Sprawa prof. Kieżuna, czyli historia cepem pisana

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
wPolityce.pl
wPolityce.pl

Sprawa profesora Kieżuna i reakcje na tekst z DoRzeczy oskarżający profesora o agenturalność ujawniły, jak bardzo przez ostatnie 25 lat, przy ocenianiu naszej najnowszej historii, wpadamy w pułapkę.

CZYTAJ TAKŻE: Gontarczyk: Tu nie chodzi o czystość życia publicznego, lecz o rewanż za krytykę prof. Kieżuna pod adresem „historycznych rewizjonistów”

Zostaliśmy schwytani gdzieś pomiędzy ubóstwieniem ubeckich archiwaliów, które miały zawierać miarę rzeczy i miały ukazywać prawdziwe oblicza ludzi, a zabobonnym ich potępieniem, jako diabelskiej dziury z rozpaloną lawą, którą trzeba jak najprędzej zabetonować, by z niej nie wylazły demony. W efekcie z jednej strony potraktowano ubeckie papiery jako źródło PRAWDY, z drugiej zaś jako kwintesencję ZŁA, przed którym ludzi za wszelka cenę trzeba chronić. Do powszechnej świadomości najmniej przebił się stan faktyczny: że są one po prostu źródłem wiedzy. Wiedzy cennej ale dość specyficznej i tylko cząstkowej. Wymagającej wydobycia, skonfrontowania z innymi danymi, zrozumienia i opracowania.

W jednym aspekcie przeciwnicy lustracji (którym to mianem określa się zarówno procedurę sprawdzenia osób publicznych pod względem ich zaangażowań agenturalnych w przeszłości, jak i oczyszczenie życia publicznego w ogóle) mają rację. Archiwa tajnych służb, a tajnych służb państw totalitarnych w szczególności, zawsze zawierają bardzo niepiękny obraz rzeczywistości. System mianowicie, by się utrzymać, poprzez służby żerował na najgorszych ludzkich cechach i z nich czerpał swoja siłę. To leży u źródeł emocji jakie te materiały wywołują i jest przyczyną tego, że wielu chciałoby je ukryć. W odpowiedzi inni robią z nich kamień filozoficzny.

Ludzie godzili się na współpracę z SB z różnych motywów najczęściej mało szlachetnych. Dla własnego interesu, jak wyjazd na zachód, czy możliwość wykonywania pracy, którą uważali za ważną albo lukratywną, często ze strachu, że jak się nie zgodzą to będą mieli kłopoty, godzili się czasem z własnej woli, a czasem pod szantażem. Byli bardzo przydatni i byli tacy, którzy właściwie niczego szczególnego nie zrobili. Niekiedy istnieli zamiłowani kapusie, którzy naprawdę kochali tę pracę,  ale byli także TW pozorowani, którzy podejmowali, albo przynajmniej sądzili że podejmują, bardziej lub mniej udaną grę z SB. W większości przypadków ludzie wiedzieli, że zostali wpisani jako TW, ale bywały i takie sytuacje, że spotykano się z nimi nie mówiąc im dokładnie o co chodzi, by ich nie płoszyć. Niemal każda sytuacja mogła być w szczegółach inna.

W drugiej połowie lat 70 i w latach 80 coraz powszechniejsze stawało się przekonanie, że z SB w ogóle rozmawiać nie należy (i było to faktycznie jedno z epokowych odkryć polskiej opozycji demokratycznej), bo zawsze jest się na przegranej pozycji. Wcześniej postawy w tej sprawie były bardzo różne. Byli i tacy, którzy uważali, że trzeba starać się SB oszukiwać, migać się. Jeszcze w 81 roku, kiedy ja, jako 19 letnia studentka całą siłę charakteru wkładałam w to, by pokonać strach i nie podpisać w stanie wojennym lojalki, dwójka starych akowców, współpracowników moich rodziców, uważała taką postawę za szaleństwo. Wręcz przeciwnie byli zdania, że należy jak najszybciej podpisać cokolwiek tam dają, bo to przecież nie zobowiązuje, wyjść z kryminału i robić swoje…Strasznie byłam tym wtedy oburzona.

Jednym słowem, choć można określić gdzie w danym czasie historycznym leżało dobro, a gdzie zło, to nie było i nie ma przez wszystkie lata PRL JEDNEGO WZORCA KAPUSIA i jednego wzorca człowieka porządnego.

W przypadku Witolda Kieżuna nie zdziwiłam się ani przez moment informacji o tym, że profesor rozmawiał z SB. Byłam pewna, że musieli do niego podchodzić, ze względu na liczne wyjazdy na zachód i pracę w elitarnej grupie wysokiej klasy specjalistów od zarządzania. Pytanie brzmiało raczej, jak sobie z tym poradził. Jak wyglądał ostateczny bilans tego co mu się udało załatwić, a  co nie. Komu ewentualnie zaszkodził.

Kieżun twierdzi, że gadając z ubekami nie zdawał sobie sprawy, że wpisują go jako TW. Materiały to w zasadzie potwierdzają (jest tam na przykład stwierdzenie, że nie należy brać od niego podpisu, ani płacić mu, by go nie płoszyć). Według mojej subiektywnej oceny dostępnego publicznie materiału, najbardziej wygląda na to,że Kieżun oszukiwał w tej sprawie SB ale  i SB niestety oszukiwała jego… Dalsze materiały także potwierdzają jego słowa i wskazują na podejmowanie przez niego „gry” z SB. Ewidentne jest, że profesor udawał posłusznego i aprobującego system obywatela PRLu. Najwyraźniej opowiadał esbekom to co uważał, że będą chcieli usłyszeć, łącznie zresztą z „moczarowskimi” interpretacjami, chwilami nawet kpiąc sobie z nich w żywe oczy. Grał rolę człowieka wywodzącego się z innej Polski, który jednak pogodził się z realiami i może być pożyteczny dla systemu. Według mnie, z przytoczonych opisów wyraźnie wynika, że Kieżun odgrywa przed ubekami teatr (na przykład to kłócenie się ze swoim dobrym kolegą Chrzanowskim), opowiadania o Żydówce Staniszkis (której pochodzenie ze starej endeckiej rodziny musiał doskonale znać), próby przemycania maksymalnie negatywnych opinii o co bardziej zaprzedanych tuzach reżimu z Polskiej Akademii Nauk, próby przekonywania esbeków, że po czerwcu 76 najlepszą bronią przeciw opozycji będzie amnestia, a żeby zneutralizować ikonę opozycji generała Borutę - Spiechowicza, najlepiej opublikować kilka pozytywnych artykułów na jego temat…

Co do reszty materiałów, do których odwołują się autorzy tekstu w DoRzeczy, trudno stwierdzić z całkowitą pewnością, bez oglądania archiwum, co z tych kilkuset stron akt naprawdę jest donosem, a co materiałem analitycznym pisanym być może nawet niekoniecznie dla SB, który służby mogły przejąć poza wiedzą profesora. Przecież przejmowanie korespondencji do na przykład Kultury Paryskiej zdarzało się nierzadko. Z samego zaś artykułu wynika, że Kieżun objęty był ścisłą inwigilacją.

Z materiałów opublikowanych cząstkowo przez Cenckiewicza i Woyciechowskiego wynika według mnie, że Kieżun podejmował dość niebezpieczną i śliską grę z SB, (i z departamentem III i z wywiadem czyli I)natomiast nie wynika, że był tajnym i świadomym, realnym kapusiem tej służby. Jaki był bilans całego tego okresu w życiu Kieżuna należałoby dodatkowo zbadać, co zrobił dobrego a komu zaszkodził. Zawsze takie sytuacje, zwłaszcza starannie ukrywane, bywają ryzykowne moralnie. Zazwyczaj odnoszę się bardzo sceptycznie do możliwości „ogrywania” tajnych służb, tu jednak postawiłabym tezę, że jak by to nie było dziwne, wybitnie inteligentnemu i błyskotliwemu, profesorowi to się wówczas w znaczniej mierze udało… Kieżun twierdzi, że istotna jego motywacją  do gry z SB było to, ze w tym samym czasie współpracował też z Amerykanami, produkując ekspertyzy także i dla nich i starał się w ten sposób chronić te swoje kontakty. Warto by cały ten wątek zbadać, bo z dostępnych obecnie materiałów wynika, że robił to nadzwyczaj skutecznie.

Niestety w naszej teczkowej świętej wojnie, gdzie padały już wszystkie fałszywe argumenty, tylko po to by zdyskredytować próby dochodzenia do rzeczywistości, także i te prawdziwe brzmią fałszywie. Gdy każdy tchórz twierdzi, że był Konradem Wallenrodem, prawdziwego litewskiego rycerza - rozpoznać niezwykle trudno. Niestety zamiast badać postawy ludzkie i strategie przyjmowane przez różnych ludzi wobec systemu, próbowano raczej w Polsce zabić odpowiedzialność, zamazywać uwydatniane przez system ludzkie słabości, zwłaszcza, gdy były to słabości „naszych” kolegów. No to mamy teraz takie wszystko ogólnie zamazane. A na środku tego zamazanego bałaganu stoją historycy z DoRzeczy i za pomocą cepa wymierzają co poniektórym „sprawiedliwość”. Znając zaś stosunek Sławomira Cenckiewicza do Kieżuna o czym przecież sam pisał, można zaryzykować twierdzenie, że ta „sprawiedliwość” wymierzana jest w dodatku w jak najbardziej współczesnym, a wcale nie historycznym kontekście.

Na zakończenie jeszcze małe Post Scriptum. Wiele się przy okazji mówi o tym, jak to równo trzeba traktować „swoich” i nie swoich i rożni sympatyczni skądinąd ludzie odziewają maski Katonów. To, że trzeba, to fakt. Zawsze staram się to robić. Fakt jednocześnie, że jest to bardzo rzadkie.

Ale gdy pomyślę sobie z jaką i lekkością i dezynwolturą oraz co gorsze niezachwianą PEWNOŚCIĄ SIEBIE, ludzie, którzy nie mają nawet ćwierci, nawet 1/8 tych dokonań życiowych co profesor, śpieszą się etykietować i pakować do worka z napisami „komunistyczny kapuś”, „człowiek złamany” 92 letniego dostojnego i niezwykle dzielnego starca, jak świetnie ZNAJĄ jego motywacje i sprzed 40 lat, jak każe się mu w tym właśnie wieku rozpocząć walkę o swoje dobre imię, gdy on ma już tak mało czasu, jak ciąga się go przez wszystkie internety, których przy całej nadzwyczajnej zresztą bystrości, już nigdy tak się nie nauczy, jak ja z wami, gdy stawia się go w sytuacji wymagającej szybkości ripost i niezwykłej odporności, waleczności i to non stop (no bo co? stary to stary ,ale skoro wypowiada się publicznie - to nie ma taryfy ulgowej). Jak to wszystko oglądam, to mnie trzęsie.

I mam ochotę powiedzieć: OK . Najpierw ze mną się spróbujcie panowie „czyścioszki” ze służb asenizacyjnych.

—————————————————————————————————-

Poznaj niezwykłe historie bohaterów Powstania Warszawskiego.

Kup książkę Izy Michalewicz i Macieja Piwowarczuka pt.”Powstanie Warszawskie. Rozpoznani”.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych