Szok i trwogę budzi bierne przejęcie przez państwa europejskie francuskiej „narracji” – czyli bajki – wymyślonej w odpowiedzi na ataki terrorystyczne w Paryżu 13 listopada 2015 roku. Bajka jest natosceptyczna i eurofikcyjna.
Czego innego spodziewano się najpierw w Europie Zachodniej i Ameryce Północnej, mających głęboką wiedzę o sojuszu północnoatlantyckim. Przeważało oczekiwanie, że Rada Północnoatlantycka uzna po raz drugi w historii, że nastąpił atak zbrojny na jednego sojusznika, zatem na wszystkich sojuszników, i uruchomi obronę zbiorową według artykułu 5 Traktatu Północnoatlantyckiego, dając zaatakowanemu pomoc wojskową, jakiej nie potrafiłby dać żaden inny sojusz w świecie. Po raz pierwszy w dziejach tak uczyniło NATO po ataku Al-Kaidy na Stany Zjednoczone 11 września 2001 roku. Teraz Biały Dom oficjalnie zapowiedział, że Ameryka – największy sojusznik – poprze ponowną aktywację artykułu 5 zaraz po wpłynięciu francuskiego wniosku do kwatery głównej sojuszu w Brukseli.
Lecz Francja takiego wniosku nie złożyła. Rady Północnoatlantyckiej nie zwołano nawet dla konsultacji zgodnie z miękkim artykułem 4, a poza krótką wypowiedzią sekretarza generalnego dla mediów, że sojusz czeka w gotowości, NATO robi wrażenie, że nie istnieje.
Opanowana przez Francję przestrzeń informacyjna jest pełna Europy bez Ameryki. Na wniosek Francji – ale skierowany pod inny brukselski adres – uruchomiono zobowiązanie sojusznicze zawarte w ustępie 7 artykułu 42 Traktatu o Unii Europejskiej (wielu Europejczyków nie czytających traktatów błędnie myśli, że to Traktat Lizboński). Ten zapis, ukryty głęboko w kilkusetstronicowym dokumencie, brzmi na papierze mocniej od traktatowej podstawy NATO, ale jest oderwany od rzeczywistości. Nigdy nie był wypróbowany. W przeciwieństwie do sojuszu północnoatlantyckiego, Unia nie przygotowała zbiorowej obrony. Unijne struktury dowódcze i sztabowe zostały stworzone nie do prowadzenia wojny, lecz na potrzeby różnych mniejszych i bezpieczniejszych misji. Łączny potencjał wojskowy członków UE nie pozwala na skuteczną międzykontynentalną wojnę z Państwem Islamskim w Azji i Afryce.
Wojskową zależność od potęgi amerykańskiej Francja przyznaje czynem – zaczęła ataki powietrzne na stolicę kalifatu Rakkę (Ar-Rakkę) dzięki pomocy USA w postaci baz lotniczych na Bliskim Wschodzie i danych wywiadowczych o Państwie Islamskim. Amerykanie to ogłaszają jako dowód transatlantyckiej więzi, ale Francuzi przemilczają dla szerzenia europejskiej fikcji. Tak jawna obłuda osłabia francuską politykę, ale nie usuwa niebezpieczeństwa odcięcia Europy od Ameryki, więc przecięcia Zachodu na pół.
Pomijanie NATO przez Francję podczas wojny z Państwem Islamskim tworzy groźny wzór polityczny i precedens prawny. Jeśli w przyszłości ataki regularne, nieregularne, terrorystyczne, cybernetyczne albo hybrydowe spotkają na przykład Polskę, Estonię lub Rumunię, uruchomienie artykułu 5 Traktatu Północnoatlantyckiego będzie trudniejsze. Kraj wnioskujący może usłyszeć odpowiedź: „A Francja nie chciała pomocy sojuszniczej. Uczcie się od starszych i mądrzejszych. A Rada Północnoatlantycka nie musiała działać. Znajdźcie inne wyjście”.
W natosceptycznej i eurofikcyjnej francuskiej „narracji” – czyli bajce – Ameryka staje się politycznie, militarnie i kulturowo odległa od Europy mniej więcej tak, jak Rosja. Na temat Państwa Islamskiego prezydent François Hollande podjął równoczesne i równorzędne negocjacje z prezydentami Barackiem Obamą i Władimirem Putinem. Losy ludzkości rozstrzygnie Dyrektoriat Planety Ziemia. Wirtualny, bo w realu im mniej NATO, tym więcej Rosji – proste jak Pola Elizejskie. Francja sama dla siebie i dla Europy pisze grecką tragedię.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/272362-francja-wygasza-nato-trudniej-bedzie-uruchomic-artykul-5-traktatu-polnocnoatlantyckiego