że znów odżyłyby niepotrzebne, zgaszone razem ze zniczami wywiezionymi przez dziarskich urzędników Gronkiewicz-Waltz, emocje. To zresztą podobny rodzaj lęku jak przy sprawie filmu o przeszłości Lecha Wałęsy (z jednoznacznie postawioną tezą o współpracy z SB), który leży w archiwach TVN, a który można obejrzeć gdzieś na końcu internetu. Emisja w dobrej porze przyniosłaby TVN i ITI olbrzymie wpływy, widzów, etc. A jednak decyzja jest inna.

Swoją drogą - w ostatnich numerach "Polityki" lansowano tezę o nowym 'zakładzie Pascala', na mocy którego coraz więcej środowisk na wszelki wypadek "gra na PiS", przeczuwając, że partia Kaczyńskiego zmierza po władzę. Być może coś jest w tym strachu. Są jednak środowiska, które - zwłaszcza po przedstawionych przez PiS pomysłach dot. kultury - wykazują się dużą dozą niepokorności. I choćby gorzkie żale po wyjeździe Nowosilcowa z Warszawy i braku gustownej zabawy były wręcz panikarskie, to obóz zmian nie powinien na to zwracać uwagi i robić swoje. Decyzja ws. "Smoleńska" pokazuje, że wciąż nie jesteśmy do końca u siebie, w swoim państwie, skoro o tak ważny film dotyczący tak istotnego wydarzenia i zrobiony przez tak świetnego twórcę, trzeba się dopraszać. Trzeba więc zakasać rękawy i powalczyć o pieniądze tak jak w przypadku "Układu Zamkniętego".

A już poza wszystkim: dotacja na film o katastrofie smoleńskiej przygotowywany przez Antoniego Krauzego mogła być szansą na zasypanie choć części wyrwanego po 10 kwietnia rowu w naszym społeczeństwie. Dobra, spokojna i ciepła produkcja pozwoliłaby na jakieś, choćby niewielkie, wspólne pole do rozmowy. Decyzja PISF przekreśla i tę szansę (choć mam nadzieję, że film - mimo wszystko - powstanie). Ale to temat na zupełnie inny tekst.

CZYTAJ TAKŻE: Michał Karnowski:Po skandalicznej decyzji PISF w sprawie "Smoleńska" trzeba powiedzieć jasno: jesteśmy dziś w Polsce traktowani jak podludzie. Ale to jest także nasze państwo i odzyskamy na nie wpływ

CZYTAJ TAKŻE: Oddajcie dotacje na “Wałęsę”! Wajda i Głowacki chcieli uprawiać propagandę rządową i ponieśli klęskę, marnując środki publiczne

 

 

 

 

 

 

--------------------------------------------------------

--------------------------------------------------------

Zachęcamy do kupna pięknego albumu poświęconego parze prezydenckiej.

"Maria i Lech Kaczyńscy In memoriam"

Maria i Lech Kaczyńscy In memoriam

Wydanie specjalne!

Pamiątkowe zdjęcie pary prezydenckiej z autografami.

Do nabycia wSklepiku.pl.Polecamy!

 

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.