Jeśli USA nie zdecydują się na szeroko zakrojoną ofensywę lądową Państwo Islamskie może wygrać. Konsekwencje dla Europy będą dramatyczne

Fot. YouTube.com/screenshot
Fot. YouTube.com/screenshot

Wprawdzie Obamie udało się znacznie osłabić Al-Kaidę, ale na jej miejscu wyrosło Państwo Islamskie, o wiele bardziej agresywne i znacznie lepiej zorganizowane. Zamiast wzmocnić sojusze, Waszyngton odtrącił tradycyjnych partnerów, Egipt, Arabię Saudyjską, Izrael, wysyłając jednocześnie sygnał, że jego wrogowie mogą robić co chcą, bo nawet jeśli USA wyznaczają czerwone linie, to można je bezkarnie przekraczać. Nie zareagował nawet wtedy, gdy w Libii zginął jego ambasador.

Jedyny sukces, który Obama odniósł, to porozumienie z Iranem, ale cena za nie może być wysoka. I tak już krucha równowaga między szyitami a sunnitami może zostać dodatkowo zachwiana i zaognić cały region. To, że Iran dalej będzie prowadził swój program atomowy (słusznie czy nie), nie ulega bowiem wątpliwości. A sunnickie monarchie już zapowiedziały, że nie będą się temu bezczynnie przyglądać.

Wrażenie strategicznego chaosu pogłębia fakt, że USA prowadzą tak naprawdę nie jedną, a dwie wojny: jedną w Syrii, ze wsparciem sunnickich krajów Zatoki Perskiej i Kurdów, a drugą w Iraku, z cichym wsparciem Iranu i szkolonych przez niego szyickich bojowników. Nikt nie wie, jak to wszystko ma się kiedykolwiek złożyć w całość, a planiści w Pentagonie najwyraźniej postanowili nie zaprzątać sobie tym głowy. Zamiast tego z Waszyngtonu płynie strumień optymistycznych przekazów. Sam Obama radośnie i z przekonaniem stwierdził, że zwycięstwo IS jest niemożliwe, „bo stoi za nim tylko ideologia i brutalna przemoc”. To błędna ocena.

Wewnętrzna siła IS

Państwo Islamskie jest brutalne, ale bez wątpienia ma długofalową wizję, wykraczającą daleko poza mordowanie. Mariaż radykalnych islamistów, czerpiących inspirację z wahhabizmu, i byłych członków irackiej partii Baas, którzy wiedzą, jak zorganizować państwo policyjne, okazał się bardzo efektywny. IS dąży do ustanowienia państwa sunnickiego na wzór nowoczesnych państw narodowych w Iraku i Syrii, przekraczającego ustanowioną przez francuskich i brytyjskich kolonizatorów linię Sykes’a Picota. Podpisany w maju 1916 r. pakt stał się dla Arabów symbolem imperialnej dominacji Zachodu. Kolonizatorzy, podobnie jak na innych zdominowanych przez siebie obszarach, dzieląc upadłe państwo osmańskie na Syrię, Irak, Jordanię i Liban, nie wzięli pod uwagę podziałów etnicznych, religijnych czy językowych. Dlatego w Iraku musieli się pomieścić szyici i sunnici, a w Syrii sunnici i alawici. Grupy religijne i etniczne, objęte granicami Iraku i Syrii, nie mają prawie żadnego poczucia lojalności wobec państw narodowych, których są formalnie obywatelami.

Świadomość wspólnoty Arabów zamieszkujących Syrię i Irak utrzymała się jednak i dziś odżywa z nową siłą. A Państwo Islamskie zręcznie się nią posługuje. Kalifat, który chce ustanowić, ma być państwem opartym nie na dyktaturze, ale na kontrakcie społecznym. I na tym, co łączy Arabów: islamie. Na zajętych przez siebie terenach IS stanowi prawo, prowadzi administrację, ściąga podatki, wypłaca pensje i emerytury oraz zapewnia mieszkańcom bezpieczeństwo. Bez stosowania nadmiernej siły. I jeśli wierzyć doniesieniom amerykańskiego wywiadu, wywiązuje się z tych zadań wzorowo. Na tyle, że sąsiednie państwa już pogodziły się z istnieniem quasi-kalifatu u swoich granic i przymykają oczy na operacje przemytnicze dżihadystów.

Brutalność IS nie jest przy tym wyłącznie wyrazem określonej wykładni islamu, ale celową strategią polityczną, mającą zmusić sunnitów, by się do niego przyłączyli. Iraccy szyici, zastraszeni morderczą kampanią IS, mszczą się na sunnitach, których uważają za kolaborantów. Ci nie mają innego wyjścia niż szukać schronienia u dżihadystów, bez względu na to, czy popierają ideologię Państwa Islamskiego, czy nie. To pozwala mu przedstawiać się jako „ostatni obrońca sunnitów” w regionie. Jak twierdzą władze w Bagdadzie, obecnie połowa Iraku jest kontrolowana albo przez IS, albo przez Kurdów, a reszta przez szyickie bojówki wspierane przez Iran.

Dżihadu ciąg dalszy?

Jakie to będzie miało konsekwencje? Irak może podzielić się na trzy strefy wpływów: szyickie południe, sunnicko-kurdyjską północ i sunnicko-arabski zachód. I przestanie de facto istnieć jako państwo. To byłoby dla USA nawet wygodne, nie musiałyby bowiem się głowić nad długofalowym rozwiązaniem politycznym dla tego kraju ani wydać choćby jednego dolara na jego odbudowę.

Upadłość irackiego państwa może ułatwić Państwu Islamskiemu zdobycie kolejnych terenów, w tym stolicę Bagdad, tym bardziej że kontroluje ono już największą administracyjną część Iraku – prowincję Anbar. Ale na tym jego ambicje zapewne się nie skończą. IS już od jakiegoś czasu infiltruje – osłabiony przez wewnętrzny konflikt między szyitami a sunnitami – sąsiedni Liban. Jeśli wierzyć władzom w Bejrucie, niedawne gwałtowne zamieszki w stolicy kraju, związane z kryzysem śmieciowym, zostały „wywołane przez agentów z zewnątrz”. Premier Tammam Salam nie sprecyzował, o kogo chodzi, ale libańscy komentatorzy wskazują na IS. Liban, słaby ekonomicznie i militarnie, nie poradziłby sobie zapewne z inwazją islamistów. Jednocześnie klony Państwa Islamskiego pojawiają się w innych krajach Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki, w upadłej Libii, Egipcie (na Półwyspie Synaj) i Arabii Saudyjskiej.

Ciąg dalszy na kolejnej stronie

« poprzednia strona
1234
następna strona »

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.