Krótka refleksja zainspirowana filmem „Pokłosie”, oparta na cytatach z materiałów pomocniczych do nauki o Polsce i świecie współczesnym

Manifestacja Bundu, fot. Wikipedia.pl
Manifestacja Bundu, fot. Wikipedia.pl

SŁYNNY „RAPORT KARSKIEGO”- Z JESIENI 1942 R.

Niedawno minęło 70 lat od przedstawienia tzw. raportu Karskiego „naszym byłym aliantom z czasów drugiej Apokalipsy”. Chodzi oczywiście o sprawozdanie, autorstwa Jana Karskiego, wysłannika Polskiego Państwa Podziemnego, na temat dokonywanej przez Niemców zagłady Żydów w okupowanej Polsce. Karski przedstawił swój słynny dziś raport Brytyjczykom w końcu listopada 1942 r. Do lata 1943 r. spotkał się z wieloma wpływowymi osobistościami brytyjskimi i amerykańskimi, informując ich o hekatombie narodu żydowskiego. W lipcu 1943 r. przyjął go na audiencji i wysłuchał sam prezydent USA. Bez wątpienia, Karski zrobił wszystko, co mógł w sprawie zaalarmowania wolnego świata o dokonywanej przez Niemców eksterminacji Żydów na okupowanych ziemiach polskich. Pytanie czy alianci uczynili wszystko, co było w ich mocy, aby powstrzymać zagładę Żydów, pozostawiam bez odpowiedzi. Tak czy inaczej, wysiłki Karskiego nie odmieniły losu Żydów podczas niemieckiej okupacji ziem polskich. Sam Karski doczekał się po kilkudziesięciu latach uznania ze strony możnych tego świata. Otrzymał m.in. tytuł „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”, kilka uniwersytetów amerykańskich uhonorowało go doktoratami honoris causa, w 1994 r. przyznano mu honorowe obywatelstwo Izraela. W rok później został odznaczony najwyższym polskim orderem – Orderem Orła Białego. Oczywistym uzasadnieniem tych wszystkich honorów, ze wszech miar zasłużonych, był wspomniany wcześniej tzw. raport Karskiego i starania jakie po upublicznieniu owego raportu podejmował jego autor, aby uwrażliwić aliantów na dokonywaną przez Niemców zagładę Żydów na terenach okupowanej Polski.

 

NIECO MNIEJ SŁYNNY „RAPORT KARSKIEGO” - Z LUTEGO 1940 R.

Warto pamiętać, zwłaszcza w kontekście najnowszego dokonania polskiej kinematografii, uznanego przez urzędników z Biura Edukacji m.st. Warszawy za świetne tworzywo do edukacji młodzieży (patrz: wPolityce: Twoje dziecko też obejrzy „Pokłosie”!), że słynny raport z jesieni 1942 r. nie jest jedynym opracowaniem dotyczącym sytuacji Żydów na okupowanych ziemiach polskich, napisanym ręką Jana Karskiego. Otóż ponad dwa lata wcześniej, w lutym 1940 r., na potrzeby kierownictwa Podziemia, sporządził on inny raport, zatytułowany „Zagadnienie żydowskie w Polsce pod okupacjami”. W opracowaniu tym, nieco mniej znanym, w jego części odnoszącej się do tych ziem II Rzeczypospolitej, które od jesieni 1939 roku znajdowały się pod okupacją sowiecką, Karski napisał m.in. (podkreślenia i wytłuszczenia w niniejszym szkicu pochodzą od autora):

Żydzi są tu u siebie; nie tylko, że nie doznają upokorzenia i prześladowań, ale posiadają dzięki swemu sprytowi i umiejętności przystosowania się do każdej nowej sytuacji pewne uprawnienia natury zarówno politycznej, jak i gospodarczej. Wchodzą do komórek politycznych, w dużej części zajęli poważniejsze stanowiska polityczno–administracyjne, odgrywają dość dużą rolę w związkach zawodowych, na wyższych uczelniach, a przede wszystkim w lichwie i paskarstwie, w handlu nielegalnym (….). Stosunek Żydów do bolszewików uważany jest przez polskie społeczeństwo za bardzo pozytywny. Uważa się powszechnie, że Żydzi zdradzili Polskę i Polaków, że w zasadzie są komunistami, że przeszli do bolszewików z rozwiniętymi sztandarami. Istotnie w większości miast bolszewików witali Żydzi bukietami czerwonych róż, przemówieniami, uległymi oświadczeniami itp. I tak, oczywiście, komuniści Żydzi odnieśli się do bolszewików z entuzjazmem, bez względu na klasę społeczną, z której pochodzili. Proletariat żydowski, drobne kupiectwo, rzemiosło, ci wszyscy, których pozycja obecnie strukturalnie poprawiła się, a którzy uprzednio wystawieni byli przede wszystkim na prześladowania, zniewagi, ekscesy itp. elementu polskiego – ci wszyscy również pozytywnie jeśli nie entuzjastycznie, odnieśli się do nowego regime’u. Trudno im zresztą się dziwić. Gorzej już jest np., gdy denuncjują oni Polaków, polskich narodowych studentów, polskich działaczy politycznych, gdy kierują pracą milicji bolszewickich zza biurek lub są członkami tej milicji, gdy niezgodnie z prawdą szkalują stosunki w dawnej Polsce. Niestety, trzeba stwierdzić, że wypadki te są bardzo częste, dużo częstsze niż wypadki wskazujące na lojalność wobec Polaków czy sentyment wobec Polski.(...) W zasadzie jednak i w masie Żydzi stworzyli tu sytuację, w której Polacy uznają ich za oddanych bolszewikom i – śmiało można powiedzieć – czekają na moment, w którym będą mogli po prostu zemścić się na Żydach. W zasadzie wszyscy Polacy są rozżaleni i rozczarowani w stosunku do Żydów – olbrzymia większość (przede wszystkim oczywiście młodzież) dosłownie czeka na sposobność krwawej zapłaty.

 

WIDZIANE OCZYMA ŻYDÓW

Niejako w uzupełnieniu powyższego fragmentu opracowania autorstwa Jana Karskiego, warto przywołać kilka żydowskich głosów z epoki.

Ciekawym świadectwem na temat relacji polsko–żydowskich w okresie sowieckiej okupacji ziem wschodnich II Rzeczypospolitej jest np. relacja Żydówki z Grodna (spisana na przełomie 1941 i 1942 roku, w okupowanej przez Niemców Warszawie, i złożona w Konspiracyjnym Archiwum Getta Warszawskiego, kierowanym przez Emanuela Ringelbluma):

Gdy bolszewicy wkroczyli na polskie tereny, odnieśli się oni z dużą nieufnością do ludności polskiej, zaś z pełnym zaufaniem do Żydów. Bardziej wpływowych Polaków oraz takich, którzy przed wojną zajmowali ważniejsze stanowiska, bolszewicy wywieźli w głąb Rosji, zaś wszelkie urzędy obsadzali przeważnie Żydami i im powierzali wszędzie funkcje kierownicze. Z tych względów ludność polska ustosunkowała się na ogół bardzo wrogo. Wytworzyła się nienawiść jeszcze silniejsza, niż była przed wojną. Polacy jednakowoż nie mogli dać owej nienawiści żadnego ujścia, toteż pielęgnowali ją tylko i dławili w sobie. Należy zaznaczyć, że w dużym stopniu nienawiść tę wywołali Żydzi sami, bowiem z chwilą wkroczenia wojsk rosyjskich odnieśli się oni do Polaków lekceważąco i często ich poniżali. Przybycie bolszewików przyjęli Żydzi z wielką radością. Odtąd czuli się dumni i bezpieczni, uważali się niemal za panów sytuacji, zaś Polaków traktowali z góry i arogancko, dawali im często odczuć ich niemoc i naigrywali się z niej.

Inne świadectwo, także sporządzone przez Żydówkę, złożone w tym samym zbiorze dokumentów, dotyczy Lwowa .Czytamy w nim:

Jeśli chodzi o Żydów, to ci odgrywali się na Polakach w sposób częstokroć bardzo ohydny; wyrażenie „To już nie są wasze czasy” bywało nie tylko zbyt często używane, ale przeważnie nadużywane. Pewnego razu sama byłam świadkiem, jak w przepełnionym wagonie kolejowym stojący Żyd zwrócił uwagę do siedzącego Polaka z pretensją, że nie ustępuje mu miejsca. Gdy Polak odpowiedział, iż nie widzi powodu, dla którego miałby to czynić, został obrzucony całą lawina inwektyw i obelg, wśród których jak refren powtarzało się „Co pan myślisz, że to są dawne czasy?”. Takie i podobne incydenty spotykało się na każdym kroku i sprawiły one, iż żądza zemsty zapiekła się Polakom w sercach, zwłaszcza , że nie mogli się zrewanżować nawet słowami, albowiem choćby za „niewinne” „ty parszywy Żydzie” groziło pięć lat więzienia za szerzenie nienawiści narodowościowej.

Kolejny obrazek. Tym razem z Wilna. Pierwsze godziny po zajęciu miasta przez Armię Czerwoną. I znów świadectwo pochodzące od Żyda:

Wielki ciężar zdjęty z serca ludzi. Nie jest łatwo opisać emocje, jakie ogarnęły mnie, kiedy zobaczyłem rosyjski czołg na ulicy naprzeciwko naszej bramy, obsługiwany przez młodych uśmiechniętych ludzi z czerwonymi gwiazdami na czapkach. Tłum zebrał się wokół stojących pojazdów; ktoś krzyknął „Niech żyje władza sowiecka” i wszyscy zaczęli klaskać… Niewielu nie - Żydów można było zauważyć w tłumie. To w większości Żydzi wyrażali publicznie swój entuzjazm. To wzbudziło wściekłość Polaków

 

SLOGANY WYWRACAJĄCE KISZKI

Teraz oddajmy głos Polakowi. Jego relacja uzupełnia przytoczone wcześniej świadectwo, to z Wilna:

Wśród tłumu dotarłem do Wielkiej, tam obok ratusza witano Krasną Armię w całej okazałości i z całą okazałością. Szczypałem się od czasu do czasu, by się przekonać czy jestem przytomny. Ciągle podejrzewałem, że to koszmarny sen. Tyle krzyków radosnych, wiwatów na cześć Stalina, Woroszyłowi, Mołotowa, Krasnej Armii nie słyszałem nigdy i nigdzie. Jakkolwiek nie znałem dokładnie członków poszczególnych organizacji lewicowych polskich (powinno być: komunistycznych - przyp. GW) - to stwierdzam, że i takich nie poznałem. Przypuszczam raczej, że byli. Natomiast cały spontaniczny entuzjazm wywoływali Żydzi. Nie było chyba organizacji żydowskiej, która by nie miała swych powitalnych przedstawicieli. Bund na ten dzień chyba ściągnął z najdalszych okolic Żydów, by tylko pokazać, że jest tego olbrzymia masa. Krzykom i wiwatom nie było końca. Żydóweczki były bezkonkurencyjne. Ich pomysły, kto ma żyć, wprowadzały w podziw. Ich slogany, już nie Polakowi, ale przeciętnie uczciwemu człowiekowi, wywracały kiszki.

Powtórzmy, kończąc na razie cytaty, ocenę nastrojów panujących wśród Polaków żyjących pod okupacją sowiecką w stosunku do mieszkających tam Żydów, jaką w swoim raporcie z lutego 1940 r. sformułował Jan Karski:

w zasadzie jednak i w masie Żydzi stworzyli tu sytuację, w której Polacy uznają ich za oddanych bolszewikom i – śmiało można powiedzieć – czekają na moment, w którym będą mogli po prostu zemścić się na Żydach. W zasadzie wszyscy Polacy są rozżaleni i rozczarowani w stosunku do Żydów – olbrzymia większość (przede wszystkim oczywiście młodzież) dosłownie czeka na sposobność krwawej zapłaty.

 

O NASTROJACH ZBIOROWOŚCI I EGZYSTENCJALNEJ MATEMATYCE

We wrześniu 1939 r. wymarzona i wytęskniona przez naszych przodków Polska, wybroniona w sierpniu 1920 r. przed zalewem bolszewickim Ojczyzna, przestała istnieć. Ledwie po niecałych dwudziestu jeden latach od Jej odrodzenia, po stu dwudziestu trzech latach zaborów. Dla znakomitej większości naszych rodaków było to dogłębnie traumatyczne doświadczenie. Opisane w przywołanych w niniejszym tekście świadectwach zachowania i postawy niektórych obywateli polskich narodowości żydowskiej wobec nowej rzeczywistości, symbolizowanej obecnością wrogich Polsce i całej cywilizacji łacińskiej sierpów i młotów oraz czerwonych gwiazd na ulicach oraz rynkach polskich miast i miasteczek położonych na ogarniętych okupacją sowiecką terenach II Rzeczypospolitej, musiały wydać, i pośród niemałej części Polaków wówczas na tych terenach zamieszkałych wydały, zatruty owoc w postaci bardzo poważnego wzrostu wrogości wobec miejscowych społeczności żydowskich. Złe emocje kierowane były w stosunku do całych lokalnych wspólnot żydowskich, bez rozróżniania przypadków indywidualnych, bez oddzielania osób winnych kolaboracji z Sowietami od niewinnych. Taki jest, szczególnie w okresach ostrych konfliktów, charakter nastrojów zbiorowości. Głosy i postawy nie wpisujące się w schematy myślenia kolektywnego tracą wówczas bardzo na znaczeniu. Zjawisko zmniejszania znaczenia poglądów niekolektywnych dla sposobu w jaki rzeczywistość postrzegana jest przez daną zbiorowość, zwłaszcza poglądów przeciwstawiających się prostackim i nieprawdziwym ze swej istoty uogólnieniom polegającym na przypisywaniu negatywnych cech lub ciężkich przewin, np. grzechu kolaboracji z okupantem, całym społecznościom czy narodowościom, jest tym silniejsze i szybsze, im bardziej opresyjne są warunki, które te uogólnienia wywołują. Zależność ta ma zatem charakter wprost proporcjonalny. Tak było, jest i będzie – pod każdym niebem, niezależnie od szerokości geograficznej. Można i pewnie nawet należy nad tym ubolewać, tyle że w najmniejszym stopniu nie zmieni to wspomnianej prawidłowości. Warto pamiętać także o tym, że siła i znaczenie głosów stanowiących emanację prostackich i nieprawdziwych uogólnień typu: „Żyd znaczy zdrajca” czy – przenosząc się na chwilę w czasy zupełnie niedawne – np. siła i znaczenie wyzwisk i szyderstw kierowanych wobec osób, które modliły się pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie są odwrotnie proporcjonalne do liczebności i jakości elity danej zbiorowości w danym momencie dziejów. Im jakość elity jest wyższa a jej liczebność większa, tym głos mentalnego motłochu jest słabiej słyszalny i ma mniejszy poklask. Czasy nam współczesne uświadamiają tę zależność w sposób bardzo wyraźny.

 

ZE ZDZIESIĄTKOWANĄ ELITĄ I BEZ PAŃSTWA W ROLI STRÓŻA PRAWA

Należy wiedzieć, zwłaszcza w kontekście zależności pomiędzy siłą i znaczeniem głosu gawiedzi a liczebnością i kondycją elity, że do lata 1941 r. ludność polska zamieszkująca te ziemie II Rzeczypospolitej, które jesienią 1939 r. znalazły się pod okupacją sowiecką, została zdziesiątkowana aresztowaniami (dotknęły one bezpośrednio w sumie ok. 110 tys osób) i deportacjami przeprowadzonymi przez Sowietów. Ci, podobnie jak Niemcy, pacyfikację polskiego społeczeństwa rozpoczęli od uderzenia przede wszystkim w jego elitę, w tym lokalne autorytety. Do dzisiaj historycy nie mogą doliczyć się Polaków wywiezionych na wschód z terenów okupacji sowieckiej w kolejnych czterech deportacjach, które miały miejsce do czerwca 1941 r. Podawane są różne wartości; aktualna wiedza nakazuje przyjęcie, jako najbliższej prawdy, liczby czterystu tysięcy.

Trzeba też pamiętać o tym, że niektórzy nasi bliźni przestrzegają porządku prawnego, zwłaszcza tych jego regulacji, które służą ochronie życia czy mienia, wcale nie dlatego, że są oni szczególnie mocno przywiązani do piątego czy też siódmego przykazania, lecz z powodu strachu przed sankcjami za działania niezgodne z prawem. W czasach względnie normalnych, tj. gdy państwo wypełnia swoje obowiązki stróża prawa w zakresie ochrony życia, zdrowia i mienia obywateli, motywy, dla których ludzie przestrzegają norm prawnych chroniących wskazane wartości, nie mają większego znaczenia. Liczy się skutek. Niemniej w samym tylko 2010 r. w Polsce doszło do 440 zabójstw, zaś w kolejnych 240 przypadkach dopuszczono się zbrodni usiłowania zabójstwa. Statystyka za rok 2011 wygląda bardzo podobnie. Poważny problem zaczyna się, gdy normalna państwowość upada, a na jej miejsce wchodzi władza, np. okupacyjna, która zadań tych wypełniać nie zamierza, a wręcz przeciwnie – daje przyzwolenie i zachęca do czynów przestępnych wobec tej czy innej zbiorowości ludzkiej. Chętnych nigdy nie zabraknie, pod każdym niebem, pod każdą szerokością geograficzną.

 

KOLEJNE KILKA OGNIW DŁUGIEGO ŁAŃCUCHA PRZYCZYN

Stan będącej udziałem wielu Polaków silnej niechęci czy wrogości wobec Żydów na terenach okupowanych przez Sowietów, zbudowany na psychologicznie silnej konstrukcji bram triumfalnych i wieców powitalnych fetujących sowieckiego okupanta depczącego polską państwowość, utrwalony został przez kolejne miesiące tej okupacji. Czy były ku temu obiektywne powody? Mnie się zdaje, że dużą część odpowiedzi na to pytanie daje przytoczony we wcześniejszej partii tekstu fragment raportu Karskiego, tego z lutego 1940 r. Warto przy tym pamiętać, że mechanizm rodzenia się i potęgowania tej wrogości miał żyzny podkład w postaci silnej odrębności, w tym kulturowej i religijnej, członków społeczności żydowskiej od otaczającego ją nieżydowskiego otoczenia, przy jednoczesnym braku istotnych procesów asymilacyjnych z polskim środowiskiem. Znaczna część Żydów zamieszkałych na ziemiach wschodnich II Rzeczypospolitej nie umiała nawet mówić po polsku. Można powiedzieć, że w chwili rozpoczęcia się okupacji sowieckiej społeczność polska i żydowska żyły obok siebie, a nie ze sobą, że były to dwa odrębne światy, o czym będzie jeszcze dalej mowa. Wraz z nastaniem i trwaniem realiów sowieckiej rzeczywistości, w relacjach polsko-żydowskich zaczęła dominować silna niechęć, wręcz wrogość. Rzecz jasna, od tej reguły zdarzały się wyjątki, ale nie miały one istotnego wpływu na wzajemne relacje panujące pomiędzy tymi zbiorowościami ludzkimi.

Na zachodniej Białostocczyźnie i w łomżyńskim stosunki te, nacechowane wspomnianą odrębnością, już przed II Wojną Światową miały konfliktowe oblicze, czego powodem były przede wszystkim spory na tle ekonomicznym (choć nie bez znaczenia był również stosunkowo liczny udział młodzieży żydowskiej w organizacjach komunistycznych, które, przypomnijmy, w ogóle nie uznawały państwa polskiego i działały na jego szkodę). Stroną inicjującą spory byli Polacy, wspierani politycznie przez silne na tamtych terenach Stronnictwo Narodowe. Bywało, że konflikt ten wykraczał poza ramy prawne; dochodziło do przestępstw, najczęściej przeciwko mieniu, wskutek których poszkodowanymi byli Żydzi. Trzeba jednak mocno i wyraźnie podkreślić, w kontekście tych przypadków, że państwo polskie traktowało swoich obywateli żydowskiego pochodzenia jako pełnoprawnych uczestników wspólnoty: policja broniła ich bezpieczeństwa i mienia, a osoby, które dopuściły się tego rodzaju czynów przestępnych nie mogły ze strony wymiaru sprawiedliwości II Rzeczypospolitej liczyć na jakąkolwiek taryfę ulgową.

Pamiętając o tym, co w swoim raporcie z lutego 1940 r. napisał Karski, a ja pozwoliłem sobie przywołać we wcześniejszym fragmencie niniejszego szkicu, można chyba dość łatwo zrozumieć mechanizm, który spowodował, że u progu okupacji niemieckiej ta część Polaków, która od jesieni 1939 r. do czerwca 1941 r. żyła w realiach okupacji sowieckiej, w swojej większości, zapewne znacznej, odnosiła się do Żydów z dużą niechęcią, a często wrogością. Nie inaczej było w łomżyńskim, w tym w Jedwabnem. W miasteczku, w którym 10 lipca 1941 r. kilkudziesięciu Polaków, działających z inspiracji i pod kontrolą uzbrojonych Niemców, zamordowało kilkuset, zapewne około czterystu, Żydów. Tych Niemców pod bronią było, według różnych źródeł, od piętnastu do dwudziestu pięciu; żandarmi z miejscowego posterunku i gestapowcy, ci ostatni prawdopodobnie z komanda Hermanna Schapera. Przebieg tragicznych wydarzeń z 10 lutego 1941 r. w Jedwabnem był i nadal pozostaje przedmiotem wielu publikacji a także sporów. Nie zamierzam niniejszym tekstem odświeżać różnic co do przebiegu tego dramatu, chcę jedynie zwrócić uwagę na jeden aspekt tych zdarzeń.

 

SKALA

Wedle wytworzonych w 1940 r. dokumentów sowieckich w Jedwabnem mieszkało wówczas 2 385 mieszkańców, w tym 1823 Polaków i 562 osoby narodowości żydowskiej. Nie ma powodów żeby tym danym odmawiać wiarygodności. Można też zasadnie przyjąć, że wskazane wartości liczbowe nie uległy znaczącej zmianie do feralnego dnia 10 lipca 1941 r. Załóżmy zatem, dla zobrazowania proporcji, że mordu na kilkuset osobach z żydowskiej społeczności Jedwabnego dopuścili się wyłącznie mieszkańcy tego miasteczka (w rzeczywistości część zbrodniarzy pochodziła z okolicznych miejscowości). Sprawców było – według różnych źródeł i wersji (pomijam świadectwa i oceny bardzo mało prawdopodobne, niezależnie od ich wydźwięku) – nie mniej niż dwudziestu i nie więcej niż pięćdziesięciu. Uznajmy, że było ich pięćdziesięciu. To oznacza, że krew Żydów jedwabieńskich miało na rękach 2,7 procenta Polaków z tego miasteczka. Oczywiście jest to pewne uproszczenie. Gdyby bowiem liczebność sprawców odnosić wyłącznie do zbiorowości dorosłych mężczyzn narodowości polskiej zamieszkujących wówczas Jedwabne, to wskazany odsetek byłby większy; jednak gdyby uwzględnić, że udział w zbrodni wzięli udział także Polacy spoza Jedwabnego, to zapewne wartość tego odsetka uległaby obniżeniu poniżej poziomu 2 procent. Tak czy inaczej, powyższa wartość procentowa wydaje mi się dość ważna dla uprzytomnienia sobie skali zjawiska, zwłaszcza w kontekście nastrojów panujących w relacjach polsko-żydowskich u progu zmiany okupanta, z sowieckiego na niemieckiego, i przyczyn, które nastroje te wywołały. Pokazuje ona bowiem w sposób jednoznaczny, że znakomita większość Polaków z Jedwabnego nie wzięła udziału w mordzie na swoich żydowskich sąsiadach. Wobec tragicznych wydarzeń z 10 lipca 1941 r. ogromna większość naszych rodaków z tego miasteczka zachowała postawę bierną.

Tak było również w innych miejscowościach tego regionu, w których część ich polskich mieszkańców dopuściła się mordów na Żydach. Orientacyjna liczba Polaków, którzy w lecie 1941 roku na obszarze zachodniej Białostocczyzny i łomżyńskiego dopuścili się mordów lub gwałtów na ludności żydowskiej nie przekracza jednego tysiąca. Społeczność polska na tych terenach liczyła wtedy około jednego miliona osób. Zatem grzech Kaina, w kontekście popełnionych w lecie 1941 r. zabójstw na Żydach, można przypisać, dokonując zaokrąglenia na niekorzyść polskiej zbiorowości, jednemu promilowi Polaków zamieszkujących wówczas wymienione obszary.

Mnie się zdaje, że to też jest bardzo istotna proporcja. Warta zapamiętania, choćby z dwóch powodów. Pierwszym niech będzie obraz jednego z aspektów rzeczywistości okupacji sowieckiej przedstawiony w przywołanym w niniejszym tekście fragmencie raportu Karskiego z lutego 1940 r., zaś drugim współczesny nam przekaz filmowy. Powtórzmy, bo to jest ważna konstatacja, że ogromna większość naszych rodaków zamieszkujących w owym, podłym, czasie zachodnią Białostocczyznę i łomżyńskie nie wzięła udziału w mordach i gwałtach na swoich żydowskich sąsiadach. Wobec tragicznych wydarzeń z lata 1941 r. zachowała postawę bierną.

 

O ARCYLUDZKIM NIEBOHATERSTWIE

Red. Piotr Zychowicz, w artykule który ukazał się bodaj w ostatnim numerze tygodnika „Uważam Rze”, w okresie, w którym pismo to z żoną kupowaliśmy, przypomniał, że nikt nie może od ludzi żądać czy oczekiwać bohaterstwa. Bardzo słuszna to uwaga, gdyż bohaterstwo z samej istoty jest zachowaniem wyjątkowym, niestandardowym. A przeciwstawienie się, przez udzielenie pomocy Żydom, w tamten tragiczny, lipcowy dzień 1941 roku w Jedwabnem (w tym kontekście nazwa miasteczka służy mi jedynie za przykład) liczącemu kilkadziesiąt osób, owładniętemu żądzą ślepej zemsty, działającemu z inspiracji i pod kontrolą grupy uzbrojonych Niemców motłochowi wymagało niezwykłej odwagi, zwanej inaczej bohaterstwem. Tę samą ocenę odnoszę także do innych pogromów Żydów, do których doszło w lecie 1941 r. na zachodniej Białostocczyźnie i w łomżyńskim. I z tego powodu bronię tych wszystkich naszych rodaków, którzy wobec tamtych wydarzeń zachowali postawę bierną. Ich reakcja była najzupełniej normalna, wręcz arcyludzka. Nie miała oczywiście nic wspólnego z bohaterstwem, za to miała bardzo wiele wspólnego z chęcią przeżycia. Już pomoc bliźniemu, za którą można zapłacić własnym zdrowiem, jest zachowaniem niezwykłym. Natomiast pomoc nielubianemu bliźniemu, za którą można zapłacić życiem – a jeśli mord zbiorowy wisi w powietrzu, to przeciwstawienie się oprawcom, pewnym swojej bezkarności i nią rozbestwionym, wiąże się właśnie z takim ryzykiem – jest czymś zupełnie wyjątkowym. Kto tego nie bierze pod uwagę, ten całkowicie rozmija się z prawdą życia. Dlatego nie ma co takiej pomocy ani wymagać, ani oczekiwać, ani jej braku potępiać czy choćby krytykować. I należy przy tym pamiętać, że ta sama ludność polska, która wobec gwałtów i mordów na Żydach nie udzieliła im pomocy, lecz pozostała bierna, dość powszechnie i ofiarnie – pomimo grożących jej drakońskich kar – wspierała polską partyzantkę niepodległościową, walczącą na tamtych terenach z okupacją niemiecką, a po lipcu 1944 r. z okupacją komunistyczną. Te wszystkie aspekty problemu, podobnie jak świadectwa z epoki przywołane w niniejszym tekście, warto mieć na uwadze, zwłaszcza przy tworzeniu scenariuszy lekcji historii dla uczniów.

Ryzykując zarzut trywializacji tego szkicu, przypomnę zdarzenie sprzed raptem niecałych trzech lat. Otóż w lutym 2010 roku na warszawskiej Woli, w biały dzień, w ruchliwym miejscu nieopodal jednego z centrów handlowych, dwóch wyrostków stało na przystanku tramwajowym. Gdy podjechał tramwaj jeden z nich rzucił koszem na śmieci w zatrzymujący się wagon. Spośród ludzi, którzy wówczas znajdowali się na miejscu, a było ich pewnie w sumie kilkudziesięciu, zareagował tylko jeden, wysiadający z tramwaju mężczyzna. Policjant z kilkunastoletnim stażem. Nie pełnił wówczas służby, ubrany był po cywilnemu. Nikt nie podążył mu z pomocą. Zwykli ludzie nie chcieli się mieszać. Chwilę potem został ugodzony nożem, w wyniku rany zmarł. Sprawcy nie niepokojeni przez nikogo uciekli (wkrótce zostali zatrzymani przez policję i osądzeni). Dziś w miejscu, w którym zginął ów stróż prawa stoi kapliczka, w której wmurowano tablicę pamiątkową przypominającą o tym tragicznym zdarzeniu; znajduje się na niej m.in. upamiętniający interweniującego wtedy policjanta napis: „zginął, bo nie przeszedł obojętnie wobec zła”. Dlaczego przywołuję to zdarzenie? Otóż przypomniana sytuacja z warszawskiej Woli wydaje mi się w porównaniu z realiami panującymi 10 lipca 1941 roku w Jedwabnem zupełnie komfortowa dla przeciwstawienia się złu. Nie chodzi oczywiście o skalę dramatu, rzecz dotyczy zwykłych ludzkich reakcji. Wtedy w Jedwabnem nie było struktur polskiego państwa (te przestały istnieć we wrześniu 1939 r.), porządku pilnowali uzbrojeni żandarmi niemieccy, a obiektem agresji motłochu i w jej finale zbrodni była – ujmując rzecz w maksymalnym skrócie i uproszczeniu – nielubiana przez Polaków społeczność żydowska miasteczka. Przy tym wszystkim podjęcie próby udzielenia pomocy Żydom groziło poważnym ryzykiem, wiązało się z realną obawą utraty zdrowia lub nawet życia. Pomijam realne szanse na skuteczną pomoc a także zupełną bierność ofiar.

Dziś jest zupełnie inaczej. Mamy własne państwo i policję zwalczającą przestępców. Znakomita większość zwykłych ludzi odnosi się do chuliganów z dużą awersją, a z sympatią do tych, którzy stają w obronie porządku. A jednak poza policjantem, który z racji wykonywanego zawodu był zapewne przyzwyczajony do podobnych interwencji i mógł czuć się pewnie, nikt nie zareagował, nikt się nie przeciwstawił złu. Świadkami podobnych sytuacji, tyle że mniej dramatycznych niż ta na warszawskiej Woli, było, zakładam, wielu z nas. I większość z nas, sądzę tu po sobie, zachowała lub zachowa wobec takich zdarzeń postawę bierną. I trwać w niej będzie dopóki można, dopóty nie ma konieczności stanięcia w obronie własnej lub najbliższych. Ale przecież nie oznacza to, że taka postawa jest wyrazem poparcia dla chuligaństwa, czy awersji wobec porządku. Ona po prostu jest przejawem zupełnie niebohaterskiej i jednocześnie arcyzrozumiałej niechęci do ściągania na siebie kłopotów, nawet w słusznej sprawie. Kto próbowałby uczynić z takiej postawy przykład poklasku dla chuligaństwa lub niechęci wobec porządku, byłby w moich oczach głupcem lub propagandystą. Dlatego z pełnym przekonaniem bronię, jako zupełnie normalnego, zachowania tej ogromnej większości naszych rodaków zamieszkujących latem 1941 r. zachodnią Białostocczyznę i łomżyńskie, która wobec mordów i gwałtów na swoich żydowskich sąsiadach zachowała postawę bierną.

 

O WYOBCOWANIU W CZASACH SPOKOJU I SAMOTNOŚCI W CHWILI KATASTROFY

Na zakończenie moich rozważań chcę wrócić do wspomnianej wcześniej kwestii silnej odrębności społeczności żydowskiej zamieszkującej ziemie polskie u progu II Wojny Światowej. Można chyba uznać, że brak poważniejszych procesów asymilacyjnych tej zbiorowości z nieżydowskim otoczeniem miał dla niej fatalne skutki w czasie katastrofy, jaka nadeszła dla Żydów wraz z niemiecką okupacją ziem polskich. Ferdynand Goetel, wybitny polski pisarz dwudziestowieczny, w latach 1926 – 1933 Prezes Polskiego PEN Clubu, nakreślił na kartach swoich znakomitych wspomnień „Czasy wojny” wstrząsający w swojej wymowie, a przy tym, jak sądzę, bardzo istotny dla zagadnienia relacji polsko-żydowskich w okresie okupacji niemieckiej, obraz ostatnich chwil przed zagładą społeczności żydowskiej z miasteczka Zawichost, leżącego w Polsce centralnej, około dwudziestu kilometrów na północny zachód od Sandomierza:

Miasteczko było zbyt małe, by opłacało się urządzić w nim getto, niewiele też zmieniło swój tryb życia aż do ostatniej chwili. Kupcy żydowscy handlowali w sklepach i na targu, rzemieślnicy pracowali. I nawet lekarz miejscowy, również Żyd, przyjmował pacjentów wszelkiego rodzaju. Latem 1943 r. przybył oddział gestapo, zwołał starszyznę żydowską i zapowiedział, że za kilka dni Żydzi mają Zawichost opuścić. Gotowi do wymarszu, mają oczekiwać przybycia konwoju. Był to już czas, gdy Żydzi, nawet na tak głębokiej prowincji jak ta, nie mogli mieć złudzeń, co ich czeka. Dworską bryczką nadjechałem do Zawichostu. Sklepy żydowskie były już częściowo pozamykane, warsztaty nieczynne. Ale cała ludność miasta była na miejscu. Stojąc w grupach czy siedząc na ławeczkach patrzyła w stronę gościńca, którym miał przybyć oddział policji niemieckiej. Przejeżdżającą bryczkę witali poważnymi i głębokimi ukłonami, jak coś bardzo drogiego, z czym się muszą pożegnać.

  • Mój drogi-spytałem poruszony towarzyszącego mi Józefa Targowskiego-czy oni wiedzą co ich czeka?

  • Och! Chyba tak!

  • Dlaczego się nie rozproszą, dlaczego nie uciekają?

Zamyślił się mój dziedzic i wzruszył bezradnie ramionami.

  • Dokąd? Dokąd mają uciekać?

     

Tak, nie było dokąd uciekać Żydom z Zawichostu. Długowieczny dramat ich odrębności w polskim środowisku spowodował, iż w chwili katastrofy znaleźli się bez zaplecza. Straszna samotność tej grupy ludzkiej, oczekującej bez oporu śmierci wśród otwartych dookoła lasów, zarośli, chat i pól sąsiadujących, z którymi nigdy nie potrafiła zrosnąć się organicznie, mimo iż żyła wśród nich od długich wieków, objawiła mi nagle tragiczne fatum narodu, który, wygnany ze swej ojczyzny, nigdy nie umiał zrosnąć się z inną.

Rzecz jasna, to jest diagnoza o charakterze generalnym. Zaistniało wiele jednostkowych zdarzeń wymykających się konkluzji sformułowanej przez Goetla. Tak, tak - można wskazać piękne przykłady zupełnie do niej nieprzystające. Ich najbardziej chlubną grupę stanowi z jednej strony obecność kilkuset nazwisk żydowskich na liście katyńskiej, którą można uznać za koronę dowodu miłości i przywiązania do naszej Ojczyzny, a z drugiej strony ofiara rodziny Kowalskich, przypomniana w znakomitym filmie Arkadiusza Gołębiewskiego i Macieja Pawlickiego, czy poświęcenie wielu innych polskich rodzin, które pomimo zagrożenia karą śmierci, zdecydowały się w tamtych, upiornych, czasach pomagać Żydom. Sądzę jednak, że przykłady te nie mają istotnego wpływu na trafność diagnozy postawionej przez Goetla. Diagnozy bezbrzeżnie smutnej, ale jakże życiowo prawdziwej.

 

Grzegorz Wąsowski

PS. Przywołane w niniejszym tekście świadectwa odnoszące się do ziem wschodnich II Rzeczypospolitej, jak również fragment raportu Jana Karskiego z lutego 1940 r., informację o sowieckich danych na temat liczebności i struktury narodowościowej mieszkańców Jedwabnego w 1940 r. a także wartości wyrażające stosunek liczbowy Polaków winnych mordów lub gwałtów na Żydach w lecie 1941 r. na terenie zachodniej Białostocczyzny i łomżyńskiego do ogółu ludności polskiej zamieszkującej wówczas te tereny podałem za pracą Marka Wierzbickiego „Polacy i Żydzi w zaborze sowieckim” (Stowarzyszenie Kulturalne Fronda, Warszawa 2007); wszystkim zainteresowanym jak naprawdę było, gorąco polecam lekturę tego dzieła.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.