Paszporty „Polityki”. Co lubi nobliwa publiczność? Naturalnie awangardę

Fot. PAP/Rafał Guz
Fot. PAP/Rafał Guz

Trafiłem na telewizyjną relację z wręczania paszportów „Polityki”. Impreza jak impreza, nawet jeśli uświetniona obecnością czołowych dygnitarzy (łącznie z prezydentem RP, „Polityka” ma status oficjalnego organu rządowego). Uderzyła mnie jednak część poświęcona nagrodzie za teatr.

Nobliwe panie i nobliwi panowie klaskali co sił, kiedy wyglądający na dyrektora banku redaktor Jerzy Baczyński przywoływał dni chwały polskiego teatru. Miały być nimi „spontaniczne” (acz zalecane przez resort kultury, to już mój komentarz) czytania sławnej sztuki „Golgota”. Tak oto bluźnierstwo stało się częścią salonowego rytuału. Konserwatywny prezydent patronował dostojnie z teatralnej loży.

Ale sprawa miała zabawny dalszy ciąg. Oto teatralny paszport dostał Radosław Rychcik, autor sławnej ponoć inscenizacji „Dziadów” w poznańskim teatrze Nowym. Prowadzący wezwali go na scenę jako tego, „dzięki któremu Guślarz, Konrad czy Upiór odżyli jako postaci z filmów Lyncha czy Tarantino”. Towarzyszyły temu stosowne zdjęcia. Istotnie jakiś aktor grający w tych „Dziadach” był ucharakteryzowany na Jacka Nicholsona grającego Jokera w pierwszym „Batmanie”. A może na Heatha Ledgera grającego Jokera w nowym „Batmanie”. Zgubiłem się.

Niech nikt mnie nie atakuje za to, że nie oglądałem tej epokowej inscenizacji, a oceniam na podstawie peanów redaktora Baczyńskiego i paru zdjęć. Odrzucam bowiem z założenia takie idiotyczne zabawy klasyką mające w niej ponoć odnaleźć ponadczasowy sens.

Jak ktoś chce nam coś nowego powiedzieć o współczesności niech napisze własną sztukę. Niechby i nawiązywał do klasyki polemicznie, jak Sławomir Mrożek w swojej „Miłości na Krymie”. Ale tu nie starcza odwagi, intelektu i wyobraźni. Pozostaje zabawa cudzymi tekstami niczym igraszki dzieci przestawiających klocki. W tym przypadku tekstem będącym dla Polaków poprzednich a i mojego pokolenia świętością.

Zaraz po nagrodzeniu pana Rychcika wystąpiła Justyna Sobolewska, krytyk literacki „Polityki”, przypominając o odejściu w tym samym 2014 roku Tadeusza Różewicza i Tadeusza Konwickiego. To ci starcy byli nowocześni. Między innymi Konwicki nakręcił „Lawę”, która była nowym odczytaniem „Dziadów”, na tle zdarzeń 1989 roku. Ale choć jest dziś czczony, nie jest naturalnie traktowany jako wzorzec. Progresywny salon woli klaskać pomysłom odczytywania „Dziadów” przez pryzmat Lyncha, Tarantino (i jak rozumiem Tima Burtona). I upajać się takimi nowoczesnymi grepsami  jak nazywanie autorki sztuk „dramaturżką”.

Przy okazji tej podniosłej ceremonii przypomniało mi się inne niedawne, zabawne zdarzenie. Oto Maja Kleczewska, „najnowocześniejsza” z polskich reżyserek, wystawiła w warszawskim Teatrze Powszechnym „Szczury” Gerharta Hauptmanna. Dramat niemieckiego pisarza zmarłego w 1946 przedstawia sama jako sztukę o celebrytach i ukraińskich służących – naturalnie w obecnej Polsce. Bo wszystko musi być do bólu aktualne, doraźne, dzisiejsze. Ludzie nie mogą sami szukać analogii, sami kojarzyć fakty, zjawiska, szukać więzi między wcześniejszymi epokami i obecną.

Ale pani Kleczewskiej to nie wystarczyło. Wplotła ponoć w swoją inscenizację cytaty z ataków Jana Englerta i Grzegorza Małeckiego na awangardowy teatr i z ataków Joanny Szczepkowskiej na homolobby. Widzowie, jak donosi nieoceniona „Wyborcza”, śmieją się ponoć do łez. Jaki to ma związek z relacjami między państwem i służbą nie wiem.

Jak rozumiem krytyka działalności pani Kleczewskiej, znanej reformatorki polskiego teatru, jest już w interpretacji „Wyborczej” taką samą zbrodniomyślą jak narzekanie na gejów. Szczególnie zabawna jest tu obecność Małeckiego. Ten zdolny aktor Teatru Narodowego odmówił kiedyś grania w „Orestei” Ajschylosa przygotowanej przez Kleczewską, bo wydało mu się absurdalne, że inkrustuje się starożytny dramat choćby wystąpieniami George’a Busha.

Uznał to za intelektualne szamaństwo i opowiedział o tym w „Rzeczpospolitej” Robertowi Mazurkowi. To czego słuchamy w Powszechnym, to zapewne jakieś wyjątki z tego wywiadu. Dzięki Mazurkowi aktor Małecki (który zresztą sam się potem podobno przestraszył włożenia kija w mrowisko) przeszedł do historii teatru podwójnie.

Teraz już serio: Maja Kleczewska to kolejne dziecko we mgle, ale dziecko wyposażone obficie w pieniądze publiczne i fachowe doradztwo Krytyki Politycznej. Może sobie do woli realizować swoje wizje, a nawet załatwiać przy pomocy teatralnych przedstawień personalne porachunki. Ofiarą padł nawet ponad 70-letni Jan Englert, dyrektor Teatru Narodowego. Politycznie jest w porządku, ale kiedyś sam zaprosił Kleczewską  do współpracy, a potem przestała mu się podobać. Więc dostał za swoje.

Co zabawne, inne rodzaje sztuki nie są tak dokumentnie przeorane. Paszport literacki „Polityki” dostał mój wieloletni znajomy Zygmunt Miłoszewski. Miłoszewski zaczął od tematów kłopotliwych dla establishmentu (esbeckie intrygi w powieści „Uwikłanie”), teraz piętnuje antysemityzm i domową przemoc, ale umie opowiadać ciekawe historie.

Oto wciąż jeszcze chodzi w literaturze. Za to teatr zjada własny ogon – z pełną aprobatą nobliwej widowni.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych