Kto jest większym zagrożeniem dla bezpieczeństwa państwa: domniemani terroryści czy żądni łatwych sukcesów agenci ABW?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Screenshot z materiału video TVP/wPolityce.pl
Screenshot z materiału video TVP/wPolityce.pl

Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego raz na jakiś czas lubi odtrąbić jakiś spektakularny wyczyn. Niestety każdy taki triumf okazuje się medialnym balonem, który zostaje przekłuty przez nieudolność samych funkcjonariuszy.

Najgłośniejszym przypadkiem udaremnienia domniemanego zamachu terrorystycznego przez agentów ABW było zatrzymanie Brunona Kwietnia, pracownika naukowego Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie, który miał planować atak na Sejm. Choć sprawa ciągnie się już od 2 lat, tak naprawdę wciąż nie mamy żadnych dowodów na to, że Kwiecień rzeczywiście jest odpowiednikiem polskiego Breivika. Okazuje się bowiem, że niedoszły zamachowiec był raczej produktem kreacji samych funkcjonariuszy, którzy wodzili za nos typowego internetowego maniaka buszującego na forach internetowych, jakim był Kwiecień. Jak wynika z zeznań złożonych przez jednego z agentów, współorganizatorami domniemanego zamachu na Sejm mieli być bowiem… funkcjonariusze. Sam Brunon Kwiecień wycofał się ze swoich planów, a materiałów wybuchowych, które miał rzekomo składować skromny pracownik naukowy, nigdy nie odnaleziono.

Z dnia na dzień, sprawa naukowca z Krakowa coraz bardziej przypomina casus Artura Łętowskiego z warszawskich Bielan, który jeszcze przed sprawą Brunona Kwietnia został ogłoszony „polskim Breivikiem” (mimo, że miał przejść na… islam). Zatrzymanie potencjalnego terrorysty w 2012 roku Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego odtrąbiła jako swój sukces. Smutni panowie doszli do wniosku, że 21-latek o wyglądzie 15-latka, który ma zaburzenia psychiczne i nie wychodzi ze swojego pokoju, może przeprowadzić ataki terrorystyczne. Jedyną „winą” chłopaka był fakt, że wrzucał na fora internetowe klipy wielbiące Osamę bin Ladena i wymieniał się plikami z powszechnie odstępnymi materiałami edukacyjnymi o walce partyzanckiej, które zostały uznane za „podręczniki terrorystów”. Co ciekawe, takim samym dysponowała postać w kreskówce „Toy Story”…

Zanim uznano, że domniemany terrorysta jest niepoczytalny, Arturowi Łętowskiemu zapewniono wielomiesięczny pobyt w areszcie. Chłopak przebywał w celi m.in. z człowiekiem podejrzanym o zabójstwo, a ponadto nabawił się gronkowca. Łętowski wrócił na wolność, dalej boi się wychodzić z mieszkania, a jego rodzina ubiega się o odszkodowanie. Jednak żadna kwota nie jest w stanie wynagrodzić im gehenny, jaką przeżyli. Rachunek i tak zapłacą wszyscy podatnicy, a nie agenci ABW, którym brak umiejętności obsłużenia domofonu, nie przeszkadzał w odgrywaniu roli nadwiślańskich Bondów.

Być może byłoby to śmieszne, gdyby nie wiązało się z ludzką krzywdą i kosztami, jakie musi ponosić szary Kowalski. Zwłaszcza że to sama Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego wydaje się instytucją stwarzającą zagrożenia, czego dowodem są skargi samych funkcjonariuszy, które ujawnił tygodnik „Wprost”. Tajemnicze samobójstwa, podejrzenia przecieków ws. tajnych akcji, kolesiostwo… Taki krajobraz roztacza się wokół służby, której obowiązkiem jest bronić naszego bezpieczeństwa.

Nepotyzm, samobójstwa, afery i totalny bałagan w ABW? Niepokojące sygnały wprost ze służb… Agencja bagatelizuje problem

Premier Tusk w lutym 2008 roku stwierdził, że służby działają niesprawnie i przez te wszystkie lata nie stworzył nic, aby poważną lukę w systemie bezpieczeństwa państwa zapełnić. Potem dowiadujemy się dopiero, że te służby nie sprawdziły tego czy tamtego,  nie zrobiły tej czy innej rzeczy

— powiedział prof. Andrzej Zybertowicz w wywiadzie dla wPolityce.pl.

Trudno nie zgodzić się z tą diagnozą. ABW, która w ostatnim czasie lubi kreować rzekome zagrożenia i wychodzić z nich (oczywiście w błysku fleszy) obronną ręką, nie zdaje swojego egzaminu w obliczu autentycznych zagrożeń. Gdy funkcjonariusze odgrywali role nieustraszonych agentów 007 made in Poland wtrącając za kraty chłopaka z zaburzeniami psychicznymi, bułgarska prasa informowała, że materiały wybuchowe wykorzystane 18 lipca 2013 roku przy zamachu na izraelskich turystów na lotnisku w Burgas, przejechały z… Polski. Nie chodziło bynajmniej o zawleczki, ale detonator i urządzenia pozwalające na jego uruchomienie. Prokuratura Generalna potwierdziła, że strona polska udzielała pomocy bułgarskim śledczym w tej sprawie.

Czy w obliczu skandalu wokół ABW i braku wymiernych rezultatów ws. Brunona Kwietnia, nieustraszeni agenci wykreują kolejnego domniemanego terrorystę? Może i tym razem przez terytorium polski przejedzie jakiś poci z bombą… I tak nikt nie skojarzy. W końcu większym problemem są rolnicy na „wypasionych traktorach”.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych