Człowiek Putina w Berlinie. Kto sądzi, że minister Steinmeier działa wbrew lub bez wiedzy Merkel, ten powinien zająć się grą w pchełki

Fot. Kuebi = Armin Kübelbeck/CC/Wikimedia Commons
Fot. Kuebi = Armin Kübelbeck/CC/Wikimedia Commons

Mówiono o nim: „consigliere Schrödera“ i „ucho kanclerza”. Były szef biura ekskanclerza robił dokładnie to, czego życzył sobie jego pryncypał, zanim ten zdążył nawet o czymś pomyśleć. I robi to do dziś, tyle, że służy już innemu panu, a właściwie pani - kanclerz Angeli Merkel. Podczas, gdy ona alergicznie nie cierpi prezydenta Rosji Władimira Putina, z wzajemnością zresztą, co nie przeszkadza im w robieniu wspólnych interesów, Frank Walter Steinmeier, bo o nim mowa, gra rolę „dobrego policjanta”, życzliwego i zaufanego człowieka Moskwy w Berlinie.

Na niemieckiej scenie politycznej ten obecnie 60. letni polityk, syn stolarza z Westfalii i „wypędzonej” - robotnicy jednej z przedwojennych, wrocławskich fabryk, funkcjonuje od dawna, zawsze jednak w cieniu Schrödera. Gdy jego przebojowy przyjaciel jeszcze z czasów Młodych Socjalistów, a potem z Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD), zwyciężył w rywalizacji z chadekami o ster landowego rządu w Dolnej Saksonii, Steinmeier był po obronie doktoratu. Schröder powierzył mu funkcję szefa swojej kancelarii w Hanowerze. I nigdy na nim się nie zawiódł. Jak mawiał, w życiu ma zaufanie tylko do dwóch osób: (czwartej) żony Doris i Franka. Z czasem były kanclerz dołączył jeszcze do tych zaufanych „Wladimira” (Putina). Gdy w 1998r. dolnosaksoński premier pokonał w wyborach federalnych Helmuta Kohla, wiernopoddańczy Steinmeier awansował na szefa jego biura w Berlinie.

Zaufany „Frank” był postrachem dla około pięciuset nowych podwładnych. Jak plotkowano wówczas po korytarzach, nawet mysz nie mogła pisnąć w Urzędzie Kanclerskim bez zgody Steinmeiera. Nic nie mogło się wydarzyć bez jego wiedzy i przyzwolenia. Potrafił robić awantury nawet doradcom kanclerza, którzy ośmielali się samowolnie wejść do gabinetu Schrödera. Pierwszy włączał i ostatni wyłączał światło w jego biurze, to on czuwał nad poprawnością jego wypowiedzi, jedynie on miał prawo podtykania mu karteczek z uwagami podczas różnorakich posiedzeń i dbał o dobre samopoczucie szefa jak nikt inny. Gdy swego czasu samolot rządowy miał podczas podróży na daleki wschód międzylądowanie w Moskwie, aby zatankować paliwo, „Frank” załatwił nawet dla „Gerda” dostarczenie kawioru na pokład… „Ty czytasz w moich myślach”, pochwalił kanclerz swego „consigliere”.

Czytanie w myślach Schrödera opłaciło się Steinmeierowi w dwójnasób: kanclerz nagrodził go najpierw posadą ministra do zadań specjalnych, a następnie wytypował na szefa niemieckiej dyplomacji. Rzecz jasna, nie bezinteresownie. Po porażce z Merkel w przedterminowych wyborach w 2005r., chciał mieć w jej gabinecie tzw. wielkiej koalicji chadeków (CDU/CSU) i socjaldemokratów gwaranta utrzymania swego dotychczasowego, prorosyjskiego i otwarcie antyamerykańskiego kursu. Steinmeier dostosował się do nowego układu politycznego, co nie oznacza, że go zaakceptował. Cierpliwie czekał, aż następczyni Schrödera popełni jakieś błędy i będzie mógł zająć jej miejsce.

Po prawdzie w kolejnych wyborach do rywalizacji z „Mutter der Nation” powinien stanąć ówczesny szef SPD Kurt Beck, ten jednak został wysadzony z siodła przez współtowarzyszy. Jak skwitował na odchodne, „padł ofiarą intryg” i „akcji półgłówków, którzy wiedzą jak niszczyć, lecz nie mają pojęcia jak budować”… Czy tym wpływowym półgłówkiem był Steinmeier? - można jedynie spekulować, fakt faktem, to on został w 2009 r. kontrkandydatem „socis” w wyścigu do fotela kanclerza przeciw Merkel.

Na tym kończy się pasmo jego sukcesów - przegrał z kretesem. Nie pomogło mu nawet to, że zatrudnił w kampanii takich doradców, jak np. Ulrich Deupmann, były dziennikarz „Spiegla” i weekendowego wydania „Bilda”. Zwycięska Merkel była jednak łaskawa i w kolejnym wydaniu wielkiej koalicji CDU/CSU-SPD przygarnęła pokonanego rywala. Steinmeier, stary-nowy szef dyplomacji RFN, chciał nie chciał, musiał współtworzyć odnowę relacji Niemiec z USA, jednak z drugiej strony starał się podtrzymać dobre stosunki z rosyjskim kolegą z urzędu Siergiejem Ławrowem. Po inwazji Rosji na Kaukazie spotkał się z nim w podmoskiewskiej restauracji i przedstawił mu swój plan zakończenia tego „konfliktu”: wyrzeczenia się siły, powrotu ćwierci miliona gruzińskich uchodźców, włącznie z tymi, którzy porzucili domostwa po wojnie o Abchazję z początku lat 90, oraz odbudowy i negocjacji statusu „zbuntowanych regionów”. Ławrow określił propozycje Steinmeiera jako „interesujące”, co w mniej dyplomatycznym języku znaczy: wsadź je sobie gdzieś, mamy własne plany wobec Osetii Południowej, Abchazji, i nie tylko…

Niezawodnym rzecznikiem Moskwy w Niemczech i Europie pozostaje były kanclerz Schröder, który nie przepuszcza żadnej okazji do krytyki postawy rządu Merkel wobec Rosji, całego Zachodu, a Polski w szczególności. Steinmeier pozostał cieniem dawnego szefa, kontrolowanym i wielce przydatnym w jej gabinecie. W „real Politik” uprawianej przez Merkel to właśnie „schröderianie” stanowią łącznik między Berlinem i Moskwą. Można by rzec, na kłopoty… - Steinmeier. Jest tym, który pozwala Merkel zachować twarz, jako sojuszniczki USA, a równocześnie umożliwia prowadzenie dialogu z Kremlem.

Czytaj dalej na następnej stronie ===>

12
następna strona »

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych