Stanowczo zbyt mało mówi się o rewelacyjnej inicjatywie Muzeum Powstania Warszawskiego, które w samym sercu Berlina przypomniało Niemcom o zbrodniach ich dziadków. Dokładnie w miejscu dawnej centrali Gestapo, SS i Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, w której Hitler wydał rozkaz całkowitego zniszczenia Warszawy, stanęła wystawa, która mówi mieszkańcom Berlina prosto w twarz, czym była niemiecka okupacja. Trudno o bardziej symboliczne zestawienie.
Ta, wydawać by się mogła, prosta prawda, wciąż jest przedmiotem targów. Miejsce Niemców dawno zastąpili „naziści”, których ofiarą padł również niemiecki naród, a wojska okupujące Polskę były jakieś ponadnarodowe. Joachim Gauck podkreślał co prawda, że napaść Niemiec na Polskę 1 września 1939 roku jako początek II wojny światowej „wryła się głęboko w świadomość Niemców”, ale nie jestem pewien, czy prezydent Gauck ma rację. To zadanie dla socjologów i badaczy relacji polsko-niemieckich.
Znamienna była jednak reakcja niemieckich mediów. Jedne tytuły opisały wystawę podkreślając dobre stosunki między obydwoma krajami, inne skupiły się na „odkryciu” informacji o Powstaniu Warszawskim. Ale były też takie jak „Suddeutsche Zeitung”:
Tej wystawie nie zaszkodziłoby, gdyby oprócz oczywistych krzywd uwzględniła też te mniej oczywiste - trudne relacje warszawiaków z Żydami, którym co prawda pomagała Żegota, ale społeczeństwo niemal nie ruszyło palcem
— pisze dziennikarka tytułu cytowana przez „Gazetę Wyborczą”.
Takie reakcje pokazują, jak ważna jest spójność przekazu o polskiej historii. O odkręcaniu narosłych mitów o polskich antysemitach z AK, o polskich obozach śmierci, o polskiej (współ)odpowiedzialności za zbrodnie. Nawiasem mówiąc - obok relacji z wystawy - podejmuje małą refleksję nad sensem wybuchu Powstania, nazywając je „samobójczym przedsięwzięciem”.
Czy to powstanie w ogóle miało sens? Przecież młodzi ludzie, zarażeni narodową euforią, zostali wysłani na beznadziejną rzeź
— pisze niemiecka dziennikarka.
Skądś znamy te tezy.
To jednak - mimo wszystko - didaskalia. Najważniejsze jest to, że przy Muzeum Topografii Terroru - najliczniej odwiedzaną placówką w stolicy Niemiec - stanęła polska wystawa. Można ją oglądać do 26 października. Organizatorzy spodziewają się, że zobaczy ją nawet 350 tys. zwiedzających - liczba widzów robi wrażenie.
Ktoś powie - to nie taka skala co „Nasze matki, nasi ojcowie” czy hollywoodzka superprodukcja. Ale nie od razu Kraków zbudowano - ważne, że dzięki wystawie Niemcy i turyści zwiedzający berlińskie Muzeum usłyszą o Powstaniu Warszawskim. Że skojarzenie powstania w stolicy Polski nie będzie dotyczyło tylko tego w getcie warszawskim.
Ważne jest też to, że w Berlinie w towarzystwie Gaucka pojawił się polski prezydent (za co należy go pochwalić), że inicjatywa dostała wsparcie w postaci najwyższych władz. Trochę tylko szkoda, że wciąż jest to „obok”, „za zgodą” i „ze wsparciem”, a nie „z inicjatywy” rządzących, ale przy tej ekipie to i tak sukces. Obok Gaucka mogłaby też tam stanąć Angela Merkel - wydźwięk byłby jeszcze mocniejszy. Ale nie można mieć wszystkiego.
Coś jednak drgnęło w polityce historycznej. Cieszy, że krok po kroku potrafimy się przebijać z polską „opowieścią” o historii również za granicę. Długa droga przed nami, ale dobrze, że został wykonany kolejny krok. W tę politykę odważniej i mocniej powinni zaangażować się rządzący - skoro samo Muzeum Powstania Warszawskiego jest w stanie zrobić wystawę na taką skalę, to o ile mocniej i skuteczniej dotarlibyśmy do świadomości Niemców, gdyby sprawę podejmował prezydent, premier i najwyższe władze. Na to jednak, jak się wydaje, trzeba poczekać.
Doceńmy jednak to, co ma miejsce w Berlinie. To naprawdę duża rzecz.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/207382-cos-drgnelo-w-polskiej-polityce-historycznej-berlinska-wystawa-o-powstaniu-to-naprawde-duze-wydarzenie