Wyścig Stuhrów. Obaj panowie wpisali się do chóru dokonujących zabiegu polonizacji świństwa

YT
YT

Zacznę od tego, że obu panów cenię. Ojca, Jerzego Stuhra, za wielki talent aktorski i przede wszystkim, ale nie tylko, za jego wkład w peerelowskie kino moralnego niepokoju. Macieja Stuhra za umiejętności odziedziczone po ojcu i dobry początek. Niestety, obaj panowie, a piszę o nich razem, ponieważ razem występują tu i ówdzie, prostytuując się i rozmieniając swe talenty na drobne nawet w lichych reklamach, uczestniczą dziś w medialnym spektaklu, w rolach Polaków męczących się ze swą polskością.

Ostatni pozaekranowy popis panowie Stuhrowie dali na łamach „Newsweeka”. Syn Maciej, nieco bardziej powściągliwy, „tworzenie przepisu na Polaka” pozostawił ojcu. Nie chciał później „spierać się z prawicowymi portalami”, bo to „już przeszedł”. Ojciec Jerzy poszedł na całość i ostro rozprawił się z polskim „histerycznym patriotyzmem”, z całą tą „doktrynersko-politykierską stęchlizną, która rozpanoszyła się w polskim katolicyzmie”, i z przejmowanym przez polskie dzieci od rodziców „absurdalnym antysemityzmem”, jako że „Żyda już nie ma, ale uczucie niechęci wobec niego pozostało”.

CZYTAJ WIĘCEJ: Stuhrowie o Polakach: Antysemici, płytcy katolicy i histeryczni patrioci

Ponieważ komentuję dla „prawicowego portalu” i bliższa jest mi chadecja niż lewica czy kryptolewica, czuję się przywołany do tablicy. Nie potępiam w czambuł wszystkich myśli sprzedanych „Newsweekowi” przez Jerzego i Macieja Stuhrów, ba, niektóre ich poglądy wręcz podzielam, jak np. te dotyczące naszej narodowej skłonności do szczególnego rozpamiętywania klęsk. Obaj panowie wpisali się jednak do chóru dyskredytujących nas, Polaków, tych, którzy dokonują paskudnego zabiegu polonizacji świństwa. A kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. W wywiadzie udzielonym parę lat temu dziennikowi „Die Welt”, znany i poważany za Odrą Władysław Bartoszewski zwierzył się ze swych przeżyć podczas niemieckiej okupacji:

Jeśli ktoś się bał, to nie Niemców. Jeżeli niemiecki oficer widział mnie na ulicy i nie miał rozkazu aresztowania mnie, nie musiałem się niczego bać. Ale gdy polski sąsiad zauważył, że kupiłem więcej chleba, niż przyjęto, tego musiałem się bać

— wywodził były… szef polskiej dyplomacji.

Nic dziwnego, że w efekcie takiego propagowania „polskości” powstają w Niemczech filmy, jak serial „Nasze matki, nasi ojcowie”. Co zakrawa na tragifarsę, we własnym przekonaniu eksminister Bartoszewski posiada patent na patriotyzm.

Kiedy ktoś mnie po pijaku obrzyga w autobusie, to nie jest obraza. To jest obrzydliwość

— odpowiedział później tym, którym nie spodobała się jego postawa.

Obrzygiwanie” nie jest najlepszym wyrazem w dyskursie, jest faktycznie obrzydliwością, niezależnie od tego, kto rzyga, po pijaku, czy na trzeźwo.

Pozostając przy bliskiej panom Stuhrom kinematografii, dzięki takiemu wykrzywianiu rzeczywistości miliony ludzi na całym świecie mogło zobaczyć w kinach i na ekranach telewizorów, jak to Niemcy chronili Żydów podczas wojny i kto ich „naprawdę” gnębił: polscy żydożercy… Nic dziwnego, że to my mamy w świecie przyprawianą gębę antysemitów, że prezydent USA Barack Obama „przejęzycza się” podczas oficjalnej uroczystości i mówi o polskich obozach śmierci, że postrzegani jesteśmy niemalże jako ci, którzy ponoszą winę za 1,8 tony włosów ofiar planowo pomordowanych w Auschwitz…

Nie chce przez to powiedzieć, że wszyscy Polacy byli i są święci, że nikt u nas nigdy nie gnębił Żydów, że całkowicie obcy jest nam antysemityzm. W każdym społeczeństwie znajdą się kanalie, w każdym istnieją patologie, także obecnie. Nie zamierzam też przypominać, która nacja ma najwięcej drzewek w Yad Vashem, upamiętniających Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata za ratowanie Żydów, że Polska była podczas niemieckiej okupacji jedynym krajem, gdzie płaciło się za to życiem. Notabene, jest tam również drzewko posadzone przez Władysława Bartoszewskiego (i Marię Kann) w imieniu Rady Pomocy Żydom - „Żegoty”, jedynej organizacji na świecie, powstałej w naszym kraju podczas wojny dla ratowania Żydów. W skład jej komitetu weszli głównie działacze katoliccy, którzy wespół z zakonnikami spreparowali dla żydowskich rodzin około 60 tys. fałszywych dokumentów.

Wreszcie, nie chcę posądzać Jerzego i Macieja Stuhrów o to, że biorą udział w wyścigu „pozbawionej sensu, bezwartościowej i niekończącej się pogoni ludzi dążących do osiągnięcia materialnego i zawodowego sukcesu - jak definiowany jest wyścig szczurów. Ale wypraszam sobie wciskanie mnie, jak i całego naszego narodu do kąta zapleśniałych antysemitów. Może przeciążeni pracą panowie aktorzy nie dostrzegli, że szefami polskiej dyplomacji po upadku komunizmu byli w większości polscy Żydzi, z synem rabina włącznie, że - nie przymierzając, w Polsce nie trzeba, tak jak w dzisiejszych Niemczech, stawiać uzbrojonych policjantów do całodobowej ochrony siedzib żydowskich organizacji, świątyń, cmentarzy czy szkół, że żaden działacz Rady Żydów nie musi u nas korzystać z asysty bodyguardów. Mimo to, jakoś nie słyszałem w Niemczech, a przynajmniej od żadnej tzw. osoby publicznej, żeby z tych jaskrawie wstydliwych powodów czuła się zmęczona „swą niemieckością”…

Przeciwnie, Niemcy sami sobie udzielają lekcji patriotyzmu, że wspomnę niedawną, publiczną debatę, sprowokowaną hasłem: „Ich bin Stolz ein Deutscher zu sein” (Jestem dumny z bycia Niemcem), w którą zaangażowało się mnóstwo prominentnych postaci, znanych artystów, sportowców, dziennikarzy, ludzi nauki i polityki z prezydentem włącznie, którzy tłumaczyli wszem wobec dlaczego kochają swój kraj. Na marginesie, jednym z nielicznych głosów dystansujących się wobec tych dumnych, była wypowiedź Katrin Göring-Eckardt z partii Zielonych dla dziennika „Der Tagesspiegel”:

Nie jesteśmy ani Francuzami, ani Polakami, my mamy inną historię…

Nam, widać, nasza ciąży i nie ma być powodem do dumy. Wszystkie nasze zrywy i walka „za nasza i waszą” to było frajerstwo…, jak głoszą co poniektórzy. „Mądry Polak po szkodzie”, mówi nasze porzekadło. A propos, Niemcy mają podobne: „durch Schaden wird man klug”, czyli „przez szkodę się mądrzeje”. Anglicy traktują o „szkole mądrości” („Adversity is the school of wisdom”). Dla nas ta uniwersalna sentencja ma dodatkowe znaczenie, gdyż w wielojęzycznym zestawieniu obnaża jeden z naszych - tu zgadzam się z Maciejem Stuhrem – polskich kompleksów: nie znam drugiego takiego narodu, który z tak masochistycznym upodobaniem przypisuje sobie wszelkie ludzkie wady, przywary i ułomności. „Polskie piekło”, „gdzie dwóch Polaków tam trzy zdania”, „polski bałagan” itd. itp. - przykłady można mnożyć.

Cechy charakterystyczne społeczeństwa polskiego to: alkoholizm, nieuczciwość, brak tolerancji względem inaczej myślących, nieposzanowanie pracy, zarówno cudzej jak i własnej

— pisał o nas inny „ambasador polskości”, de facto równie popularny za Odrą jak Bartoszewski, Andrzej Szczypiorski.

Jak wyszło na jaw już po jego śmierci, współpracownik SB, który donosił nawet na własnych rodziców, nagrywał ich i pomagał esbekom w założeniu podsłuchu w ich warszawskim mieszkaniu. Słowem, kreatura w roli moralisty. Nie powiem „polska kreatura”, bo jestem przeciw polonizacji świństwa. Narodu kanalii nie ma, ale każdy naród ma swoje kanalie. Bywają nimi również dziennikarze, jak na przykład ten z „Przekroju”, który swego czasu w okładkowym tekście pt. „My, Polacy, zabójcy Żydów” obarczył nas zbiorową współwiną za getta, obozy koncentracyjne i komory gazowe.

Wychodzi na to, że nawet rozum może być naszą wadą narodową. Wieloletni prezes Związku Literatów Polskich, pisarz i poeta Jarosław Iwaszkiewicz ironizował, że „Polacy są zbyt inteligentni jak na swe położenie geograficzne”. Chyba więc zdurniał ten pruski filozof i poeta Friedrich Nietzsche, który pisał o sobie z dumą: „Dziękuję niebu, że we wszystkich swych instynktach pozostałem Polakiem”.

Jedno jest pewne, że my, Polacy, jesteśmy mistrzami w deprecjacji samych siebie. Dostrzegał to m.in. Stanisław Staszic, wielki reformator i minister oświaty w Królestwie Polskim, który klarował:

Gdy Polacy będą umieć siebie samych cenić w domu, będą ich cenić i za granicą.

Dopytywany przez „Newsweeka” Jerzy Stuhr, co oznacza dla niego bycie Polakiem, posłużył się cytatem Zbigniewa Herberta:

Rów, w którym płynie mętna rzeka, nazywam Wisłą. Ciężko wyznać: na taką miłość nas skazali, taką przebodli nas ojczyzną.

Pominę fakt, kto „skazał”… w wyrwanym z kontekstu „Prologu” wybitnego, polskiego autora „Pana Cogito”. (Tak dla przypomnienia, Katarzyna Herbertowa odmówiła przyjęcia pośmiertnego odznaczenia męża - Orderu Orła Białego z rąk prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, odebrała go dopiero od prezydenta Lecha Kaczyńskiego). Pierwsza strofa tegoż „Prologu” brzmi, co obu panom, Jerzemu i Maciejowi Stuhrom polecam pod rozwagę:

/Komu ja gram? / Zamkniętym oknom / klamkom błyszczącym arogancko / fagotom deszczu - smutnym rynnom / szczurom co pośród śmieci tańczą”…

CZYTAJ TAKŻE: Jerzy Stuhr batoży polski ciemnogród. Robert Lewandowski nie ma z tym problemu

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych