Jak leczyć ludzi z hoplofobii. Zadaniem każdego, kto strzela, lubi i posiada broń, jest tłumaczenie, jak jest naprawdę

Fot. freeimages.com
Fot. freeimages.com

Zaskoczenie rozmówców znajomego wynika z błędnego przekonania, że w Polsce niemal nikt broni nie posiada. Bo przecież gdyby ludzie broń mieli, byłyby wspomniane strzelaniny i masakry.

Z legalnie posiadanej broni praktycznie nie popełnia się przestępstw. Pojedyncze przypadki dotyczą osób, które otrzymały pozwolenie w ramach niejasnej i uznaniowej polityki policji wiele lat temu, ze względu na wcześniejszą służbę w milicji, SB czy wojsku. A takich jest całkiem sporo.

Posiadacze broni są zwykle bardzo zdyscyplinowani, bo wiedzą, że za drobne przewinienie mogą stracić pozwolenie. Przemawiający na konwencji ROMB przedstawiciel niemieckiego związku strzeleckiego przywołał słowa jednego z niemieckich prokuratorów, który przyznał, że posiadacze broni należą do najrzadziej karanych obywateli.

Zabójstw na ulicach i masakr nie ma też w krajach, gdzie nasycenie bronia jest bez porównania większe niż w Polsce. W Szwajcarii na 100 mieszkańców przypada 45 sztuk broni, w Szwecji 31, w Kanadzie 30, na Łotwie –19, w Czechach – 16.

W Polsce od wielu już lat bardzo powoli, ale jednak rośnie liczba sztuk broni w prywatnych rękach, spada natomiast liczba poważnych przestępstw. Gdzie tu zatem jakakolwiek korelacja?

Powszechny dostęp do broni oznaczałby, że będą ją mogli kupić wariaci i przestępcy. Trudno powiedzieć, skąd wziął się mit, że jakiekolwiek poważne środowisko strzeleckie proponuje „powszechny dostęp do broni”. Nie ma takich propozycji. Nikt nie zakłada, że broń w Polsce kupowałoby się w supermarketach. Projekt nowej Ustawy o broni i amunicji, przygotowany przez ROMB, nie proponuje niczego takiego. Jego zasadnicze cele to – po pierwsze – zmiana kategoryzacji pozwoleń na broń i rezygnacja z absurdalnego, obowiązującego dziś kryterium celu, do którego przeznaczona jest broń (np. ten sam walther P99 może być bronią do celów sportowych, do ochrony osobistej albo myśliwską). Po drugie – zniesienie uznaniowości w przyznawaniu pozwoleń, która w niektórych kategoriach wciąż obowiązuje. Po trzecie – przeniesienie kompetencji w wydawaniu pozwoleń z policji na administrację cywilną.

Pozwolenia otrzymywaliby obywatele, którzy spełniliby obiektywne kryteria: niekaralność, badania lekarskie, w tym psychologiczne, pozytywny wywiad środowiskowy, egzamin z przepisów oraz – w przypadku pozwolenia na noszenie broni – zaliczyliby praktyczny test użycia broni. Nie ma więc mowy o żadnym „powszechnym dostępie”.

Z czego wynikają trzy wspomniane punkty – to temat na osobny tekst. Dość powiedzieć, że liczba absurdów, jakie stwarza obecna ustawa, jest porażająca. Dla przykładu – ponieważ pozwolenia wydawane są w związku z celem posiadania broni, teoretycznie (a nawet praktycznie, podobno zdarzały się takie przypadki) policja może cofnąć pozwolenie na broń do ochrony osobistej, jeśli jej posiadacz strzela z niej na zawodach. Używa jej bowiem niezgodnie z celem, dla jakiego zostało wydane pozwolenie. Z kolei do ochrony osobistej nie można kupić broni małokalibrowej bocznego zapłonu, choć w przypadku jej użycia szkody byłyby zapewne mniejsze. I tak dalej, i tak dalej.

Z kolei postulat pozbawienia policji kompetencji do wydawania pozwoleń wynika z przekonania, znajdującego potwierdzenie w praktyce, że skoro policja jest zarazem organem kontrolującym posiadanie broni przez obywateli, w jej interesie jest wydawanie jak najmniejszej liczby pozwoleń, ponieważ każde nowe oznacza dla niej dodatkowe obowiązki.

Co więcej, obecne procedury nie stanowią wystarczającego zabezpieczenia. Na przykład obowiązkowy wywiad środowiskowy jest często fikcją. Policjanci nie mają czasu ani ochoty jeździć do osoby ubiegającej się o pozwolenie (co powinni zrobić, to część procedury), żeby porozmawiać z nią oraz z sąsiadami. Dlatego zapraszają kandydata na komendę albo poprzestają na rozmowie telefonicznej.

W kraju X wprowadzono restrykcje i skończyły się masakry. Ostatnio ten argument pojawiał się po strzelaninie w San Bernardino w odniesieniu do Australii. I jak wiele podobnych, był oparty na manipulacji lub braku wiedzy. Otóż w Australii faktycznie w ciągu ubiegłej dekady wprowadzono pewne ograniczenia w dostępie do broni. Tyle że wcześniej nie było tam właściwie żadnych ograniczeń, a te, które teraz obowiązują, polegają po prostu na licencjonowaniu posiadaczy i limitach dotyczących niektórych rodzajów broni. Nie są to zatem żadne „restrykcje”. Obecnie w 23-milionowej Australii w prywatnych rękach jest około 5 mln sztuk legalnie posiadanej broni. W 38-milionowej Polsce jest około pół miliona sztuk broni (z czego część to broń gazowa, bo – w przeciwieństwie do Czech czy Niemiec, w Polsce trzeba na nią posiadać pozwolenie takie samo jak na broń bojową do ochrony osobistej) oraz kilkaset tysięcy kolejnych sztuk broni czarnoprochowej. O jakiej australijskiej restrykcyjności jest więc mowa?

Polacy nie dojrzeli do posiadania broni. Fraza bezmyślnie powtarzana, nie poparta żadnym konkretem, absurdalna i w dodatku obraźliwa. Przypomina połajanki środowiska Unii Demokratycznej i „Gazety Wyborczej” z lat 90. po przegranych przez Tadeusza Mazowieckiego wyborach prezydenckich, że „Polacy nie dorośli do demokracji”. Co ma właściwie znaczyć „nie dorośli”? Można to odczytywać jedynie jako świadectwo pogardy dla współobywateli. Jeśli Polacy mają prawo wybierać władzę, jeździć samochodami (też potencjalnie śmiertelnym narzędziem) czy pilotować samolot, to dlaczego nie mieliby prawa do posiadania broni – po spełnieniu obiektywnych kryteriów? We wszystkich tych przypadkach warunkiem jest zaliczenie określonych procedur i podobnie powinno być w przypadku broni.

Poza tym – jak już była mowa – Polacy broń posiadają. Jest jej dziś bardzo mało, ale jest. I akurat prywatni posiadacze broni należą do najbardziej odpowiedzialnych.

« poprzednia strona
123
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.