"W Niemczech, które szczycą się wielką demokracją i tolerancją jeszcze czegoś takiego nie było." Niemiecki prawnik o decyzji Trybunału w Karlsruhe, który milczeniem przyznał rację Jugendamtom. NASZ WYWIAD

unterstuetzung-die-ankommt.de: Jegendamt szczyci się sukcesami w "ochronie dzieci"
unterstuetzung-die-ankommt.de: Jegendamt szczyci się sukcesami w "ochronie dzieci"

Niemiecki Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe odmówił rozpatrzenia skargi Wojciecha Pomorskiego na działanie Jugendamtu, który dziewięć lat temu zabronił mu rozmawiać po polsku z własnymi dziećmi, a później zabronił kontaktowania się z córkami. Tym samym Trybunał de facto uznał, że dzieci można germanizować zgodnie z prawem!

CZYTAJ WIĘCEJ: „Upomniałem się, by mówić do własnych dzieci po polsku i zostały mi one definitywnie odebrane (…) Dziecko ma być Niemcem i już”

O decyzji Trybunału sankcjonującego nieludzkie prawo działające w Niemczech i łamiące m.in. Traktat między Niemcami a Polską z 1991 r. rozmawiamy z mecenasem Markusem Matuschczykiem, pełnomocnikiem Wojciecha Pomorskiego.

 

wPolityce.pl: Co oznacza dla pana, jako prawnika ta decyzja Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe?

Mec. Markus Matuschczyk: To jest sprawa polityczna i absolutnie precedensowa. Czegoś takiego jeszcze w Niemczech, w kraju, który szczyci się wielką demokracją i tolerancją nie było. Przypuszczam, że były tu obawy, że jeżeliby Trybunał rozpatrywał tę sprawę, to w efekcie wyszłoby, że mamy do czynienia z czystą dyskryminacją ze strony Jugendamtów i nie ma w tej sprawie żadnego usprawiedliwienia.

 

Czyli Trybunał nie zajmując się sprawą pana Pomorskiego dał znak, że stoi po stronie Jugendamtów?

Nie po stronie Jugendamtów, ale po stronie państwa niemieckiego. Jugendamt to jest tylko instytucja, która działa w imieniu państwa. Wcześniej sądy niższej instancji oceniały tę sprawę i uznały, iż nie ma żadnej dyskryminacji. Pan Pomorski po wyczerpaniu drogi sądowej zwrócił się do Trybunału, czyli najwyższej instancji licząc na to, że oceni tę sprawę, że przynajmniej rozpatrzy ją. A zarzuty są bardzo ciężkie, bo chodzi o dyskryminację ze względu na język polski i zakaz jego używania w kontakcie z własnymi dziećmi. Chodzi też o ingerencję w sprawy rodzicielskie, a tu już wchodzi kolizja z prawem rodzinnym.

 

Czy dla pana, jako prawnika, takie traktowanie przez państwo niemieckie relacji rodzicielskich nie jest skandalem?

Ależ oczywiście, jak najbardziej. Nie spotkałem się nigdy z czymś takim. Znana jest praktyka, że Jugendamt nakazuje rodzicom, aby rozmawiali z dziećmi jedynie w języku niemieckim i zakazują używania języka polskiego. Jednak nie każdy odwołuje się od takiej decyzji, nie każdy walczy z tą instytucją tak jak pan Pomorski. On postanowił wyjaśnić tę sprawę prawnie do samego końca, więc teraz przygotowujemy skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. W przyszłym miesiącu powinien być taki wniosek gotowy.

Paradoksalnie gdy pan Pomorski naświetlił tę sprawę w Parlamencie Europejskim, to Jugendamty przeprosiły go za dyskryminację.

 

Czy w takim razie turysta, np. z Polski, który pojedzie do Niemiec z dziećmi w lunaparku będzie mówił do nich po polsku, to czy może mieć problemy z Jugendamtami?

Oceniając to orzecznictwo wszystkich instancji to muszę powiedzieć, że państwo niemieckie daje sobie prawo zabraniać rodzicom używania w rozmowie ze swoimi dziećmi innego języka niż niemiecki. Tak to trzeba ocenić, bo nie ma tam innej konkluzji. Tak więc Jugendamt może nakazać używanie języka niemieckiego przy aprobacie prawa, sądów.

 

Ale to jest przecież bez sensu nakazywać obcojęzycznym turystom mówienie w Niemczech po niemiecku! Przecież to nie są obywatele Niemiec i nie muszą znać tego języka.

Taki nakaz ze strony Jugendamtu zaistnieje, jeśli Jugendamt wejdzie w kontakt z taką rodziną i ich dziećmi, np. gdy ona popadnie w jakieś problemy. Wówczas dziećmi z urzędu od razu zajmują się Jugendamty, odbierają je i zakazują rozmów w innym języku niż niemieckim. Jeśli rodzice złamią ten zakaz spotkanie jest natychmiast przerywane i wizyta jest skończona. Niedawno mieliśmy sprawę rodziny, która wracała z Wielkiej Brytanii do Polski i zatrzymała się w Berlinie. Jugendamt odebrał im sześciomiesięczne dziecko, gdyż uznał, iż istnieje dla niego jakieś niebezpieczeństwo. No i wówczas Jugendamt zakazał używania polskiego między tymi rodzicami, gdy widywali się z dzieckiem (u rodziny zastępczej – przyp. red.).

CZYTAJ WIĘCEJ: Skandaliczne zachowanie niemieckiego Jugendamtu. Urzędnicy przy pomocy policji odebrali polskim rodzicom sześciomiesięczne niemowlę

Takie nieludzkie obostrzenia nie dotyczą tylko Polaków i ich dzieci, prawda? Jednak dla Polaków znających historię, takie postępowanie Niemców wywołuje gęsią skórkę.

To nie jest tak, że dotyczy to wszystkich nacji. Są wyjątki, np. jeśli chodzi o Turków czy Arabów. Tu Jugendamt raczej nie będzie ingerował.

 

Jako to? Poprawność polityczna?

Tu raczej chodzi o różnice kultur. Państwo niemieckie uznało, że osoby spoza europejskiego kręgu kulturowego nie poddadzą się tak łatwo integracji.

 

Czyli Jugedamt wychodzi z założenia, że odbierając dziecko, np. Polakom i przekazując je następnie na dłuższy czas niemieckiej rodzinie zastępczej, ma szansę zdobyć je dla niemczyzny?

Tak jest. Dziecko z Europy, z Polski, łatwiej się zintegruje niż te spoza Europy. Tak samo państwo niemieckie nie uważa dzieci romskich, cygańskich za nadające się do integracji w społeczeństwie niemieckim.

 

Czy brak stanowiska Trybunału w Karlsruhe, a de facto przyznanie racji Jugendamtom, można uznać za naruszenie tym samym artykuł z Traktatu o polsko-niemieckim traktacie o dobrym sąsiedztwie z 1991 r? Tam jest punkt 20., który mówi, że zarówno Polacy w Niemczech jak i Niemcy w Polsce mogą korzystać ze swobody wyrażania się we własnych językach.

Tak, oczywiście. Można uznać, że zapisy Traktatu nie są przestrzegane w tym punkcie przez stronę niemiecką.

 

Czyli państwo polskie widząc takie a nie inne zachowanie się Jugendamtów wobec polskich obywateli powinno zareagować i zażądać przestrzegania Traktatu?

Jak najbardziej. Wydaje mi się, że ze strony polityków polskich powinien być do władz niemieckich wysłany bardzo poważny sygnał, że takie traktowanie Polaków jest w Warszawie niemile widziane. Tak bym to określił najłagodniej, choć oczywiście powinien to być naprawdę stanowczy protest. Nie wiem dlaczego ten problem nie jest zauważany przez polski MSZ.

 

Pewnie powinno być to zauważone przez polskie władze, ale one zdaje się wzięły kurs na „pojednanie”, a na takim kursie nie ma widocznie – według nich – miejsca na wyrazy dezaprobaty wobec posunięć strony niemieckiej.

Pojednanie jest fajne, ale chyba potrzebna jest wzajemność w tym pojednaniu. Potrzebny jest wzajemny szacunek i respektowanie praw obu stron, a nie tylko jednej.

Rozmawiał: Sławomir Sieradzki

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.