Rzecznik stołecznego Ratusza deklaruje: "Dopisanie się do rejestru to prawo każdego", ale zaznacza: "urzędnicy mogą sprawdzać związki z miastem". NASZ WYWIAD

Fot. PAP/Jakub Kamiński
Fot. PAP/Jakub Kamiński

wPolityce.pl: Coraz częściej media informują, że w warszawskich urzędach mieszkańcy Warszawy spotykają trudności z dopisaniem się do listy wyborców. Chcą głosować w referendum, ale rzuca się im kłody pod nogi, m.in. żądając dowodów mieszkania w stolicy. Takie sygnały docierają również do naszej redakcji. Ratusz używa administracji w walce o niską frekwencję w referendum?

Bartosz Milczarczyk, rzecznik Hanny Gronkiewicz-Waltz: Nie ma absolutnie żadnych problemów z tym, żeby dopisać się do rejestru wyborców. Wszyscy, którzy chcą się do tego rejestru dopisać, mają do tego prawo. I mają do tego możliwości. Jednak w związku z tym, że dopisanie do rejestru jest decyzją administracyjną, obowiązkiem urzędnika jest zweryfikowanie czy deklaracja, którą składają mieszkańcy, jest zgodna z prawdą. Urzędnicy mogą sprawdzać, czy osoba, która chce wziąć udział w referendum w stolicy, rzeczywiście jest na stałe związana z miastem. W związku z tym, jeśli nie ma jasności, urzędnik ma prawo zapytać o dokument, który uprawdopodobni oświadczenie o mieszkaniu w stolicy.

Co to może być?

Właśnie umowa najmu mieszkania, czy umowa o pracę na terenie miasta. Oczywiście nie chodzi o dane wrażliwe, czy kwoty, jakie widnieją na umowę. Chodzi jedynie o to, żeby decyzja administracyjna opierała się na stanie faktycznym.

Takie prośby urzędników to jednak jest de facto utrudnianie dopisania się do rejestru. Jakie są podstawy prawne do żądania dokumentów, o których Pan mówi?

To wynika z ustawy, na podstawie której wydawana jest decyzja o wpisaniu na rejestr wyborców.

Jedna z kobiet, która odeszła z kwitkiem z urzędu, mówiła "Naszemu Dziennikowi", że straszono ją najściem policji i straży miejskiej, która miałaby zweryfikować czy rzeczywiście mieszka pod wskazanym adresem. To zdaje się przesada.

Nie mam informacji, by takie praktyki miały miejsce. Obecnie jedynie w 13 przypadkach odmówiono rejestracji. W dwóch z nich - zgodnie z prawem - zaskarżono decyzje do sądu. A sąd przyznał rację urzędnikom, oddalając skargi. Sąd uznał, że decyzja jest słuszna i zgodna z prawem.

Trudno jednak mówić, by były to dane reprezentatywne. Jaka jest skala wniosków o dopisanie się do rejestru?

Nie prowadzimy takich statystyk, nie mamy danych. Oczywiście jednak ci, którzy chcą się dopisać do listy, mogą to zrobić w urzędach dzielnic, w których mieszkają.

Czy warszawski ratusz czuje niepokój związany z dopisywaniem się do list? Napływ takich wniosków może mieć poważne znaczenie dla wyników referendum...

Nie prowadzimy statystyk. Co więcej, dopisanie się do rejestru to jest prawo każdego, kto chciałby wziąć udział w referendum. My tego nie oceniamy, realizujemy jako urząd miasta swoją powinność i wydajemy adekwatne decyzje.

Rozumiem, że deklaruje pan, że żadnych utrudnień czy złośliwości mieszkańcy Warszawy nie spotkają w urzędach?

Absolutnie nic takiego nie ma miejsca. Urzędnicy nie podchodzą do takich spraw emocjonalnie, realizują zadania, jakie mają w swoich zakresie obowiązków, działają zgodnie z przepisami.

Rozmawiał Stanisław Żaryn

 

CZYTAJ TAKŻE: Czego oni nie zrobią dla ratowania swojej prezydent. "Na pewno checie się dopisać?" Urzędnicy straszą policją i strażą miejską

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.