Polacy – jak choćby wynika z kwietniowych badań CBOS – zdecydowanie przeciwstawiają się relokacji muzułmańskich imigrantów do Polski. Przeciwko temu pomysłowi jest 74 proc. ankietowanych. I słusznie, bo relokacja jest formą presji, obciążania nas odpowiedzialnością za błędy innych państw Unii, w tym – przede wszystkim – Niemiec.
Relokacja jest też, a w każdym razie może być, próbą wprowadzenia Polski na szlak wielokulturowości. Skutki takiej strategii możemy obserwować na zachodzie Europy, ostatnim jej przejawem był choćby zamach w Manchesterze. Na taką politykę, na narażanie bezpieczeństwa Polaków, zgody być nie może i dobrze, że rząd wykazuje tu żelazną konsekwencję.
Jednocześnie jednak nie można popadać z jednej skrajności (relokacja) w drugą (absolutna obojętność). Taką skrajnością jest dla mnie ogłoszony dwa dni temu na naszym portalu apel posłanki Krystyny Pawłowicz do rządu w sprawie korytarzy humanitarnych.
CZYTAJ: „Humanitarne korytarze” formą hybrydowego zamachu na Polskę
Polacy, choć przeciwni relokacji, wykazują jednocześnie wiele solidarności z ofiarami wojny na Bliskim Wschodzie. To normalny ludzki odruch i nie należy go blokować. Obóz prawicowy, który odwołuje się przecież do etyki chrześcijańskiej, powinien to doceniać. Po pierwsze dlatego, że taki jest nakaz miłosierdzia, po drugie – że nie można oddawać problemu pomocy w ręce liberalnej mniejszości. W tej chwili na pierwszy rzut oka wygląda bowiem tak (choć nie jest to obraz prawdziwy), że najwięcej miłosierdzia ma w Polsce liberalna lewica.
W rzeczywistości, ci którzy najwięcej krzyczą o pomocy dla uchodźców, nic w tym kierunku nie robią, bądź – jeśli robią – to kierują się własnym, często finansowym interesem. Pisałem o tym w tygodniku „wSieci”, wskazując, że na tzw. pomoc dla imigrantów idą poprzez Fundację Batorego setki tysięcy złotych dla rozmaitych fundacji wspierających wielokulturową wizję Polski. Dla tych środowisk relokacja imigrantów to potencjalna żyła złota.
Mało mówi się za to o pomocy, jakiej udziela Kościół, który non stop zbiera datki na rzecz ofiar wojny i naprawdę wielu ludzi pomaga potrzebującym, wrzucając po mszy pieniądze do puszek. W Kościele dość powszechne jest jednak oczekiwanie na otwarcie tzw. korytarzy humanitarnych, dzięki którym najbardziej potrzebujący mogliby trafić do Polski na leczenie – chodzi głównie o kobiety z dziećmi.
Nie rozumiem oporu niektórych środowisk przed tą inicjatywą. To nie jest – jakby chciała posłanka Pawłowicz – żaden „zamach hybrydowy” na polskie społeczeństwo. To normalny odruch miłosierdzia. Traktowanie korytarzy w kategoriach „zamachu” to woda na młyn liberalnej lewicy, to prezent dla propagandy głoszącej, że prawica jest nacjonalistyczna i pozbawiona empatii.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Polacy – jak choćby wynika z kwietniowych badań CBOS – zdecydowanie przeciwstawiają się relokacji muzułmańskich imigrantów do Polski. Przeciwko temu pomysłowi jest 74 proc. ankietowanych. I słusznie, bo relokacja jest formą presji, obciążania nas odpowiedzialnością za błędy innych państw Unii, w tym – przede wszystkim – Niemiec.
Relokacja jest też, a w każdym razie może być, próbą wprowadzenia Polski na szlak wielokulturowości. Skutki takiej strategii możemy obserwować na zachodzie Europy, ostatnim jej przejawem był choćby zamach w Manchesterze. Na taką politykę, na narażanie bezpieczeństwa Polaków, zgody być nie może i dobrze, że rząd wykazuje tu żelazną konsekwencję.
Jednocześnie jednak nie można popadać z jednej skrajności (relokacja) w drugą (absolutna obojętność). Taką skrajnością jest dla mnie ogłoszony dwa dni temu na naszym portalu apel posłanki Krystyny Pawłowicz do rządu w sprawie korytarzy humanitarnych.
CZYTAJ: „Humanitarne korytarze” formą hybrydowego zamachu na Polskę
Polacy, choć przeciwni relokacji, wykazują jednocześnie wiele solidarności z ofiarami wojny na Bliskim Wschodzie. To normalny ludzki odruch i nie należy go blokować. Obóz prawicowy, który odwołuje się przecież do etyki chrześcijańskiej, powinien to doceniać. Po pierwsze dlatego, że taki jest nakaz miłosierdzia, po drugie – że nie można oddawać problemu pomocy w ręce liberalnej mniejszości. W tej chwili na pierwszy rzut oka wygląda bowiem tak (choć nie jest to obraz prawdziwy), że najwięcej miłosierdzia ma w Polsce liberalna lewica.
W rzeczywistości, ci którzy najwięcej krzyczą o pomocy dla uchodźców, nic w tym kierunku nie robią, bądź – jeśli robią – to kierują się własnym, często finansowym interesem. Pisałem o tym w tygodniku „wSieci”, wskazując, że na tzw. pomoc dla imigrantów idą poprzez Fundację Batorego setki tysięcy złotych dla rozmaitych fundacji wspierających wielokulturową wizję Polski. Dla tych środowisk relokacja imigrantów to potencjalna żyła złota.
Mało mówi się za to o pomocy, jakiej udziela Kościół, który non stop zbiera datki na rzecz ofiar wojny i naprawdę wielu ludzi pomaga potrzebującym, wrzucając po mszy pieniądze do puszek. W Kościele dość powszechne jest jednak oczekiwanie na otwarcie tzw. korytarzy humanitarnych, dzięki którym najbardziej potrzebujący mogliby trafić do Polski na leczenie – chodzi głównie o kobiety z dziećmi.
Nie rozumiem oporu niektórych środowisk przed tą inicjatywą. To nie jest – jakby chciała posłanka Pawłowicz – żaden „zamach hybrydowy” na polskie społeczeństwo. To normalny odruch miłosierdzia. Traktowanie korytarzy w kategoriach „zamachu” to woda na młyn liberalnej lewicy, to prezent dla propagandy głoszącej, że prawica jest nacjonalistyczna i pozbawiona empatii.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/341783-jesli-skazemy-sie-na-calkowita-obojetnosc-wobec-ofiar-wojny-to-rowniez-zatracimy-nasze-chrzescijanstwo