Były dowódca GROM krytycznie o sytuacji w armii: Urzędnicy w mundurach rozbili dyscyplinę w wojsku. NASZ WYWIAD

fot. YouTube
fot. YouTube

Zapomnieliśmy o tym, do czego jesteśmy przeznaczeni! Poza tym, zbyt mocno idziemy w biurokrację. Dochodzi nawet do tego, że tworzymy jednostki dla których stanowi ona podstawę działalności – mówi portalowi wPolityce.pl gen. Roman Polko.


wPolityce.pl: Często słyszymy, że polska armia została zdominowana przez urzędników, którzy niewiele mają wspólnego z walką. Czy rzeczywiście jest tak źle?

Gen. Roman Polko (były dowódca GROM): Niestety tak to wygląda. Po pierwsze, zbyt wiele stanowisk stanowią stanowiska wojskowe, a tak naprawdę obejmują je urzędnicy w mundurach. Co do sprawności tych osób, jako przykład wystarczy podać choćby prokuratora wojskowego, który nieumiejętnie strzelał sobie w policzek. Człowiek, który jest wojskowym w stopniu starszego oficera, przeszedł zaledwie kilkumiesięczne szkolenie. Takie szkolenia jednak zazwyczaj bardziej przypominają wielkie pikniki. Również system edukacji pozostawia wiele do życzenia. Uczelnie wojskowe przeszły na cywilne tory i muszą same się utrzymywać, co utrudnia wyszkolenie dobrych rzemieślników. Natomiast administracja wojskowa tak bardzo się rozrosła, że bardziej przypomina cywilne struktury, niż sprawnie działającą armię. To naprawdę duży problem. Cała gra toczy się wokół utrzymania tych samych stołków. Zazwyczaj jako źródło problemu wskazuje się liczbę generałów, ale nie w tym rzecz. Nie jest ważna ich liczba, ale to, czym się zajmują. Pamiętam moją rozmowę z śp. Lechem Kaczyńskim, który powiedział, że chce przygotowywać młodych ludzi po to, aby nasi generałowie obejmowali wysokie stanowiska w strukturach NATO. Musimy pamiętać, że tych flagowych funkcji w sojuszu praktycznie nie mamy. Tym samym, nie mamy zbyt dużego wpływu na strukturę do jakiej należymy.

 

Wysokiej liczby generałów nie gwarantuje również 20 proc. żołnierzy gotowych do boju, o których wspomina Pan w rozmowie z „Dziennikiem Gazetą Prawną”...

To prawda. Być może tych żołnierzy jest nawet tylko 10 proc. Tylko tyle mamy wojskowych, którzy przeszli prawdziwy sprawdzian bojowi – są odporni na stres, ale to też nie oznacza, że są gotowi do prowadzenia działań na terenie kraju. Dlaczego powinno nam zależeć, aby zajmować ważne funkcje w strukturach NATO i mieć sprawną armię w kraju? Po prostu po to, aby realizować swoje własne misje. Niestety Polska, jak i nasz pakt NATO nie ćwiczą na własnym terenie. Zapomnieliśmy o tym, do czego jesteśmy przeznaczeni! Poza tym, zbyt mocno idziemy w biurokrację. Dochodzi nawet do tego, że tworzymy jednostki dla których stanowi ona podstawę działalności. Od lat krytykuję działalność Korpusu Krakowskiego, który niczym nie dowodzi. Wspomniana jednostka składa się z batalionu dowodzenia i urzędników, którzy przychodzą tam jak do zwykłej pracy, coraz częściej w ubraniu cywilnym.

 

Skoro wspomina pan o mundurze, warto wspomnieć, że rzecznik ministra obrony narodowej mówi, iż sam nie pamięta, kiedy ostatnio założył mundur... Czy to jakaś światowa tendencja?

To straszne, że rzecznik szefa resortu obrony wypowiada się w ten sposób. Wszędzie, czy w Brukseli czy w Waszyngtonie mundur stanowi chlubę dla żołnierza. Nawet, gdy porusza się środkami komunikacji publicznej czy na rowerze. Owszem, to wiąże się z obowiązkiem zachowania pewnej postawy, ale każdy, kto chce być żołnierzem, przyjmuje to wyzwanie. Zdaje sobie sprawę, że ciąży na nim odpowiedzialność w sytuacjach, gdy istnieje potrzeba szybkiego reagowania, ponieważ to żołnierz jest postrzegany jako osoba stojąca na straży porządku i bezpieczeństwa. Przyznam, że spotykałem żołnierzy, którzy zapominali o etosie własnej służby. Przejawiało się to choćby w kwestii stosunku do munduru. Pamiętam, że gdy ktoś żegnał się ze służbą i ostatni raz przychodził już w garniturze, było mi przykro. Zastanawiałem się wówczas, czy ten człowiek naprawdę czuł się żołnierzem czy nie. Przecież dla kogoś, kto czuje się żołnierzem, ten mundur coś znaczy...

 

I pewnie za tym mundurem się tęskni...

Tak, to prawda, z czasem pojawia się również tęsknota. Dlatego, żołnierz powinien go zakładać i być z tego dumny.

 

A może na taki stan rzeczy ma wpływ system finansowo-emerytalny, który umożliwia wojskowym - po zakończeniu służby - dalszą pracę na stanowiskach cywilnych i czerpanie korzyści z tych dwóch źródeł?

Już śp. ministrowi Jerzemu Szmajdzińskiemu zwracałem uwagę, że te uregulowania trzeba zmienić, aby nie traktować służby w wojsku jak każdej innej pracy. Owszem, mamy pewne dodatkowe świadczenia, ale powinny iść za tym pewne obowiązki. Powinniśmy to traktować przede wszystkim jako służbę. Zupełnie niezrozumiałe dla mnie jest to, że aby wyjechać na misję trzeba podpisywać jakąś dodatkową zgodę, zupełnie tak, jakby było to coś nadzwyczajnego. To przecież obowiązek żołnierza! Nie podobają mi się też dywagacje na temat 40-godzinnego tygodnia służby czy wolnych dni. To wszystko sprawia, że armia staje się korporacją, a nie instytucją, w której najważniejsza jest misja i zadanie. Pamiętam, że kiedy dowodziłem GROM-em, żołnierze, którzy mieli pewne braki w wyszkoleniu, uzupełniali je po godzinach. Każdy wiedział, że musi się szkolić, ponieważ od tego, czy jest sprawny, będzie zależało życie wielu ludzi. Mój sztab, gdy zbliżał się wyjazd do Iraku czy Afganistanu, był w najwyższej gotowości i nikt nie pytał o wolne soboty, niedziele czy nadgodziny. Nie można tego traktować cierpiętniczo, ta służba ma być pasją. Niestety dziś wędrujemy w jakimś sformalizowanym, zbiurokratyzowanym kierunku. Może wprowadzimy jeszcze kodeks pracy w wojsku? Absolutnie nie chodzi o to. Morale w armii musi być wysokie. Urzędnicy w mundurach rozbili dyscyplinę w wojsku. W armii uczy się działania zespołowego także przez zbiorową odpowiedzialność, natomiast w naszej armii jest to karane. Czasami należy stosować też kary taktyczne, takie jak np. pompki, które wcale nie oznaczają upokarzania, ponieważ służą zahartowaniu żołnierza.

 

Okazuje się jednak, że również na sprawność fizyczną przymyka się w armii oko. Coraz częściej mówi się o załatwianiu zwolnień lekarskich, aby uniknąć testów sprawnościowych...

To gigantyczny skandal! Przyznam szczerze, że mam nawet żal do śp. ministra Stasiaka. W 2005 r. przygotowywaliśmy nową ustawę dotyczącą policji, zgodnie z którą w przypadku zwolnienia lekarskiego – nie związanego ze służbą - mundurowym należało się 80 proc. pensji. Pan minister zwracał uwagę, że wojskowi i policjanci są najbardziej chorowitymi grupami zawodowymi. Dla mnie były to jakieś dziwne kombinacje. Nigdy nie podobało mi się to, że w służbie funkcjonują różnego rodzaju „lewe” zwolnienia lekarskie, które wiązały się z tym, że często trzeba było pracować za tych, którzy „cwaniaczą”.

 

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Aleksander Majewski

 

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.