Szefowa MEN jest zwolenniczką małych szkół. Szkoda, że szkoły po reformie nie będą ani małe, ani kameralne

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. Freeimages
Fot. Freeimages

Szefowa MEN, Joanna Kluzik - Rostkowska nie po raz pierwszy wyraziła zachwyt nad małymi szkołami. Szkoda tylko, że reforma edukacji, którą przeforsowała koalicja PO-PSL sprawiła, że szkoły będą musiały pomieścić liczbę uczniów, na którą zwyczajnie nie mają miejsc. Nie będą więc ani małe, ani kameralne

Jestem wielką zwolenniczką małych szkół, zwłaszcza podstawowych. Rzeczywiście, jeżeli przyglądamy się np. przemocy rówieśniczej, to ona w małych szkołach nie występuje

— z zachwytem o małych szkołach mówiła w Krakowie minister edukacji Joanna Kluzik–Rostkowska podczas debaty o finansowaniu oświaty na Europejskim Kongresie Samorządów.

Pani minister wtórował poseł Piotr Zgorzelski z koalicyjnego PSL-u:

Istnienie małych szkół ma fundamentalne znaczenie dla rozwoju demokracji i naszego państwa. Dyrektor szkoły, w której jest do stu uczniów doskonale zna każdego z nich i ich rodziców. Tam problemy wychowawcze nie istnieją. One zaczynają się w dużych skupiskach

– mówił poseł.

I nie sposób się z politykami nie zgodzić. Według NIK 74 proc. uczniów i 43 proc. nauczycieli na terenie szkoły doświadczyło agresji słownej, ofiarą agresji fizycznej padło 58 proc. uczniów oraz 15 proc. nauczycieli. Z raportu NIK wynika też, że 31 proc. uczniów było świadkami używania narkotyków na terenie ich szkoły, a 17 proc. przyznaje, że można je kupić w okolicach jej placówki. Jest tylko jedno małe „ale”. Dzięki reformie edukacji forsowanej przez koalicję PO-PSL większość szkół nie będzie miała nic wspólnego z tymi wyśnionymi przez polityków. Za sprawą reformy szkoły podstawowe zamienią się w prawdziwe molochy, w których dla pierwszaków brakuje miejsc i gdzie nauka musi się odbywać w trybie zmianowym, bo inaczej nie uda się obsłużyć wszystkich pierwszaków.

Ciasno jest już od 1 września 2014 roku. Osiem miesięcy temu do szkół poszło pół rocznika sześciolatków i cały rocznik siedmiolatków. Całą Polskę obiegły zdjęcia m.in. z podwarszawskich Ząbek, Stargardu czy z podpoznańskiej Dąbrowy, gdzie dzieci rozpoczęły naukę w szkołach zbudowanych z blaszanych kontenerów, gdyż zabrakło dla nich miejsc w budynku głównym. Problemów związanych ze ściskiem w szkołach było znacznie więcej i w każdej części kraju były inne. Mieliśmy do czynienia z ograniczaniem dzieciom wyjścia do toalet, utrudnionym dostępem do szatni czy sal gimnastycznych i wiele innych. W niektórych szkołach dyrektorzy organizowali naukę w pokojach nauczycielskich i próbowali zagospodarować piwnice.

To był jednak dopiero początek problemów. Od 1 września 2015 będzie jeszcze gorzej, bo do szkół trafią dzieci z rocznika 2009 (w całości) i to nie tylko sześciolatki, ale i pięciolatki urodzone pod koniec roku. Do szkół pójdzie także połowa rocznika 2008 i siedmiolatki odroczone w 2014 roku. Ponieważ są to najliczniejsze od lat roczniki maluchów, a koalicja PO-PSL odrzuciła w marcu w Sejmie obywatelski projekt „Rodzice chcą mieć wybór”, szkoły czeka kolejne edukacyjne tsunami, a jego ofiarami padną małe dzieci. Alarmistyczne sygnały płynął z całej Polski. Polecam tekst, pt. „Jak sardynki w puszce” w najnowszym wydaniu tygodnika wSieci, w którym opisuję dokładnie z jakimi problemami borykają się szkoły w różnych regionach Polski.

Czemu szkoły pękają w szwach? Czyżby Ministerstwo Edukacji Narodowej nie zdawało sobie sprawy z uwarunkowań demograficznych? Wypowiedzi byłej szefowej resortu Krystyny Szumilas wskazują na to, że MEN doskonale zdawało sobie sprawę z sytuacji, a mimo to forsowało reformę, ryzykując zdrowie dzieci. W 2008 r. minister Szumilas twierdziła, że po 2012 r. z powodów demograficznych obowiązku posyłania sześciolatków do szkół nie da się wprowadzić. „Rzeczpospolita” przypomniała odpowiedź byłej szefowej MEN na poselskie zapytania w sprawie reformy, udzieloną w 2008 r.:

Proces włączania sześciolatków do edukacji szkolnej rozpocznie się w 2009 r., gdyż jest to najkorzystniejszy czas na rozpoczęcie planowanych zmian. Z danych statystycznych wynika bowiem, że od kilkunastu lat spada liczba uczniów w szkołach podstawowych, a w roku 2009 rocznik sześciolatków będzie najmniej liczny. Przesunięcie o kolejne lata wprowadzenia tych zmian uniemożliwi ich realizację

– napisała Krystyna Szumilas.

Trudno się dziwić, że w tej sytuacji Joanna Kluzik-Rostkowska robi dobrą minę do złej gry i wygłasza peany na rzecz małych szkół. W końcu jak się komuś nie podobają duże, zawsze może posłać dziecko do placówki prywatnej. Prawda Pani Minister?

Czytaj także:

Bronisław Komorowski próbuje zrobić z wyborców idiotów. Podobno chce dla rodziców wolnego wyboru w sprawie sześciolatków. Czemu w tej sprawie siedział cicho, gdy odrzucano kolejne projekty obywatelskie?

Autor

Nowy portal informacyjny telewizji wPolsce24.tv Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych