Nie ześwinić się, nie dać się złamać, żyć
- taki tytuł nosi poruszająca rozmowa Roberta Mazurka z prof. Witoldem Kieżunem, ekonomistą, żołnierzem Armii Krajowej.
Kieżun opowiada w wywiadzie z "Rzeczpospolitą" o swoim życiu, które wystarczyłoby na kilka scenariuszy filmowych. Wywiad rozpoczyna się od niesamowitej opowieści profesora:
22 czerwca 1945 roku rano znaleziono moje ciało martwe w szpitalu w obozie pod Krasnowodskiem, w Turkmenistanie. (...) Stwierdzono zgon, a trupa przeniesiono do kostnicy. Pół godziny potem w kostnicy znalazła się więźniarka - felczerka, która hm, powiedzmy, że darzyła mnie sympatią. Przyszła się ze mną pożegnać, ale podczas tego pożegnania poczuła, że moje serce jednak bije
- mówi Kieżun.
Jak się okazuje, to nie ostatnie wydarzenie związane z tą historią:
Kiedy tam leżałem z trupami, zobaczył mnie kolega z celi, Korostoszewski, którego właśnie zwolniono i przyszedł do szpitala się ze mną pożegnać. Zamiast mnie zobaczył zwłoki i postanowił zawiadomić matkę. (...) Matka mu nie uwierzyła! Pyta: "A widział pan ciało? A kiedy to było?" "22 czerwca". I matka zaczęła wertować swój kajecik z zapiskami i krzyknęła: "Idź pan z Bogiem, on żyje!" Zapisała sobie, że 22 czerwca przyśniłem jej się, jak wchodzę do pokoju i mówię: "Mamo, ja żyję i wrócę"
- opowiada.
W rozmowie dość szczegółowo opowiada również swój udział w Powstaniu Warszawskim. Do całości opowieści odsyłamy do tygodnika "Plus Minus". My prezentujemy jedynie krótką anegdotę, którą opowiada Kieżun:
Piwnicami dotarłem aż na pozycje niemieckie. Tam było takie małe, zakratowane okienko wychodzące na podwórko. Patrzę, a tam, nad ranem wychodzi jakiś Niemiec i się przeciąga. Więc ja mu trach, serią po plecach, on padając, odwraca się o woła: "Mutter"... Cholera, aż mnie ścisnęło. Po pierwsze, myśmy byli wychowani na westernach - tam się nigdy do nikogo nie strzelało z tyłu! No a po drugie, on mówi "Mutter", a przecież ja też byłem wychowany przez matkę, dla mnie matka to świętość. Od razu poleciałem do spowiedzi
- mówi.
Nie ukrywa również tego, że stosunek do hitleryzmu był już jasny w 1937 roku:
Od razu zdałem sobie sprawę, że Lebensraum to dla nich Polska, Rosja. No i rewizja traktatu wersalskiego, czyli odebranie nam Śląska i Pomorza. Szczerze mówiąc, jak czytam Zychowicza, to mnie szlag trafia, bo to była podstawa hitleryzmu, jasna od początku!
Koniec wojny nie przyniósł jednak oczekiwanego wyzwolenia. Profesor niemal natychmiast po wojnie został aresztowany przez NKWD:
Dwa bardzo silne reflektory na twarz, zmieniający się enkawudziści, a ja opowiadam życiorys. Po trzech godzinach byłem już nieprzytomny od tych świateł i ze zmęczenia. Trwało to siedem godzin. Enkwudzista odczytał mi pytania, które 24 września zadałem Borowi-Komorowskiemu. Ja aż podskoczyłem i zaprzeczam, że to bujda, więc dostałem z tyłu kantem dłoni w kark i straciłem przytomność. Potem codziennie przesłuchania, w nocy słychać rozstrzeliwania AK-owców, okrzyki ginących "Niech żyje Polska". I trzeciej nocy nas biorą pod mur, już wszystko gotowe, repetują broń i w ostatniej chwili przybiega żołnierz: "Stoj, stoj!"
- mówi Kieżun, który następnie trafił na Sybir, co też opowiada w rozmowie z Mazurkiem.
Wzruszająco wygląda również historia miłosna profesora:
"Jola" to była miss batalionu, najpiękniejsza dziewczyna w powstaniu. Była narzeczoną Andrzeja - dowódcy kompanii, który zginął tragicznie na Starówce, gdy wchodził do jej kwatery. (...) Już w 1950 roku śilub. Najpierw 2 września był cywilny, ale zamieszkaliśmy ze sobą dopiero po kościelnym, czyli od Nowego Roku. Wie pan, to naprawdę były zupełnie inne czasy, zupełnie inne obyczaje. Mówiło się "narzeczony", ale przecież nie do pomyślenia było, by mieszkać ze sobą przed ślubem. Całe zbliżenie do dziewczyny polegało na tym, że można ją było pocałować. Więcej to byłoby jakieś nieuszanowanie. Oczywiście chłopcom zdarzały się jakieś przygody, ale człowiek żenił się z tą dziewczyną, którą naprawdę kochał i której - tak mówiono wtedy - niewinność, dziewiczość cenił. Z jednej strony niezwykła, zupełnie nieprzytomna miłość, z drugiej jakiś nadzwyczajny szacunek, cześć po prostu. (...) Dziś zmienił się cały system etyczny. Gdy patrzę na moich studentów czy doktorantów, to myślę, że jesteśmy zupełnie innymi ludźmi
- ocenia Kieżun.
Za podsumowanie rozmowy niech posłuży określenie Mazurka, który mówi do Kieżuna: "Pan jest jak z "Czasu Honoru, jak z filmu "Jutro idziemy do kina"". Czapki z głów, panie profesorze!
svl, Plus Minus/"Rz"
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/167891-pan-jest-jak-z-czasu-honoru-albo-jutro-idziemy-do-kina-swietna-rozmowa-z-prof-kiezunem-o-jego-zyciu-i-historii-polski-nie-zeswinic-sie-nie-dac-sie-zlamac-zyc