Szanowna Redakcjo,
piszę w odpowiedzi na artykuł dotyczący zawieszenia dr n. med. Janusza Malinowskiego z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Wrocławiu. Jestem mamą dwójki dzieci urodzonych w Warszawie oraz trzeciego urodzonego w środę rano 22 lipca 2015r. w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym przy ul. Kamieńskiego we Wrocławiu.
Do Wrocławia przeniosłam się wraz z rodziną w połowie trwania ciąży i od pierwszej wizyty u ginekologa zaczęłam mieć obawy co do warunków zbliżającego się porodu. Lekarz prowadzący na wstępie zapytał, czy na pewno chcę rodzić w tym mieście, a inne ciężarne z poczekalni wymieniały różne podwrocławskie miejscowości, w których planowały poród. Byłam więc przerażona swoją sytuacją i gdyby nie wada serca u pierwszego dziecka, wybrałabym poród w domu. Zrobiłam rekonesans po wrocławskich jeszcze wtedy czterech (sic!) szpitalach z oddziałami położniczymi i uspokoiłam się po tym, jak na Kamieńskiego zapewniono mi, że „wieloródek” nie odsyłają z kwitkiem.
Do szpitala zgłosiłam się 22.07 o 4 rano ze skurczami porodowymi i już miałam zostać odesłana przez izbę przyjęć z powodu braku miejsc i braku czynności porodowych, kiedy pojawił się dr Maliowski i po wstepnym oględzie powiedział mi, że za maksymalnie trzy godziny urodzę dziecko. Tak też się stało, półtorej godziny później na świat przyszedł mój syn. Gdyby nie nie fachowość doktora i zdecydowane kierowanie się interesem pacjentki, urodziłabym pewnie w samochodzie jadąc do Trzebnicy.. Zostałam oczywiście poinformowana o fatalnych warunkach na oddziale, pogorszonych sezonem porodowym i zamknięciem w szczycie tego sezonu oddziału porodowego na Brochowie (sic!).
Na opiekę personelu nie mogę narzekać, ponieważ miałam świetną położną, dzięki której poród przebiegł sprawnie i bez powikłań oraz pediatrę, która pomimo ogromnej liczby dzieci każdemu poświęcała dużo uwagi. Za to warunki poporodowe były rzeczywiście beznadziejne i to nie z winy szpitala, a przepełnienia. Miejsc na poporodówce nie było, na ginekologii też nie, więc zostałam upchnięta razem z innymi dwoma mamami na sali porodów w wannie, gdzie legowisko dostało mi się na sofie, na której nie dało się leżeć, nie mówiąc o karmieniu dziecka. Brak łazienki w pokoju to mało powiedziane, musiałam do niej chodzic na koniec korytarza w oddziale noworodków.. A półleżąc między salami narodzin słyszałam wszystkie porody. Byłam więc jedną z tych trzech pacjentek, o których mówił dr Malinowski ministrowi.
O zawieszonym ordynatorze mam jak najlepsze zdanie, gdy zobaczyłam jego zdjęcie na wpolityce.pl od razu zrobiło mi się miło i przypomniałam sobie jak wszedł pierwszy raz podczas mojego ktg, spojrzał na wydruk i przywitał mnie słowami: „Pani Urszulko, trafiła Pani na wojnę, ale poradzimy sobie w okopach, urodzi Pani tutaj i to będzie szybki, dobry poród”.. Ze szpitala wypisałam się po jednej dobie na żądanie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/260576-bylam-jedna-z-tych-trzech-pacjentek-o-ktorych-mowil-dr-malinowski-ministrowi