"Obława", "Pokłosie" i "Orły"
Niedługo, bo już 4 marca br., poznamy tegorocznych laureatów nagród filmowych „Orły”, rodzimych odpowiedników amerykańskich „Oscarów”. Zanosi się na triumf kina z historią w tle. Największym zwycięzcą tej edycji „Orłów” mógłby być film opowiadający losy Władka, Lucjana i Antosia, które pokrótce przedstawię w dalszej części niniejszego szkicu (patrz śródtytuł: "Historia niesfilmowana"). Ale nie będzie, bo taki film nie powstał.
Może dlatego najwięcej nominacji do „Orłów”, aż dwanaście, w tym w kategorii najlepszy film, otrzymała „Obława” w reżyserii Marcina Krzyształowicza. Trzecie miejsce na liście produkcji filmowych nominowanych do „Orłów” zajęło „Pokłosie”, najnowsze dzieło Władysława Pasikowskiego, które uzyskało nominacje w dziesięciu kategoriach. Zapewne na oba te obrazy spadnie deszcz nagród, a „Obława” zostanie uznana najlepszym polskim filmem ubiegłego roku. Ponieważ na temat „Obławy” i tła historycznego „Pokłosia” popełniłem opublikowane na portalu wPolityce krótkie refleksje (patrz wPolityce:O demitologizacji nieistniejącego mitu, czyli krótka refleksja na marginesie filmu "Obława"; Krótka refleksja zainspirowana filmem „Pokłosie”, oparta na cytatach z materiałów pomocniczych do nauki o Polsce i świecie współczesnym), to wręcz z obowiązku starałem się śledzić inne głosy prasowo-portalowe poświęcone tym obrazom. Lektura tekstów, w których ich autorzy pochylili się nad „Obławą” wywołała u mnie sympatyczne poczucie wyalienowania. Pomijając będące udziałem publicystów „Gazety Wyborczej”, „Polityki” itd., i w tym kontekście zupełnie dla mnie zrozumiałe zachwyty nad tą produkcją filmową, dzieło Marcina Krzyształowicza zostało wysoko ocenione także przez red. Łukasza Adamskiego i red. Piotra Zarembę. Zatem mogę chyba powiedzieć, że w swojej bardzo krytycznej ocenie „Obławy” pozostaję niczym biały żagiel z tytułu pewnej powieści bolszewickiej. Dodam jeszcze tylko, że obaj ww. redaktorzy poddali krytyce film „Pokłosie”, pośrednio przeciwstawiając te dwa obrazy filmowe. Tymczasem ja uważam filmy te za w pełni kompatybilne, za wzajemnie się uzupełniające. Jestem przy tym przekonany, że jeszcze tylko kilka lat, jeszcze kilkanaście filmów w podobny sposób przedstawiających trudną przeszłość z „czasów nadaremnych” i wyobraźnia zbiorowa młodych odbiorców rodzimej X Muzy zostanie ukształtowana w takim oderwaniu od rzeczywistości historycznej, a zatem i od prawdy życia, że rozbieżność pomiędzy tym, jak naprawdę było, a tym co wie na dany temat młoda widownia polskich filmów będzie bliska rozpiętości, jaka – przywołując myśl Józefa Mackiewicza - w czasach zniewolenia komunistycznego istniała zwykle między myślą a słowem.
Trochę o sztuce i groszu publicznym
Tak czy inaczej, jeden istotny argument amatorów „Obławy” uznaję za całkowite nieporozumienie. Otóż siłą tego filmu ma być to, że jest on bliski rzeczywistości wojennej, że pokazuje jej znacznie bardziej prawdziwe oblicze, niż czyni to np. cukierkowaty serial telewizyjny „Czas honoru”. W tle tego twierdzenia pojawia się teza, że osoby mocno krytyczne wobec „Obławy” chcą, aby kino polskie pokazywało sielankowy, jednowymiarowy a zatem nieprawdziwy obraz realiów wojennych, który ma obsługiwać zbiorową wyobraźnię w procesie budowy czy utrwalania mitu heroicznego. A to nie jest zadaniem sztuki. Całkiem słuszna to opinia. Dygresyjnie można do tego dodać, że sztuka powinna być nieskrępowana, nie musi niczemu służyć, niczego budować, co więcej - może atakować, prowokować, ośmieszać itd. Wolna wola artystów. Zwłaszcza jeżeli owoce ich wysiłku twórczego powstają niezależnie od grosza publicznego. Ponieważ kwestia finansowania obu ww. filmów nie jest tematem mojego tekstu, tylko nawiasowo zasygnalizuję, że produkcje te skorzystały z hojnego dofinansowania przez Państwowy Instytut Sztuki Filmowej, który na podstawie obowiązujących przepisów ściąga pieniądze od nadawców telewizyjnych oraz operatorów kablowych i, jako podmiot będący beneficjentem przymusowych danin od przedsiębiorców, dysponuje właśnie groszem publicznym. Otwarte pozostaje zatem pytanie, czy PISF koniecznie musiał dofinansować film, z którego nasz młody las może się dowiedzieć, że miejscem składania donosów do Gestapo był konfesjonał w kościele, zaś nasi partyzanci z czasów Drugiej Apokalipsy generalnie i przede wszystkim byli zainteresowani pozyskaniem studzącego popęd seksualny bromu a będąca ich udziałem kondycja ideowa jeżeli predysponowała ich w ogóle do jakiejś akcji zaczepnej, to chyba jedynie na najbliższą aptekę w celu zdobycia owego specyfiku. Zwłaszcza, że polskie oddziały partyzanckie z tamtych dni mają jednak pewien, nieznany szerszemu gremium dorobek bojowy i może warto byłoby, angażując grosz publiczny w filmowy portret leśnych, kompletnie od tego dorobku nie abstrahować w imię opacznie realizowanego hasła demitologizacji, czy żeby to powiedzieć mądrzej i ładniej: dla pokazania nagiej prawdy o człowieku w czasie tak bardzo ponurym, jak wojna. Podobnie zasadnie zapytać można o powód dofinansowania przez PISF ekranizacji spaczonej kreacji rzekomych realiów współczesnej wsi podlaskiej i wplecionej w tę kreację, równie specyficznej wizji reżyserskiej stanowiącej luźne nawiązanie do tragicznych zdarzeń w Jedwabnem z lata 1941 roku. Próba odpowiedzi na te pytania nieuchronnie wpędziłaby mnie w obszar polityki, historycznej, ale jednak, a w tym szkicu chcę być od niej jak najdalej. Zatem pozostawmy je bez odpowiedzi i wróćmy do wątku głównego.
Myśl Mackiewicza na temat prawdy a X Muza
Otóż np. moja krytyczna krótka refleksja na temat filmu „Obława”, do lektury której bezczelnie zachęcam, bynajmniej nie oznacza specjalnego uznania dla takich obrazów, jak „Czas honoru”. Sądzę, a nawet więcej: jestem tego pewny, że pomiędzy dwoma przeciwstawnymi biegunami – z których, przyjmijmy, jeden wyznaczony jest przez „Obławę”, zaś drugi przez „Czas honoru” – pozostaje całkiem spora przestrzeń, która może i powinna zostać wypełniona interesującą i w miarę bliską prawdzie życia treścią. Józef Mackiewicz, autor dwóch moich zdaniem najwybitniejszych powieści wojennych w literaturze polskiej („Lewa wolna” i „Nie trzeba głośno mówić”), którego nie sposób zasadnie posądzić o jakąkolwiek cukierkowatość czy łatwe uproszczenia w opisach czynów ludzkich i splotów ludzkich losów w czasach historycznie trudnych, swoje credo pisarskie sformułował w następujący sposób:
Dlaczego powieść oparta być musi koniecznie na fikcji? Sądzę, że może być bardziej ciekawa, gdy oparta jest na prawdzie.
A uzupełnił je w następujący sposób:
Jestem za ścisłością, gdyż jedynie prawda jest ciekawa. Ale jednocześnie prawda jest z reguły bardziej wielostronna i bogata, i bardziej barwna niż wykoncypowane jej przeróbki. (…) Prawda bywa też z reguły bardziej wstrząsająca, bardziej poruszająca czy bardziej podniecająca, bardziej sensacyjna i bardziej kryminalna od wymyślonych sensacyjnych i kryminalnych powieści. Zupełnie nie widzę powodu odbiegania w twórczości od prawdy historycznej, ażeby wywołać zamierzony efekt prawdy historycznej.(…) Dlaczego w takim razie – słyszałem – nie ograniczyć się do samego dokumentu? Po co stosować formę powieściową na przydatek? Mnie się zdaje, że po to, aby oddać właśnie tej prawdy całość. Bo jakże w innej formie przedstawić nie tylko rzeczy, ale wyrazić sferę duchową (Geist), emocjonalną minionych zdarzeń, która bywa nie tylko drugą połową prawdy dokumentalnej, ale czasem ważniejszą. Tego nie zastąpi najbardziej precyzyjny, ale suchy zestaw faktów (…) forma powieściowa jest, moim zdaniem, po to by uzupełniać, ale nigdy by zniekształcać prawdę.
Jak sądzę, tę znakomitą myśl wybitnego pisarza polskiego można z pełnym powodzeniem przenieść na grunt X Muzy, i odnieść ją zwłaszcza do filmów, których twórcy za tło fabuły wybierają historię.
Tośmy daleko zaszli
Tak czy inaczej, uważam, że jeśli uznajemy „Obławę” za wyznacznik dobrych standardów opisu językiem filmu kondycji naszych zbrojnych przodków z „czasów nadaremnych”, to po pierwsze, zacznijmy od razu wszyscy prenumerować „Gazetę Wyborczą” i „Politykę”, ogłośmy wszem wobec, że łamy tych tytułów to krynica dogmatów o naszej historii najnowszej, zresztą o innych sprawach również, i dajmy sobie spokój z hasłami typu pamięć pokoleniowa, bo o czym tu pamiętać i jaki etos pielęgnować; raczej uznajmy, że „niepamięć to dar”. Z tą darowaną niepamięcią to oczywiście przesadzam, wszak zawsze pozostanie nam, całe szczęście, historia i etos „dąbrowszczaków”, „czerwonego harcerstwa”, „komandosów” i autorów listów otwartych do partii komunistycznej. Po drugie, co równie istotne, zrezygnujmy z poważniejszych wymogów wobec rodzimej sztuki filmowej. Polskie kino z historią w tle niech obsługują, ku satysfakcji nas wszystkich, dzieła takie jak „Różyczka”, „Obława”, „Pokłosie”, za chwilę pewnie „Wałęsa” (kapitalną analizę scenariusza tego filmu popełnił Sławomir Cenckiewicz, patrz: wPolityce Naprawdę tak nie było. Sławomir Cenckiewicz o scenariuszu Janusza Głowackiego do filmu Wajdy o Lechu Wałęsie). Oklaskiwany wspólnie przez krytyków i widzów wysoki standard polskiej komedii niech dalej wyznaczają filmy typu „Ryś”, zaś o współczesnym człowieku niech opowiadają, przy powszechnym aplauzie, takie obrazy jak „Sponsoring”.
I tak już niewielu tylko wie, czego smutnym przejawem jest dla mnie praktycznie jednogłośny zachwyt nad „Obławą”, że filmy o sprawach jednocześnie interesujących i trudnych, np. o postawach ludzkich w warunkach wojny, można i należy robić zasadniczo inaczej i istotnie lepiej; znacznie bliżej prawdy życia, a tym samym również o wiele ciekawiej.
W każdym razie, ubiegłoroczną galę wręczenia nagród „Orłów” prowadził Maciej Stuhr. Ponieważ w tym roku zanosi się na spektakularny sukces filmów dotykających naszej historii, mam gorący apel do organizatorów, żeby w żadnym wypadku nie oddali prowadzenia tegorocznej uroczystości wręczenia statuetek „Orłów” w inne ręce. Nikt nie jest bowiem bardziej godny, czego świetnym dowodem są ogłoszone niedawno przez tego aktora rewelacje faktograficzne, znakomicie i dogłębnie demitologizujące forsowaną dotychczas przez historyków wersję wydarzeń z pola bitwy pod Cedynią, dostąpienia zaszczytu prowadzenia tego uroczystego wieczoru. Gali, która potwierdzi wysoką pozycję rodzimego kina z historią w tle, z historią opowiedzianą na miarę aktualnych możliwości naszych twórców filmowych i w sposób zgodny z dominującymi obecnie trendami kulturowymi.
Wstęp do historii niesfilmowanej
Niewielką część niedługiego już czasu oczekiwania na uroczyste wręczenie tegorocznych nagród „Orłów” mam zamiar, o czym już wspominałem, zająć Wam, szanowni czytelnicy, opowieścią tyczącą czasów wojennych, choć formalnie powojennych. Treścią tej opowieści będzie historia kilku ludzi postawionych wobec granicznie trudnych wyborów. Przedstawię ją z taką ścisłością, na jaką mnie stać, bez brązowienia czy „demitologizacji”. Mam nadzieję, że kiedyś historia ta stanie się podstawą ciekawie opowiedzianej fabuły filmu kinowego. A wtedy moje śmieszne zmagania z obrazami typu „Obława” może staną się bardziej zrozumiałe. I podkreślam, zwłaszcza wobec amatorów „Obławy”(bo we wzajemne zrozumienie z amatorami „Pokłosia” jakoś nie wierzę, i po prawdzie wcale go nie poszukuję), że w opowieści, którą chcę przedstawić, nie chodzi wcale o detal historyczny. Jak sądzę, ona po prostu dość dobrze pokazuje, a takich historii w naszym kraju życie napisało setki, że nie brom był w tym wszystkim najważniejszy, nie brom.
Historia niesfilmowana
Punktem wyjścia do tej opowieści niech będzie list z lutego 1948 r.:
M.P. 3 lutego 1948 r.
Kochany Witeczku,
Niezmiernie jestem Ci wdzięczny za troskę nad moją rodziną, która na pewno powiększyła i tak niechude twoje kłopoty. Lecz gdyby Ci niesprawiło to zbyt wielkich trudności to byłbym bardzo rad, a tobie bardzo wdzięczny, gdyby żona z Martą mogła nadal zamieszkać u Ciebie.(…) Witeczku, Ty sobie tego niewyobrażasz jak ja pragnąłbym, ażeby z tobą mieszkali moi chłopcy, choć to stanowczo za dużo byłoby na twoją skłopotaną głowę. Nie wiem czy z tym wszystkim dałbyś sobie radę, bo chłopcy to na pewno strasznie żulują , a przeważnie Jędrek. Ale miałbyś dodatkowe zajęcie bo musiałbyś wszystkich porozstawiać po kątach i przynajmniej 2 godziny dziennie wywijać pasem, bo i twój Wićka pewno niezły nicpoń.
Witeczku widzę z twojego listu, że zaczynasz się trochę denerwować, radzę Ci nie przejmuj się bo szkoda nerwów, a wszystkich polityków posłać pod cholerę, bo mówię Ci oni guzik wiedzą, a tylko przewidują, a każdy polityk przewiduje inaczej, bo każdy z innego punktu widzenia(...) Co u nas to jest trudne do opisania, bo potrzeba by było pewnie ze dwa dni, ażeby Ci dokładnie opisać. Zatrzymaj dłużej Antosia to Ci opowie dokładniej. Święta mieliśmy w podskokach. Nie przypuszczasz nawet ile rzucili na nas wojska (K.B.W), ale wierzę teraz mocno, że walczymy za dobrą sprawę, bo Pan Bóg Witeczku z nami i wyprowadza nas stale z najgorszych i krytycznych sytuacji. Ile wojska i sprzętu rzucili przeciwko nam to naprawdę nie do uwierzenia i co z tego? Uderzają stale w próżnię i mszczą się ze złości na bezbronnej ludności cywilnej w straszliwy sposób terroryzując ją. Jakie są aresztowania to opowie Ci Antoś. Ja wyciągnąłem z tego wszystkiego wniosek, że oddział zbrojny cieszący się zaufaniem u szerokich mas społeczeństwa jest nie do pokonania , gdyż będzie zdolny uniknąć większych ciosów. Ostatnio zabraliśmy im radiostację , szyfry i rozkazy i wiemy teraz z kim mamy do czynienia, ale oni za to wściekli się zupełnie w swej bezradności i niewiedzą co mają robić i ostatnio szukają kontaktów i proszą, ażeby im oddać to tylko co zabraliśmy i oni do nas nic nie mają.(...) Z ostatniego zajścia był jeden zabity oficer w stopniu ppor. i dwóch żołnierzy rannych. Rannych kazałem porządnie opatrzyć zakładając opatrunki i oświadczyłem im, że nie na nich zrobiłem zasadzkę a na szpicla UB. Ranny który pozostał przy życiu (bo jeden zmarł) rozgadał to, że zaszła pomyłka, bo „Młot” do wojska nie strzela.(…)
Chciałbym bardzo ażebyś mógł przyjechać do nas choć na tydzień, a na pewno humor by Ci się poprawił. U nas zimy nie ma wcale, styczeń i do dziś to wiosna (...).
Jak Kukuś dobrze się czuje to niech przyjedzie z Antosiem, albo jak będziesz jechał to weź swojego Wićkę i Kukusia.(...) Pisz więcej co robi się w świecie i za dużo nie wiesz naszym politykom. Kończę i zasyłam serdeczne pozdrowienia Dance, Kukusiowi i małemu, a Tobie serdeczny żołnierski uścisk dłoni. Jednocześnie prześlij od nas wszystkich pozdrowienia żołnierskie panu Majorowi.
Czołem, Władek
Władek, Lucjan i Antoś
Jak łatwo się domyśleć, autor tego listu nie wrzucił go do skrzynki w urzędzie pocztowym i też nie listonosz dostarczył list adresatowi. Podpisany pod listem Władek, to kpt. Władysław Łukasiuk „Młot”, od lutego 1946 r. zastępca, a od października 1946 r. dowódca odtworzonej na Podlasiu 6. Brygady Wileńskiej AK. Adresatem tego listu kpt. „Młota” był Lucjan Minkiewicz „Wiktor”, pierwszy dowódca ww. jednostki partyzanckiej (od chwili jej formalnego powstania w lutym 1946 r.).
Dalsza część tej opowieści przyjmie tonację mniej oficjalną, niech będzie, że ubiorę ją w formę bardzo wstępnego szkicu założeń scenariusza filmowego.
W początkach 1948 r. Władek na czele oddziału zmaga się z obławami komunistycznymi na Podlasiu, natomiast Lucjan mieszka we Wrocławiu. Ukrywa się tam, pod fałszywym nazwiskiem, wraz z ciężarną żoną Wandą (wcześniej sanitariuszką 5. a następnie 6. Brygady Wileńskiej AK, używającą pseudonimu „Danuta”) i niespełna dwuletnim synkiem. Z oddziału w sposób formalny odszedł w październiku 1946 r., kiedy to z uwagi na zły stan zdrowia i skomplikowaną sytuację rodzinną otrzymał od wspomnianego w liście Władka do Lucjana „pana Majora” (chodzi oczywiście o mjra Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę” – przyp. GW.) bezterminowy urlop. Jednak nadal czuje się odpowiedzialny za zespół ludzki, którym dowodził, a który w powoli topniejącym składzie trwa nadal, pod komendą Władka, w oporze przeciwko terrorowi komunistycznemu, umykając kolejnym obławom przetaczającym się przez teren Podlasia. Ta odpowiedzialność, nie ukrywajmy, mocno mu ciąży.Wszak żyje prawie normalnie w podnoszącym się ze zniszczeń wojennym dużym mieście, którego ulicami jeżdżą samochody, a mieszkający w nim ludzie chodzą do kina, zaludniają kawiarnie itp. Widzi jak rośnie jego syn, z radością oczekuje na przyjście drugiego dziecka. A tu raz na jakiś czas w progu jego mieszkania, burząc spokój domowego ogniska, pojawia się, niczym przybysz z innej czasoprzestrzeni, wzmiankowany w liście Władka a zastępujący listonosza Antoś. Ppor. Antoni Wodyński „Odyniec”. Od 1945 r. w partyzantce antykomunistycznej, od czerwca 1946 r. w żandarmerii 6. Brygady Wileńskiej AK, od 1947 r. łącznik pomiędzy Władkiem a Lucjanem; jeden z najbardziej zaufanych podkomendnych Władka. Dostarcza Lucjanowi okresowe raporty i meldunki od Władka. Wraz z listem z lutego 1948 r. Antoś przywozi Lucjanowi, obok dokumentów sporządzonych przez Władka – mężnego żołnierza, także nieśmiałą prośbę Władka - troskliwego ojca o wsparcie dla jego żony w opiece nad dziećmi, zwłaszcza niesfornymi chłopcami (obu chłopców Władka mam zaszczyt znać, a z Jędrkiem łączą mnie relacje, które nieco uzurpatorsko określam mianem przyjacielskich – przyp. GW). Musicie wiedzieć, szanowni czytelnicy, że żona Władka, Jadwiga, w obawie przed zemstą komunistów za działalność męża, w trosce o bezpieczeństwo dzieci i własne wyjechała z rodzinnego Podlasia i przebywa we Wrocławiu. Utrzymuje kontakt z Lucjanem i Wandą, przez pewien czas nawet mieszka z nimi wraz z córką Martą. Chłopcy Władka przebywają pod opieką dalszej rodziny. Stąd kierowana do Lucjana prośba Władka o wsparcie Jadwigi w opiece nad dziećmi.
Może jestem w błędzie, ale mnie się zdaje, że już z tej, lekko tylko zarysowanej i krótkiej, sekwencji zdarzeń dotyczących Władka i Lucjana - ludzi znajdujących się w ekstremalnie trudnej sytuacji, ludzi, którzy jeszcze żyją, choć z wyroku historii są już martwi, da się wydobyć takie bogactwo napięcia i prawdziwych (niewydumanych) emocji i rozterek, że wystarczy ręka w miarę zdolnego scenarzysty a bardzo ciekawa i dramatyczna siatka faktograficzna tej historii zostanie uzupełniona równie interesującą, co w świetle prawdy życia prawdopodobną sferą duchową, sferą emocjonalną, o której pisał Józef Mackiewicz. I mamy świetny scenariusz filmowy. Jego podstawowe założenia odnośnie głównych postaci męskich, o których więcej za chwilę, widzę następująco: obaj – Władek i Lucjan – to troskliwi ojcowie i kochający mężowie. Bardzo pragną zapewnić swoim pociechom i kobietom, to czego nie ze swej winy zapewnić im nie mogą: bezpieczeństwo. Wydaje się na pozór, że ich aktualna sytuacja życiowa jest diametralnie różna, a w rzeczywistości jest ona przecież tożsama. Obaj są w matni. I trzeci z nich: Antoś – również, jak Władek i Lucjan, poszukiwany przez UB; dzielny partyzant i łącznik pomiędzy dwoma światami: światem trwającej jeszcze walki i światem pozornego spokoju, który zapowiada wyłącznie śmiertelną ciszę… Jeszcze tylko sprawna ręka reżysera, zainteresowanie producentów i… wróćmy na ziemię, do polskiej rzeczywistości.
Lucjan i Władek
Kilka zdań o Lucjanie i Władku. Lucjan pochodzi z Litwy kowieńskiej. Działa w konspiracji od 1940 roku, od 1943 r. walczy w szeregach partyzantki, najpierw na Wileńszczyźnie, a od 1945 r. na Białostocczyźnie i Podlasiu. Bierze udział w szeregu poważnych walk z grupami operacyjnymi NKWD - UB – LWP – KBW. Wymieńmy niektóre z nich: Sikory – 8 sierpnia 1945 r., Miodusy – 18 sierpnia 1945 r., Łempice – 29 listopada 1945 r., Brzozowo – Antonie - 28 kwietnia 1946 r., Śliwowo – 30 kwietnia 1946 r., Łosice – 2 lipca 1946 r. W każdym z tych bojów działo się, oj działo (sprawna kamera, np. w rękach Tomka Madejskiego, mogłaby wydobyć w scenach retrospekcji tej czy innej z ww. walk cały jej dynamizm, zaciekłość, a co się tyczy starć z NKWD czy UB także brak pardonu po obu walczących stronach). Wspomniany szlak bojowy od Sikor do Łempic Lucjan przechodzi razem z Władkiem. Władek to rodowity podlasiak, do jesieni 1944 r. zamieszkujący wraz z żoną i trójką małych dzieci w pięknie położonej nad Bugiem wiosce Mężenin. Akowiec, zasłużony w akcji V; w październiku 1944 r. tylko przypadkowo unika aresztowania przez Sowietów. Od tego czasu na stałe pozostaje w polu. Lucjan i Władek różnią się mocno zarówno wyglądem, jak i osobowością. Lucjan to chudy dryblas o pociągłej twarzy, wrażliwy inteligent (w chwili wybuchu wojny miał rozpoczęte studia politechniczne) z zacięciem do muzykowania (potrafi bardzo ładnie grać na skrzypcach). Władek jest dobrze zbudowany, można powiedzieć krępy, średniego wzrostu; bardzo silny i wytrzymały fizycznie (walczy w partyzantce pomimo tego, że ma sztywną lewą nogę – to wynik wypadku podczas jazdy konnej, jakiemu uległ jeszcze przed wojną podczas odbywania służby wojskowej). Mocny człowiek, mocnego charakteru. Bardzo dobry dowódca partyzancki, znający Podlasie jak własną kieszeń. Zdecydowany na walkę do końca, nie wierzy w żadne amnestie ani propozycje ugodowe ze strony komunistów. W tym sensie, nie ma złudzeń i nie zaprząta sobie głowy problemem czy i w jaki sposób w realiach terroru komunistycznego zakończyć walkę i wyjść z lasu. Co innego Lucjan. Ma nadzieję, mimo wszystko, że zdoła jakoś wyprowadzić podległych mu żołnierzy i siebie z partyzantki i rozpocząć życie cywila. Od jesieni 1945 r. nie chce już dłużej walczyć, nie widzi sensu kontynuacji zbrojnego oporu. Taka postawa towarzyszy mu przez kolejne miesiące zmagań. Jednak Major oczekuje od Lucjana, aby ten dalej dowodził oddziałem. I Lucjan, jako człowiek bardzo ideowy i odpowiedzialny za swoich podkomendnych, nadal trwa w walce. Czyni tak pomimo poważnych kłopotów ze zdrowiem oraz próśb a czasem ostrych wyrzutów ze strony ciężarnej żony (Wanda spodziewa się wtedy pierwszego dziecka), która domaga się od Lucjana żeby przestał walczyć a zajął się nią. Zachował się list Lucjana do Wandy (przy czym Lucjan posługuje się w nim leśnym imieniem małżonki – przyp. GW) napisany w połowie 1946 r. Warto go przeczytać. Polecam jego lekturę zwłaszcza tym, którzy uważają, że ten tak bardzo sugestywnie nakreślony w filmie „Obława” obraz człowieka – partyzanta, dla którego uderzeniowa dawka bromu jest rzeczą zapewne najważniejszą spośród potrzebnych mu w bliskim planie do szczęścia, to jest właśnie właściwe wybitnym obrazom filmowym, a w każdym razie produkcjom zasługującym na uznanie, celne oddanie rzeczywistych pragnień czy rozterek ludzi przedstawionych na ekranie - w tym przypadku naszych przodków, którzy w „czasach nadaremnych” znaleźli się w szeregach leśnych. Innymi słowy, polecam lekturę tego listu tym, którzy sądzą, że narracja „Obławy” dotyka owej prawdy życia, do której odnosi się przywołana przeze mnie myśl Józefa Mackiewicza. Namawiam do niej także tych, którzy nie są zupełnie obojętni na świadectwa trudnej ludzkiej wielkości. Bo ów list jest właśnie takim świadectwem.
Don Najdroższa! Twój ostatni list przesłany przez „Bobra” [Władysław Rymaszewski- poległ w walce z UB 3 kwietnia 1947 r. – przyp. GW], zrobił mi wielką przykrość. Wiem, że kochasz mnie bardzo, ale nie umiesz czy nie chcesz mnie zrozumieć.(...) Wiesz że Cię jedynie kocham i chciałbym zawsze z Tobą przebywać, ale mi warunki na to nie pozwalają. Naprawdę zostawiłbym już to wszystko, ale gdy pomyślę, że zrobiłbym tak samo jak ci, których zawsze potępiałem, wolę przeżywać męki rozstania, wolę zginąć z honorem niż narazić się na podobne powiedzenie (…) Przecież wiesz jak potępia się wszystkich, którzy wyjechali! Don! Piszesz, że nie chcę z Tobą przebywać dłuższy czas, aby inni nie krytykowali mnie. Nie Don! Ja tej krytyki się nie boję, ale nie chcę spraw ogólnych podporządkowywać sprawom osobistym (…). Don! Widzę jak ty się męczysz ,czuję to, ale nie mogę ci pomóc i to mnie dobija do reszty (...) Gdyby to się już nareszcie wszystko skończyło, naprawdę wtedy bylibyśmy szczęśliwi. Wiesz, że wtedy ,gdy byłem chory prosiłem Boga, aby coś się ze mną stało takiego, bym musiał pozostać dłużej na kuracji, gdyż moglibyśmy wtedy przebywać razem. Don! Jak ja zazdroszczę tym, którzy już odeszli z oddziału, że mogą sobie swobodnie urządzić życie. Z drugiej jednak strony boję się, żeby w mieście nie było ze mną jak z „Mścisławem” (Marian Pluciński, skazany przez komunistyczny sąd na karę śmierci i zamordowany w więzieniu w Białymstoku 28 czerwca 1946 r. – przyp. GW). Wolę zginąć w walce niż na szubienicy. Wiesz, że u mnie już teraz nie ma litości u panów z UB, a przecież ja chcę żyć jak najdłużej z Wami, chcę choć trochę zaznać szczęścia przy Twoim boku. Don! Musisz pogodzić się z tym, że jeszcze dłuższy czas będziemy musieli żyć z dala od siebie. Danuś! Pamiętaj, że jesteś moją żoną, że byłaś tak jak ja żołnierzem. Musisz trwać na swoim posterunku, musisz wychować nasze dziecko w duchu takim,w jakim i my byliśmy wychowani! (...) Twój Witek.
Pamiętam, że gdy pierwszy raz czytałem ten list, miałem przed oczyma znaną mi ze zdjęć postać Lucjana. Była mocno rozmazana, a to za sprawą łez, które szkliły się wtedy w moich oczach. Tak, tak – wiem - ten list jest raczej daleko od bromowych, tak oklaskiwanych przez znawców kina, potrzeb partyzantów z filmu „Obława”. A jednak uważam, o święta naiwności, że odpowiednie przełożenie, bez zbędnej tkliwości, na język filmu tragedii Lucjana, Wandy i innych bohaterów tej opowieści – ludzi tak bardzo chcących normalnie żyć, i tak całkowicie pozbawionych przez komunistów szansy na normalne życie, dałoby bardzo mocny efekt. Ale pewnie nie mam racji.
Antoś
Antoś, ten wyręczyciel listonosza w wymianie korespondencji pomiędzy ludźmi, którzy nie korzystają, bo nie za bardzo mogą, z usług poczty, po krótkim pobycie u Lucjana i spotkaniu z żoną Władka, której przekazuje wiadomości i list od męża, wraca na Podlasie, do oddziału. Zawsze szczęśliwie wraca, niezależnie od stopnia niebezpieczeństwa i skali trudności misji kurierskich, które realizuje na rozkaz Władka. Od początku 1948 r. przemieszcza się pomiędzy leśnymi obozowiskami oddziału Władka a tętniącymi życiem ulicami Wrocławia. Wiąże świat śmierci w walce, nierównej, ale jednak walce, ze światem, w którym spokój jest wyłącznie zwiastunem nadchodzącej śmierci po piekle przesłuchań. Spaja dwa pozornie biegunowo odległe od siebie rzeczywistości, w których nieodległa przyszłość jest równie tragicznie ponura.
Wspomniani przez Lucjana w liście do Wandy panowie z UB nie próżnują. Urząd Bezpieczeństwa od miesięcy przygotowuje bardzo dużą operację wymierzoną w środowisko wileńskiej konspiracji, oznaczoną kryptonimem „X”. Rozpracowaniem w ramach tej operacji objętych zostaje kilka tysięcy osób, wśród nich ukrywający się na Podhalu Major, wraz z towarzyszką jego życia, piękną kobietą i dzielnym żołnierzem 5. Brygady Wileńskiej z lat 1943 – 1947 Lidią Lwow „Lalą”, Lucjan i Wanda, a także Jadwiga i wspomniany w liście Władka „Kukuś” (Janusz Rybicki „Kukułka”). Rozpoznanie poczynione przez komunistów jest bardzo dokładne. Uderzenie następuje na przełomie czerwca i lipca 1948 r. Zatrzymanych zostaje w ramach akcji „X” sześć tysięcy osób. 26 czerwca 1948 r. w ręce bezpieki wpadają Major i Lidia Lwow, 1 lipca 1948 r. ubecy aresztują Lucjana i Wandę, a 3 lipca 1948 r. Jadwigę, żonę Władka. W jej mieszkaniu ubecy zastawiają kocioł. Los sprawia, że właśnie wtedy po raz kolejny do Wrocławia przyjeżdża Antoś. Do mieszkania Jadwigi dociera 5 lipca 1948 r. Już na miejscu, praktycznie w progu lokalu, orientuje się, że w środku jest zastawiona zasadzka; nie wchodzi do środka i, mimo pościgu ubeków, ucieka. Nie dowiemy się nigdy, co pozwoliło mu rozpoznać czające się za drzwiami mieszkania Jadwigi niebezpieczeństwo. Tak jak nigdy nie ustalimy, co zdecydowało, że postanowił tam wrócić, aby ponownie podjąć próbę skontaktowania się z żoną Władka. Ot, losu gra.
Zapewne nie chciał powrócić do oddziału, do Władka, z niczym, bez jakiejkolwiek informacji na temat aktualnej sytuacji Jadwigi, Lucjana i innych, z którymi nie mógł się już tym razem skontaktować. Tak czy inaczej, dwa dni później, 7 lipca 1948 r., podejmuje piekielnie ryzykowną próbę ponownego dotarcia do żony Władka. Tym razem nie ma już szczęścia. Przy próbie ucieczki z ubeckiej pułapki zostaje ciężko ranny w brzuch. Ubecy doskonale wiedzą kogo mają w swoich rękach i jak ważnymi informacjami dysponuje Antoś. Zaczyna się wyścig z czasem, koszmarny wyścig nie o ocalenie jego życia, lecz o wydobycie z niego wiadomości, zwłaszcza o aktualnym miejscu postoju oddziału Władka, a także o terminie i punkcie kontaktowym, w którym ma po powrocie na Podlasie dołączyć do oddziału. Ciężko ranny Antoś błyskawicznie zostaje przewieziony do gmachu WUBP we Wrocławiu. Nie epatujmy okrucieństwem, jak twórcy filmu „Obława” odciętą głową niemieckiego spadochroniarza, która następnie posłużyła jako wkładka do zupy podanej przez bohatera filmu dwóm jeńcom niemieckim, i oszczędźmy sobie opisu przebiegu przesłuchania Antosia. Przypomnijmy sobie kadry z filmu „Akcja pod Arsenałem”, ze scenami pobytu Janka Bytnara „Rudego” w Alei Szucha. Przesłuchanie Antosia musiało wyglądać podobnie, a jeszcze ta rana postrzałowa, kula w brzuchu...
Na potrzeby tej opowieści wyobraźmy sobie, że o jego przebiegu rozmawiają pomiędzy sobą ubecy:
- No i co, wyciągnąłeś z niego, gdzie jest „Młot”?
- Gówno wyciągnąłem. Twardy był, ścierwo. Sam zobacz.
Zaciekawiony ubek spogląda na protokół przesłuchania Antosia, na ostatnie materialne świadectwo istnienia tego dzielnego człowieka, na dowód jego heroicznej postawy w piekle ubeckiej katowni. W protokole odnotowano tylko trzy pytania, choć zadano ich Antosiowi znacznie, znacznie więcej. Zostały utrwalone na papierze dokumentu przesłuchania obok trzech odpowiedzi, jakich udzielił Antoś:
-na pytanie: gdzie jest "Młot"? odpowiedział: - „Młot” wraz z oddziałem przebywa w lesie, ostatnio myśli o zaprzestaniu walki i rozwiązaniu oddziału (Władek nie nosił się z takim zamiarem – przyp. GW),
-na pytanie: gdzie jest "Lufa" (pseudonim Henryka Wieliczki, partyzanta 5. i 6. Brygady Wileńskiej – przyp. GW)? odpowiedział: - niedawno spotkałem go przypadkowo na dworcu w Warszawie. Nie wiem gdzie teraz przebywa,
-na pytanie: gdzie jest Cyrski (fałszywe nazwisko jednego z partyzantów 5. Brygady Wileńskiej – przyp. GW)? odpowiedział: - nie wiem.
Nie podpisał protokołu przesłuchania, nie był w stanie. W miejscu przeznaczonym na podpis przesłuchiwanego znajduje się odcisk jego kciuka.
Ubecy doskonale wiedzą kogo mają w swych rękach, ale w protokole przesłuchania wpisują, że przesłuchują nieznanego z imienia i nazwiska mężczyznę. Na skutek takiego zabiegu Antoś trafia do znajdującego się pod kontrolą WUBP szpitala we Wrocławiu jako NN. Tam umiera 8 lipca 1948 r. Jego zwłoki, jako zwłoki NN, zostają przekazane do Zakładu Anatomii Prawidłowej Kliniki Uniwersyteckiej we Wrocławiu, gdzie są przechowywane przez ponad pół roku. W końcu stycznia 1949 r. ciało Antosia, oczywiście jako ciało NN, zostaje oddane do ćwiczeń studentom medycyny. Następnie, po upływie blisko miesiąca, zwłoki Antosia, czy raczej to, co z nich pozostało, zostają pogrzebane w nieznanym do dziś miejscu.
Władek
Oddział Władka nadaremnie czeka w ustalonym miejscu i terminie na powrót Antosia. Dzięki jego heroicznej postawie podczas przesłuchania, partyzanci bezpiecznie odchodzą z wyznaczonego punktu kontaktowego. Nieobecność Antosia w umówionym czasie i miejscu jest oczywiście dla Władka niepokojąca, ale jeszcze niczego nie przesądza. Przecież Antoś zawsze wraca. Dopiero cisza kolejnych tygodni przynosi ze sobą Władkowi smutną prawdę, że doszło do nieszczęścia, że już nie zobaczy Antosia stojącego pośród żołnierzy oddziału, że tym razem Antoś nie wróci. Strata tego dzielnego żołnierza oznacza dla Władka także zerwanie kontaktu z Jadwigą (przez kilka miesięcy Władek nie wie, że jego żona została aresztowana), z Lucjanem i innymi. Pozostaje mu tylko Podlasie, jego matecznik, już bez kontaktu ze światem, przy coraz silniejszych i celniej trafiających obławach komunistycznych, przy coraz bardziej sterroryzowanej przez komunistów miejscowej ludności. I tak trwa w walce przez kolejne miesiące...
Lucjan
W tym samym czasie rozgrywa się ostatni rozdział życia Lucjana. Jego położenie jest beznadziejnie trudne. W chwili aresztowania Wanda jest przecież w ciąży z drugim dzieckiem; w więzieniu przychodzi na świat ich córka. Ubecy oczywiście chcą wykorzystać sytuację rodzinną Lucjana do zwerbowania go do współpracy. Ich celem jest przede wszystkim zabicie, albo jeszcze lepiej pojmanie Władka i tych, którzy trwają wraz z nim w zbrojnym oporze. A Lucjan może być w tym wydatnie pomocny. Dostaje gwarancję w miarę łagodnego wyroku w zamian za pomoc w dotarciu do Władka; jednocześnie jest straszony, że jeżeli odmówi podjęcia współpracy, to los Danuty i dzieci będzie jeszcze gorszy od tego, który już jest ich udziałem. Ubecy mają zatem bardzo dużo do zaoferowania Lucjanowi, niezależnie od tego, że danych mu obietnic nie zamierzają dotrzymać. Ale Lucjan, pomimo, że stawką w tej grze jest jego życie i los jego żony i dzieci, nie zdradza Władka. Odmawia podjęcia współpracy...
Zamiast epilogu
Czas przerwać tę opowieść, bo nawet najwytrwalsi czytelnicy zapewne mają już dość.
Władek ginie 27 czerwca 1949 r. na skraju lasu rudzkiego, nieopodal wsi Czaje - Wólka.
Lucjan po ciężkim śledztwie zostaje skazany na karę śmierci. Jego los dopełnia się 8 lutego 1951 r. o godz. 19.55 w więzieniu mokotowskim w Warszawie;
Major także zostaje skazany na karę śmierci, w tym samym co Lucjan procesie. Jego życie zostaje przerwane kulą wystrzeloną w tył jego głowy przez więziennego kata raptem dwadzieścia minut po zastrzeleniu Lucjana;
Wanda również jest sądzona razem z Lucjanem. Zostaje skazana na 12 lat więzienia. Więzienne mury opuszcza w 1956 r. Ostatnie kilkanaście lat życia spędza na wpół sparaliżowana pod opieką troskliwej córki, Ewy. Umiera w 2001 roku.
Jadwiga zostaje skazana na 9 lat więzienia. Karę odbywa do lipca 1954 r. Umiera w tym samym roku co Wanda.
Miejsca pogrzebania przez komunistów ciał Władka, Lucjana i Majora pozostają nieznane.
To była krótka opowieść o ludziach, którzy bronili wolności w czasach dla niej najgorszych, i w jej obronie dali z siebie wszystko. Dosłownie i do końca. "Kłaniam się Ich cieniom".
Mój symboliczny ukłon przed Władkiem, Lucjanem, Antosiem, Majorem, Wandą i Jadwigą pierwotnie miał kończyć ten tekst. Ale po namyśle uznałem, że choć opowiedziana w nim historia nie ma happy endu, to jednak nie powinna kończyć się tak całkowicie tragicznie. Ekran – cały czas myślę o tym, że dożyję sfilmowania historii tych ludzi - tego nie zniesie. Dlatego z uśmiechem patrzę na fotografię wykonaną wczesną wiosną 1949 r., a na niej trzech mężczyzn w garniturach i kapeluszach. Stoją na tle samolotu. I nie powinno to nikogo dziwić, bo zdjęcie zostało wykonane na płycie lotniska w Sydney. Nie wiem kto zrobił tę fotografię, ale jeżeli nie znał historii uwiecznionej na niej trójki, to byłby bardzo zdziwiony, jak dużo pieniędzy za pomoc w schwytaniu tych ludzi (czyli w praktyce za ich głowy) dawała wówczas policja polityczna Polski Ludowej. A szczególnie za głowę jednego z nich. Za głowę „Kukusia”, czyli Janusza Rybickiego „Kukułki”. Tego samego, którego Władek, w przypomnianym w niniejszym szkicu liście z lutego 1948 r. do Lucjana, tak serdecznie zachęcał do wypadu na Podlasie. Obaj – Władek i Lucjan - lubili i cenili „Kukusia”, do początku sierpnia 1946 r. dowódcę jednego ze szwadronów w ich oddziale.
Również komuniści wysoko oceniali bogaty dorobek bojowy „Kukusia”, stąd na ich liście życzeń lokował się on w ścisłej czołówce, był jednym z najbardziej poszukiwanych przez bezpiekę żołnierzy Brygad Wileńskich. A jednak nie zdołali go dopaść (nie mogli w to zresztą uwierzyć; intensywnie tropili go do połowy lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia, a już bardziej rutynowo do końca lat sześćdziesiątych). Dosłownie w ostatniej chwili przed aresztowaniem – na przełomie czerwca i lipca 1948 r. - „Kukuś” i dwaj inni partyzanci z oddziałów „pana Majora” („Zbyszek” i „Marek”) zdołali przedostać się przez zieloną granicę do amerykańskiej strefy okupacyjnej w Austrii. Po kilku miesiącach pobytu na terenie Austrii i Niemiec dotarli do Włoch, a następnie na pokładzie okrętu „Generał Omar Bundy” dopłynęli 20 marca 1949 r. do wybrzeży Australii, do Sydney. Na antypody. Byli wolni.
PS (1) Blisko rok temu miałem okazję przeczytać scenariusz pierwszego odcinka serialu telewizyjnego mającego opowiadać historię majora „Łupaszki” i jego podkomendnych. Nie mogłoby zabraknąć w tym serialu losów Władka, Lucjana i Antosia. Scenariusz jest świetny. Napisany został przez znanego i zdolnego scenarzystę i reżysera filmowego. Tylko co z tego, skoro wedle mojej wiedzy żadna rodzima telewizja, z tzw. publiczną na czele, nie wyraziła najmniejszego zainteresowania tym projektem. Takie czasy, czasy „Obławy” i „Pokłosia”;
(2) (i) „niepamięć to dar” – fraza piosenki Toma Waitsa „Part You Throw Away” w przekładzie Romana Kołakowskiego, (ii) „czasy nadaremne”- zapożyczenie z wiersza K. Baczyńskiego „Spojrzenie”, (iii) „z czasów Drugiej Apokalipsy” - zapożyczenie z wiersza Z. Herberta „Raport z oblężonego miasta”, (iv) „Dlaczego powieść (...)” – zapożyczenie z książki Józefa Mackiewicza „Sprawa pułkownika Miasojedowa”, (v) „Jestem za ścisłością (...)” – fragment tekstu Józefa Mackiewicza „Literatura contra faktografia”, „Kultura”, nr 7-8 z 1973 r.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/151697-krotka-refleksja-w-zwiazku-z-dniem-pamieci-zolnierzy-wykletych-czyli-kilka-zdan-o-kinie-polskim-i-niesfilmowanej-historii-wladka-lucjana-i-antosia