Jeżeli sojusznicy Francji chcą solidarności Zachodu nie na pokaz, lecz realnej, NATO powinno szybko uczynić to, co po ataku Al-Kaidy na Nowy Jork i Waszyngton w 2001 roku – i uczynić więcej.
Wtedy Rada Północnoatlantycka – państwa członkowskie decydujące przez konsensus – uznała po raz pierwszy i dotąd ostatni, że nastąpił atak zbrojny na jedno z nich, więc na wszystkie. Zatem uruchomiła obronę zbiorową według artykułu 5 Traktatu Północnoatlantyckiego. Wysłała Stanom Zjednoczonym konkretną – nie symboliczną – pomoc wojskową w postaci będących wspólną własnością sojuszu samolotów ostrzegania i kontroli AWACS. Dzięki temu amerykańskie odpowiedniki mogły zostać przeniesione z północnoamerykańskiej przestrzeni powietrznej na Ocean Indyjski i do Azji Środkowej, gdzie uczestniczyły w zajęciu Afganistanu. Amerykanie jeszcze nie wnioskowali o więcej pomocy od NATO, bo zamierzali wykazać własną potęgę wszelkim przeciwnikom na świecie. Ówczesne cele wojny w Afganistanie zostały osiągnięte: zniszczono reżim talibów i działające pod jego ochroną dowództwo globalne i obozy szkoleniowe Al-Kaidy. Trudności przyszły później, gdy sojusz na podstawie innego artykułu traktatu podjął misję politycznego i kulturowego przekształcenia Afganistanu – w ramach zbiorowego bezpieczeństwa, już nie zbiorowej obrony.
Teraz potrzebna jest druga w historii uchwała Rady Północnoatlantyckiej o aktywacji artykułu 5 traktatu – oraz o sojuszniczej operacji zbiorowej obrony idącej dalej, niż w 2001 roku. Na podstawie naturalnego prawa do indywidualnej i zbiorowej samoobrony – potwierdzonego przez Kartę Narodów Zjednoczonych – Ameryka z pomocą NATO obaliła talibów i usunęła Al-Kaidę z Afganistanu. Obecnie na tej samej podstawie cały sojusz – Francja nie jest supermocarstwem – powinien podjąć operację zniszczenia głównych ośrodków i zasobów Państwa Islamskiego w Iraku, Syrii i być może innych krajach ogarniętych chaosem i dżihadem. Powinny zostać użyte siły powietrzne i specjalne, a wyjątkowo także lądowe – większość działań lądowych mogą wykonać miejscowe wojska rządu Iraku i syryjscy powstańcy nieislamistyczni, którzy trwają i oczekują rozstrzygającego wsparcia. Podobnym sposobem Amerykanie w 2001 roku wygrali z talibami. Ostatnio ten wzór jest naśladowany przez USA i niektórych sojuszników – w tym Francję i Wielką Brytanię – na Bliskim Wschodzie, ale nieskutecznymi półśrodkami.
Konieczne jest między innymi odebranie Państwu Islamskiemu najcenniejszych sanktuariów – w znaczeniu militarnym i politycznym, nie znaczeniu religijnym. Główne sanktuaria to wielkie i bogate miasto handlowe, przemysłowe i naftowe Mosul nad Tygrysem na północy Iraku, oraz historyczne miasto Ar-Rakka nad Eufratem w północnej Syrii, ogłoszone przez Państwo Islamskie stolicą światowego kalifatu. Tam właśnie powinna zawisnąć granatowa flaga sojuszu północnoatlantyckiego z różą wiatrów – przed oddaniem władzy Syryjczykom zamiast kosmopolitycznej międzynarodówki islamistów. Oba miasta – ośrodki mocy globalnego dżihadu – leżą tylko 100 kilometrów od granicy Turcji i NATO. Stolicę kalifatu dzieli 400 kilometrów lądem i morzem od Cypru i Unii Europejskiej.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Jeżeli sojusznicy Francji chcą solidarności Zachodu nie na pokaz, lecz realnej, NATO powinno szybko uczynić to, co po ataku Al-Kaidy na Nowy Jork i Waszyngton w 2001 roku – i uczynić więcej.
Wtedy Rada Północnoatlantycka – państwa członkowskie decydujące przez konsensus – uznała po raz pierwszy i dotąd ostatni, że nastąpił atak zbrojny na jedno z nich, więc na wszystkie. Zatem uruchomiła obronę zbiorową według artykułu 5 Traktatu Północnoatlantyckiego. Wysłała Stanom Zjednoczonym konkretną – nie symboliczną – pomoc wojskową w postaci będących wspólną własnością sojuszu samolotów ostrzegania i kontroli AWACS. Dzięki temu amerykańskie odpowiedniki mogły zostać przeniesione z północnoamerykańskiej przestrzeni powietrznej na Ocean Indyjski i do Azji Środkowej, gdzie uczestniczyły w zajęciu Afganistanu. Amerykanie jeszcze nie wnioskowali o więcej pomocy od NATO, bo zamierzali wykazać własną potęgę wszelkim przeciwnikom na świecie. Ówczesne cele wojny w Afganistanie zostały osiągnięte: zniszczono reżim talibów i działające pod jego ochroną dowództwo globalne i obozy szkoleniowe Al-Kaidy. Trudności przyszły później, gdy sojusz na podstawie innego artykułu traktatu podjął misję politycznego i kulturowego przekształcenia Afganistanu – w ramach zbiorowego bezpieczeństwa, już nie zbiorowej obrony.
Teraz potrzebna jest druga w historii uchwała Rady Północnoatlantyckiej o aktywacji artykułu 5 traktatu – oraz o sojuszniczej operacji zbiorowej obrony idącej dalej, niż w 2001 roku. Na podstawie naturalnego prawa do indywidualnej i zbiorowej samoobrony – potwierdzonego przez Kartę Narodów Zjednoczonych – Ameryka z pomocą NATO obaliła talibów i usunęła Al-Kaidę z Afganistanu. Obecnie na tej samej podstawie cały sojusz – Francja nie jest supermocarstwem – powinien podjąć operację zniszczenia głównych ośrodków i zasobów Państwa Islamskiego w Iraku, Syrii i być może innych krajach ogarniętych chaosem i dżihadem. Powinny zostać użyte siły powietrzne i specjalne, a wyjątkowo także lądowe – większość działań lądowych mogą wykonać miejscowe wojska rządu Iraku i syryjscy powstańcy nieislamistyczni, którzy trwają i oczekują rozstrzygającego wsparcia. Podobnym sposobem Amerykanie w 2001 roku wygrali z talibami. Ostatnio ten wzór jest naśladowany przez USA i niektórych sojuszników – w tym Francję i Wielką Brytanię – na Bliskim Wschodzie, ale nieskutecznymi półśrodkami.
Konieczne jest między innymi odebranie Państwu Islamskiemu najcenniejszych sanktuariów – w znaczeniu militarnym i politycznym, nie znaczeniu religijnym. Główne sanktuaria to wielkie i bogate miasto handlowe, przemysłowe i naftowe Mosul nad Tygrysem na północy Iraku, oraz historyczne miasto Ar-Rakka nad Eufratem w północnej Syrii, ogłoszone przez Państwo Islamskie stolicą światowego kalifatu. Tam właśnie powinna zawisnąć granatowa flaga sojuszu północnoatlantyckiego z różą wiatrów – przed oddaniem władzy Syryjczykom zamiast kosmopolitycznej międzynarodówki islamistów. Oba miasta – ośrodki mocy globalnego dżihadu – leżą tylko 100 kilometrów od granicy Turcji i NATO. Stolicę kalifatu dzieli 400 kilometrów lądem i morzem od Cypru i Unii Europejskiej.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/271818-plan-wojny-z-dzihadem-zasady-strategii-przenosic-walke-na-terytorium-wroga-zmieniac-jego-rachunek-korzysci-i-kosztow