Producenci filmu Antoniego Krauzego świadomie podjęli decyzję, by nie prezentować obrazu szerszemu gronu dziennikarskiemu przed oficjalną premierą. Dlaczego? Nie wiem. Jeśli myśleli, że ustrzeże go to przed hejtem, to się mylili. Wylewanie pomyj na „Smoleńsk” zaczęło się jeszcze przed pierwszą projekcją.
Pierwszą, jeszcze bardzo wstępną wersję „Smoleńska” widziałem po raz pierwszy w listopadzie ubiegłego roku. Byłem wtedy nieco zdezorientowany, bo nie bardzo potrafię oglądać filmu w na takim etapie produkcji. Niezapełnione greenboxy, niedokończone efekty specjalne i w wielu miejscach brak muzyki były bardzo rozpraszające. Bardzo trudno było zwrócić uwagę na to, co w filmie najważniejsze - że to krzyk o prawdę. I zarazem studium manipulacji medialnej, której znaczna część Polaków uległa, bo nie była w stanie oprzeć się perfidnej propagandzie.
Wersję ostateczną obejrzałem z ulgą. To dosyć klarowna opowieść o tym, co działo się głównie po katastrofie. O podawanych z prędkością karabinu maszynowego kłamstwach pomieszanych z najbardziej absurdalnymi teoriami na temat przyczyn. Jest w filmie taki moment, gdy ojciec dziennikarki Niny, głównej bohaterki, opowiada jej o „nożycach Golicyna” - subtelnej technice manipulacji. Zaraz po zdarzeniu musi być szybko podane kłamstwo (cztery próby lądowania), by ludzie łaknący informacji mieli się do czego odnosić. Potem jest już tylko nawał coraz bardziej bzdurnych, emocjonalnych hipotez. Ludzie widząc ich absurd, z ulgą wracają do „pierwszego” kłamstwa. Czyż nie tak właśnie było?
Współczuję dzisiaj dziennikarzom, którzy filmu jeszcze nie widzieli, a ich redakcje wymagają od nich recenzji. Dlatego zamiast o filmie piszą o wszystkim wokół. Ile kopii zrobiono, ile producent na nich zarobi. Które rodziny smoleńskie zostały zaproszone, a które nie. Wreszcie, co o filmie powiedział Jarosław Kaczyński i czy była na premierze Doda. Wszystko, tylko nie recenzja. Recenzję napisał Piotr Zaremba we „wSieci” bo on film widział.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Producenci filmu Antoniego Krauzego świadomie podjęli decyzję, by nie prezentować obrazu szerszemu gronu dziennikarskiemu przed oficjalną premierą. Dlaczego? Nie wiem. Jeśli myśleli, że ustrzeże go to przed hejtem, to się mylili. Wylewanie pomyj na „Smoleńsk” zaczęło się jeszcze przed pierwszą projekcją.
Pierwszą, jeszcze bardzo wstępną wersję „Smoleńska” widziałem po raz pierwszy w listopadzie ubiegłego roku. Byłem wtedy nieco zdezorientowany, bo nie bardzo potrafię oglądać filmu w na takim etapie produkcji. Niezapełnione greenboxy, niedokończone efekty specjalne i w wielu miejscach brak muzyki były bardzo rozpraszające. Bardzo trudno było zwrócić uwagę na to, co w filmie najważniejsze - że to krzyk o prawdę. I zarazem studium manipulacji medialnej, której znaczna część Polaków uległa, bo nie była w stanie oprzeć się perfidnej propagandzie.
Wersję ostateczną obejrzałem z ulgą. To dosyć klarowna opowieść o tym, co działo się głównie po katastrofie. O podawanych z prędkością karabinu maszynowego kłamstwach pomieszanych z najbardziej absurdalnymi teoriami na temat przyczyn. Jest w filmie taki moment, gdy ojciec dziennikarki Niny, głównej bohaterki, opowiada jej o „nożycach Golicyna” - subtelnej technice manipulacji. Zaraz po zdarzeniu musi być szybko podane kłamstwo (cztery próby lądowania), by ludzie łaknący informacji mieli się do czego odnosić. Potem jest już tylko nawał coraz bardziej bzdurnych, emocjonalnych hipotez. Ludzie widząc ich absurd, z ulgą wracają do „pierwszego” kłamstwa. Czyż nie tak właśnie było?
Współczuję dzisiaj dziennikarzom, którzy filmu jeszcze nie widzieli, a ich redakcje wymagają od nich recenzji. Dlatego zamiast o filmie piszą o wszystkim wokół. Ile kopii zrobiono, ile producent na nich zarobi. Które rodziny smoleńskie zostały zaproszone, a które nie. Wreszcie, co o filmie powiedział Jarosław Kaczyński i czy była na premierze Doda. Wszystko, tylko nie recenzja. Recenzję napisał Piotr Zaremba we „wSieci” bo on film widział.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/307351-dramat-recenzentow-smolenska-nie-widzieli-filmu-a-musza-na-niego-napluc-nie-da-sie-jak-to-sie-sie-nie-da