Mamy w Polsce dwie miary. Oto dowód: tyle wolno Olszańskiemu i Lizutowi, a za to wyrzucono z pracy red. Jacka Sobalę

Blokada Marszu Niepodległości 11 listopada. Na zdjęciu w lewym roku Jacek Sobala. Za bojówkami - scena tzw. Kolorowej Niepodległej. Fot. wPolityce.pl, nasz czytelnik P. Jędrzej
Blokada Marszu Niepodległości 11 listopada. Na zdjęciu w lewym roku Jacek Sobala. Za bojówkami - scena tzw. Kolorowej Niepodległej. Fot. wPolityce.pl, nasz czytelnik P. Jędrzej

Na początek przypomnijmy, że Jerzy Wasiukiewicz ujawnił na naszych łamach polityczne zaangażowanie dziennikarzy telewizji publicznej. Oto Michał Olszański, jeden z prowadzacych "Pytanie na śniadanie" w TVP 2, już 29 lipca 2011 roku na antenie TVP2  nawoływał do blokowania Marszu Niepodległości. W krótkim materiale filmowym, poprzedzającym dyskusję w studio, wyemitowanym w ramach tego programu zostali zaatakowani również księża i katolicka rozgłośnia radiowa. Padły niesprawiedliwe i kłamliwe stwierdzenia:

Przez lata katolickie radio, ustami chorych z nienawiści księży i polityków potępia wszystko co obce, co nie pasuje do wąskiej ksenofobicznej, zaściankowej wizji polskości.

Polecam uwadze ten skandaliczny materiał, który jest ciągle dostępny na stronie internetowej TVP. W tym samym programie Kazimiera Szczuka, wówczas gość programu,  zapraszała na blokadę patriotycznej demonstracji używając owego języka nienawiści, na który się tak nasze lewackie elity lubią powoływać:

To zapraszamy na blokadę marszu faszystowskiego 11 listopada.

Redaktor Michał Olszański odpowiedział:

Tak jest, to jest ważne co powiedziała Kazimiera, że trzeba chodzić na tego typu marsze i pokazać, że dla nas to jest coś co jest niedopuszczalne. Spotykamy się zatem 11 listopada.

Niedopuszczalne?Cóż za obłuda i jeszcze większa bezczelność. Redaktor Olszański namawiając do blokowania patriotycznego marszu wraz z przedstawicielami środowisk homoseksualnych i biorąc udział w blokadzie z flagą, która jest symbolem środowisk homoseksualnych domagających się m.in. tzw. małżeństw homoseksualnych - czy prawa do adopcji dzieci przez pary homoseksualne - występuje przeciwko wartościom chrześcijańskim, o których jest mowa w Ustawie o Radiofonii i Telewizji. Biorąc udział w blokadzie nie robi tego jako osoba prywatna tylko jako osoba publiczna. Reprezentująca media publiczne. Jako osoba publiczna, jako pracownik telewizji POLSKIEJ, brał udział w blokadzie razem z zamaskowanymi i uzbrojonymi w pały niemieckimi socjalistami. Rzec można śmiało, narodowymi socjalistami.

„Pytanie na śniadanie” reprezentowane było na blokadzie „Kolorowa Niepodległa” zresztą przez również innych prowadzących ten program.  Od września tego roku prowadzącą została wspomniana Kazimiera Szczuka. Prowadzącym jest również pracownik Agory, Mikołaj Lizut. To właśnie ta dwójka zajmowała się konferansjerką na tzw. Kolorowej Niepodległej, która zablokowała niezgodnie z prawem całą szerokość ulicy Marszałkowskiej.

Warto zderzyć powyższe fakty z lawiną jaka spadła na głowę byłego już szefa radiowej Trójki Jacka Sobali po innym spotkaniu w którym wziął udział. Nie miało ono żadnego charakteru politycznego, było koncertem poświęconym ofiarom tragedii smoleńskiej. W dniu 26 maja 2010 roku "Gazeta Wyborcza" napisała triumfująco:

 

"Sobala wyleciał z "Trójki" za wiec poparcia dla Kaczyńskiego".

 

Niezastąpiona tropicielka rzekomych nieprawidłowości w mediach publicznych (zamilkła całkowicie w momencie przejęcia tych mediów przez ludzi PO) Agnieszka Kublik donosiła:

Zarząd Polskiego Radia odwołał w środę wieczorem szefa programu III Jacka Sobalę. Powód: wystąpienie na wiecu "Gazety Polskiej", który był poświęcony zwycięstwu Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich. - Uwierzcie, że jest możliwe, żeby Polska była nasza, żeby była dla nas. Że możemy skończyć z tym łajdactwem, z tymi kłamstwami - mówił tam Sobala.

10 maja Sobala wystąpił na wiecu w miesięcznicę smoleńskiej katastrofy. Władze radia i KRRiT nie widziały jednak nic złego w tym, że Sobala - przedstawiony jako dyrektor "Trójki" - wystąpił na tym de facto wyborczym wiecu (w tekście zapraszającym na wiec naczelny "Gazety Polskiej" Tomasz Sakiewicz wprost napisał, że chodzi o wygraną Jarosława Kaczyńskiego). I zarząd radia, i szef KRRiT Witold Kołodziejski argumentowali, że Sobala był na wiecu "prywatnie".

Ale do krytyki zachowania Sobali w poniedziałek dołączył SDP. Szefowa stowarzyszenia Krystyna Mokrosińska zwróciła się do Krajowej Rady o "pilne zajęcie stanowiska w sprawie wystąpienia Sobali na koncercie ku czci ofiar katastrofy smoleńskiej, który miał charakter wiecu wyborczego".

Jak widać, nawet Kublik musiała przyznać, że połączenie owego wiecu z polityką było wyłącznie jej skojarzeniem. Protesty i wyjaśnienia jednak na nic się zdały. Sobala pracę stracił. Jak dziś ocenia tamte wydarzenia? Czy nie ma poczucia, że w Polsce są dwie różne miary dla ludzi uczestniczących w życiu publicznym, w tym dla dziennikarzy? Tym z lewicy wolno wszystko. Innych można niszczyć bez żadnego powodu. Oto nasz wywiad:

 

wPolityce.pl: To co w końcu wolno dziennikarzom mediów publicznych? Prowadzący "Pytanie na śniadanie" mogli prowadzić wiec jednoznacznie polityczny, mogli wzywać do łamania prawa. Pana wyrzucona za udział w koncercie. Jak to wyglądało dokładnie?

Red. Jacek SOBALA: Nie tylko wyrzucono, zostałem też z hukiem potępiony przez ówczesną prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich panią Mokrosińską.

 

W czym właściwie wziął pan wtedy udział?

To był koncert zorganizowany miesiąc po tragedii smoleńskiej, która tak wstrząsnęła Polakami i która do dzisiaj nie została wyjaśniona. Zorganizował go warszawski klub "Gazety Polskiej". Przyszli na niego ludzie prosto po mszy  świętej. W tym rodziny ofiar katastrofy. Powiedziałem na tym koncercie dosłownie kilka zdań. W tym to, że skończymy kiedyś z tym łajdactwem. Nie wymieniałem żadnej partii, nie nawoływałem do głosowania na kogokolwiek. Nie organizowała tego żadna partia. Rozpętano jednak po tym piekło. Zostałem zwolniony.

 

To była nagonka?

Nie tylko miałem takie poczucie. To przyznał w prywatnej rozmowie ze mną Tomasz Jastrun. Zapytałem go o tę sprawę po tym jak w "Newsweeku" ukazało się wtedy w jednym numerze kilka tekstów na mój temat. Dociekałem więc o co chodzi. padła odpowiedź: tak, to nagonka na Ciebie.

 

Poszedł pan z tym do sądu z tym?

Zastanawiałem się, ale uznałem, że dziennikarz nie powinien pozywać innych dziennikarzy.

 

Teraz jednak okazuje się, że można, pracując równocześnie w mediach publicznych, prowadzić spotkanie skrajnej lewicy mający na celu zablokowanie legalnego Marszu Niepodległości.

Bo to nie jest zdrowa demokracja. W normalnym państwie wszyscy ci nasi koledzy powinni przestać być pracownikami mediów publicznych. Opowiedzieli się jednoznacznie. Nie tyle po jednej ze stron sporu. Gorzej - wzięli udział w blokowaniu legalnej manifestacji. Niektórzy z nich namawiali innych, wykorzystując fakt pracy w mediach publicznych, do przyłączenia do tej akcji. Widać wyraźnie, że są w Polsce dwie miary. Ale nie tylko dwie miary, to zakłamanie sięga dużo głębiej.

gim, was

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych