A więc Macierewicz miał rację! Na pokładzie Tupolewa nie było chaosu, nacisków, właściwie odczytywano wysokość

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Jak już podawaliśmy, dowódca Sił Powietrznych nie naciskał na pilotów Tu-154 - o czym informuje "Rzeczpospolita" w artykule Cezarego Gmyza:

Słowa, które Komisja Jerzego Millera i rosyjski Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) Tatiany Anodiny przypisywały generałowi Andrzejowi Błasikowi, w rzeczywistości wypowiadał drugi pilot mjr Robert Grzywna - ustalili biegli z Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. dr. Jana Sehna w Krakowie. "Rz" potwierdziła tę informację w dwóch niezależnych źródłach, które miały dostęp do ekspertyzy Instytutu Sehna. Ustalenia biegłych podważają jedną z najważniejszych tez raportów MAK i Komisji Millera - o tym, że obecność dowódcy Sił Powietrznych w kabinie pilotów pośrednio wywierała na nich presję.

Według "Rz", oficjalnie wynik ekspertyzy ma być ogłoszony na konferencji prasowej prokuratury wojskowej w poniedziałek.

Dlaczego to takie ważne? Warto w tym miejscu przypomnieć fragment artykułu jakiego trzy tygodnie temu udzielił tygodnikowi "Uważam Rze" minister Antoni Macierewicz. W świetle informacji "Rz" okazuje się, że jego analiza, choć bez tej jeszcze wiedzy, jest precyzyjna i prawdziwa. A wniosek oczywisty - samolot nie uderzył w brzozę, do tragedii doszło wyżej niż podają Rosjanie i komisja Millera, na skutek czynnika zewnętrznego. Ta oficjalna wersja, od początku wątpliwa, teraz rozsypuje się na naszych oczach.


"Uważam Rze": Kiedy i gdzie dokładnie doszło do momentu kluczowego. Innymi słowy, w którym momencie zaczęła się ta tragedia skoro – jak pan mówi – nie było to uderzenie w ziemię ani w drzewa?

Antoni Macierewicz: Szczątki tupolewa spadły na ziemię zapewne z wysokości 15 metrów, chociaż wydaje się, że główny moment katastrofy nastąpił na wysokości 26 metrów, kiedy odpadło skrzydło maszyny. To było początkiem katastrofy. Chwilę później, na wysokości 15 metrów, padło zasilanie i samolot się rozpadł. (...)

 

I z tych prac wynika teza o rozpadzie samolotu nad ziemią?

Tak.  Z tych badań wynika, że samolot zaczął rozpadać się na wysokości 26 metrów. I jest to zsynchronizowane z dwoma wstrząsami odzwierciedlonymi w trajektorii lotu i zapisanymi w rejestratorach lotu ATM. (...)

 

Piloci zdają sobie sprawę, że coś się dzieje? Dotychczasowa interpretacja stenogramów z kokpitu na to nie wskazuje.

Wskazuje. Jedno z badań, które prowadzimy polega na zsynchronizowaniu głosów z kabiny  z przebiegiem wydarzeń fizycznych, zrekonstruowanych przez naszych ekspertów. Widać, że przebieg wydarzeń wywołuje bardzo dojmującą, głośną, tragiczną i wstrząsającą swoim dramatyzmem reakcję zarówno pilotów jak i pasażerów. Są nagrane głosy zarówno zbiorowe jak i pojedyncze. Pierwszą falę głosów słychać na wysokości 26 metra, gdy dochodzi do oderwania skrzydła. Najpierw słychać reakcję pilotów, potem pierwszą fala głosów przerażenia pasażerów, a na wysokości 15 metrów, gdy wszystko gaśnie, drugą.

 

Stwierdza więc pan poseł, że ludzie w tupolewie widzą co się dzieje?

Tak. Widzą, czują, są świadomi przebiegu dramatu. Zarówno piloci jak i pasażerowie.

 

Jak długo trwa ten stan?

Do pięciu sekund. Tyle czasu widzą, że samolot zaraz się rozpadnie. (...)

 

Wracając do przebiegu wydarzeń. Piloci w pewnym momencie podejmują decyzję o odejściu. Ona się udaje?

Wbrew twierdzeniom rosyjskich śledczych – tak. Samolot odchodzi, piloci nie popełniają żadnego błędu. Sprawdzili, że nie można lądować, decydują się odejść. W tym momencie na wysokości 26 metrów, gdy idą w górę, odpada skrzydło. Maszyna zaczyna spadać. Na 15 metrach zanika zasilanie. Samolot się rozpada. Części spadają na ziemię.

(...) Załoga uważa, że wszystko przebiega zgodnie z planem, nie ma żadnego chaosu, a nawigator spokojnie odczytuje kolejne informacje o zmianie wysokości.(...)

 

Media bez przerwy wrzucały, w większości fałszywe, informacje o jakimś straszliwym chaosie na pokładzie, wyłaniał się z tego obraz bałaganu i nieodpowiedzialności.

Dziś wiemy, że to wszystko nieprawda. Kapitan Protasiuk nie był w żadnym, jak twierdziła Anodina, tunelu świadomościowym.  Nikt nie  biega, nie krzyczy ani nerwowo nie wypatruje ziemi przez okno. To nieprawda. W rzeczywistości wszystko aż do 26 metra nad ziemią przebiega tak jak zaplanowano. Piloci podejmują decyzję o odejściu wtedy, gdy na wysokości 100 metrów nad pasem nie widać ziemi. Samolot zachowuje się prawidłowo, reaguje na to polecenie. Wtedy jednak następuje wydarzenie zewnętrzne, dochodzi do dwóch wstrząsów, samolot traci skrzydło.

 

Komisja Millera stwierdziła, że piloci źle czytają wysokościomierz, a prawidłowo tylko generał Błasik, obecny w kokpicie.

Tak stwierdziła, ale to nieprawda. Nic, dokładnie nic na to nie wskazuje. Gdy generał Błasik podaje wysokość, kpt. Protasiuk wydaje komendę 'odchodzimy', którą powtarza drugi plot . W kokpicie jest pełen spokój, Protasiuk mówi najpierw „odejdziemy w automacie”, potem „odchodzimy” a następnie kolejne meldunki o paraboli zejścia zakończonej wznoszeniem. Te fakty świadczą o tym, że nie było żadnej pomyłki. Mogłoby do niej dojść tylko w sytuacji chaosu, zdenerwowania. A nic takiego nie miało miejsca. Dlatego tak często mieliśmy do czynienia z podrzucanymi fałszywymi informacjami o rzekomym bałaganie na pokładzie. Żaden fakt tego nie potwierdza. Nikt, w żadnym momencie nie krzyczy, że są za nisko, że się pomylili, że coś jest nie tak. Nie. Odwrotnie – do ostatnich sekund wszystko jest w porządku. Krzyki przerażenia słyszymy dopiero wtedy, gdy samolot traci skrzydło i zaczyna się rozpadać.

gim, źródła: własne, Rzeczpospolita, Uważam Rze

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.