Wiem, że słowo „porażające” straciło swoją moc dzięki publicystycznym grafomanom, ale dzisiejsza prezentacja nowych ustaleń podkomisji Berczyńskiego, powołanej przez MON do zbadania przyczyn katastrofy w Smoleńsku, była porażająca w pełni znaczenia tego słowa.
Bo przyniosła, po raz pierwszy, tak konkretne informacje o zdradzie najwyższych urzędników Rzeczypospolitej Polskiej, jakiej dopuścili się oni wobec własnej ojczyzny tuż po 10 kwietnia 2010 roku.
Po raz pierwszy usłyszeliśmy, jak szef polskiej komisji, Jerzy Miller wyraźnie instruuje jej członków, by „nie kręcili bata na własne plecy” i „ustalili” dokładnie to samo, co „ustali” strona rosyjska. Czemu? Aby… nie wprowadzać bałaganu. Bo – wicie, rozumicie – mówi Jerzy Miller - śledztwo prowadzą aż cztery podmioty: rosyjska prokuratura, rosyjska komisja, polska prokuratura i polska komisja. Więc – dla porządku – trzeba potwierdzić, to co mówią Rosjanie.
UWAGA: Miller wydawał te instrukcje, jak stwierdzili dziś członkowie podkomisji, na wyraźne polecenie premiera Donalda Tuska. Dowiedzieliśmy się także, że materiał dźwiękowy z czarnych skrzynek został zmanipulowany, konkretnie skrócony – w obu raportach: rosyjskim (o 5 sekund) i polskim (o 3 sekundy). Chodzi, jak łatwo się domyślić, o ostatnie sekundy, czyli te, które – jak ustaliła podkomisja – przynoszą wiedzę o niesprawności m.in. pierwszego silnika oraz wysokościomierzy.
Która z tych informacji jest bardziej porażająca? Czy ta, że szef polskiego rządu, którego psim obowiązkiem było uczynić wszystko, by dojść do prawdy o przyczynach tragedii, nakazał swojemu ministrowi tak ustawić pracę komisji, by jej wyniki były zbieżne z rosyjskimi? A może ta, że minister ów rozkaz ten wypełnia? Czy może jednak ta, że członkowie komisji rzeczywiście taki właśnie raport podpisują własnymi nazwiskami – przed własnym Narodem? I żaden nie ma odwagi powiedzieć: zdradziłem?
Panika w obozie mediów kłamstwa smoleńskiego jest ogromna. Po stokroć skompromitowani „eksperci” w studiu TVN24 przekonują, że po pierwsze to skandal, iż taśmę z dyspozycjami Tuska/Millera ujawniono, bo „to przeczy zasadom rządzącym pracami takich komisji” (sic!).
Po drugie – „kto dziś pójdzie do takiej komisji pracować, skoro może się bać, że ktoś potem ujawni rozmowy z jej tajnych spotkań” (sic!). Poważnie – to właśnie mówią. Dziennikarka prowadząca, otrzymując zapewne w słuchaweczce instrukcje, by jednak nie pozwolić gościom-ekspertom robić z siebie aż takich kretynów, próbuje „dociskać”: „Panowie, no, dobrze, ale przekaz jest taki: premier Tusk polecił Jerzemu Millerowi sporządzić raport nieodbiegający od rosyjskich ustaleń”. A ci jej na to kartkę drą przed oczami. „Widzi pani, tak działa poszycie samolotu”.
Osobiście mam już tylko jedno pytanie dotyczące Millerowego „śledztwa”. Kto tak naprawdę stał za decyzją, by komisja działająca w imieniu Rzeczpospolitej Polskiej i w jej Majestacie po prostu „odbiła na ksero” raport komisji powołanej w Federacji Rosyjskiej? Jerzy Miller? Wolne żarty. Donald Tusk? A może jednak ten, którego polski premier publicznie obdarzał całkowitym zaufaniem w kwestii dobrej woli wyjaśnienia przyczyn tragedii?
Bo że Putin miał w takim „ksero” wyraźny interes, wiemy od dawna. Chaos (kontrolowany lub nie), jaki panował w stodole pełniącej rolę „wieży kontrolnej” w Smoleńsku, miał bezpośrednie przełożenie na przebieg końcówki lotu Tu-154. Przypomnijmy – rosyjscy kontrolerzy przekonywali polskich pilotów, że ci są „na kursie i na ścieżce”, choć stracili z nimi kontakt wzrokowy, a samolot na odpowiednim kursie i odpowiedniej ścieżce na pewno nie był.
Więc - że Putin miał interes, by Miller potwierdził wersję rosyjską, jest jasne jak słońce. Że oddawanie czci i honoru własnej ojczyzny w ręce obcego mocarstwa to zdrada – także.
Amber Gold maleje do roli małego Pikusia przy tym, czym splamili ręce wybrani członkowie poprzedniego rządu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/308453-zdrada-tuska-samowolka-millera-czy-rozkaz-putina-kto-chcial-zamordowac-prawde-o-smolensku